Czy PiS ma dobre wyjście ze sprawy Mariana Banasia?
Zamieszanie wokół prezesa NIK stało się konfliktem politycznym - ale też coraz bardziej sporem personalnym i ambicjonalnym.
Sytuację wokół prezesa NIK można już zacząć opisywać językiem eposów rycerskich. Jak choćby cytatami z „Pieśni o Rolandzie”, słynnej chanson de geste z XI wieku. Na przykład tak: „Potem, odsłoniwszy ciało, walą się po pancerzach; z ich jasnych hełmów sypią się iskry. Nie skończy się ta walka, aż jeden z nich uzna swój błąd”.
Ten cytat pasuje na wielu poziomach. Choćby na najbardziej metaforycznym. Przecież na prezesa NIK od dawna mówi się „pancerny Marian”, z kolei do stojącego naprzeciw niego Jarosława Kaczyńskiego jeszcze w czasach pierwszych rządów PiS przykleiło się określenie „żelazny kanclerz”. Po 2015 r. zamiast przymiotnika „żelazny” częściej powtarzano „teflonowy”, ale sens pozostawał właściwie ten sam. Już więc na poziomie dziennikarskich określeń widać, że mamy starcie epickie.
I wszystko wskazuje na to, że również wynik tej potyczki będzie równie epicki. Bo obie strony twardo stanęły na swoich pozycjach i żadna z nich nie zamierza ustąpić choćby na dwa palce. „Nie skończy się ta walka, aż jeden z nich uzna swój błąd” - jak pisał anonimowy autor „Pieśni o Rolandzie”.
Tylko kto popełnił błąd? Banaś twierdzi, że wszystkie stawiane mu zarzuty to „kłamstwa, kłamstwa i jeszcze raz kłamstwa”. Mimo to Kaczyński tydzień temu poprosił go o dymisję w czasie spotkania z nim. Chwilę po nim Mateusz Morawiecki ogłosił, że szef NIK poda się do dymisji, a „jeśli tego nie zrobi, mamy plan B”. Także bez efektu.
Reakcją na mniej i bardziej formalnie sformułowane oczekiwania dymisji Banaś odpowiedział oświadczeniem. „Byłem gotów złożyć urząd prezesa NIK” - ogłosił w nim. „Z przykrością stwierdziłem jednak, że moja osoba stała się przedmiotem brutalnej gry politycznej. Jako prezes Izby, nie mogę pozwolić, by stała się ona przedmiotem politycznych rozgrywek i targów” - dodał. I zapowiedział, że ze stanowiska nie ustąpi. Co najwyżej zrzeknie się przysługującego mu immunitetu, „jeśli zajdzie taka potrzeba”.
Co ciekawe, Banaś rzeczywiście napisał pismo z dymisją, zaadresowane na nazwisko marszałek Sejmu Elżbiety Witek. Tyle że w tym piśmie nie wpisał, kto byłby jego następcą w sytuacji, gdy on NIK-iem przestałby kierować. Według krążących w mediach informacji, Witek zasugerowała Bana-siowi, żeby swój wniosek uzupełnił, a jako swego następcę wskazał niedawno wybranego wiceprezesa Izby Tadeusza Dziubę. Tego Banaś już nie zrobił. Wniosku o dymisję ostatecznie nikt nie zobaczył, a kilka dni później szef NIK złożył oświadczenie, że ustępować nie zamierza.
Dlaczego kwestia wskazania następcy była taka ważna?
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień