Czy oprawca z Gniezna pójdzie na 20 lat za kraty?
W poniedziałek, 13 lutego poznański Sąd Okręgowy ogłosi wyrok w procesie mieszkańca Gniezna, który uwięził i oślepił znajomą z osiedla. Prokurator żąda dla Grzegorza P. 20 lat więzienia.
Pod koniec października 2015 roku obecnie dobiegający pięćdziesiątki Grzegorz P. zwabił do swojej piwnicy 24-latkę. Było z nimi kilku znajomych. Razem pili alkohol. Kiedy wyszli, Milena powiedziała, że też wraca do domu. Nie chciał jej na to pozwolić.
- Ostatnim, co widziała, był zbliżający się do niej oskarżony z podniesionymi kciukami
- powiedziała podczas ostatniej rozprawy biegła psycholog, która była ostatnią osobą wezwaną do sądu.
Rozmawiała z pokrzywdzoną trzykrotnie podczas badań psychologicznych. Pierwszy raz w szpitalu. Potem pojechała do niej do domu. Była również obecna podczas nagrywanego przesłuchania pokrzywdzonej w przyjaznym „niebieskim pokoju”. Sąd postanowił bowiem nie wzywać niewidomej Mileny na salę rozpraw z powodu zespołu głębokiego stresu pourazowego.
- Kiedy oskarżony wgniótł jej gałki oczne, poczuła straszliwy ból. Ocknęła się i nagle nic nie widziała - relacjonowała biegła, dodając, że kobieta była wtedy sama, gdy wymiotowała, zamknięta w piwnicznej komórce. - Była w takim szoku, że żadne myślenie nie wchodziło w rachubę. To było ogólne porażenie psychiczne i fizyczne.
Sędzia Dorota Biernikowicz oraz zwłaszcza obrońca oskarżonego, adwokat Zbigniew Sikorski bardzo wnikliwie próbowali wyjaśnić z biegłą wątki, kwestionowane przez mecenasa. Grzegorz P. przyznał się tylko do oślepienia Mileny, ale twierdził, że jego ofiara dobrowolnie godziła się na współżycie. Obrona dziwiła się też, dlaczego pokrzywdzona, którą następnego dnia zaprowadził do swojego mieszkania, nie poprosiła o pomoc przebywających tam matki i brata Grzegorza P. (gnieźnieńska prokuratura rozważa postawienie im zarzutu nieudzielenia pomocy Milenie).
- W obcym dla niej mieszkaniu oskarżonego trauma spowodowała, że całkowicie straciła orientację. Znajdowała się wówczas jakby poza ciałem. Nadal cierpiała straszny ból, wymiotowała, nic nie jadła i prosiła jedynie o zaprowadzenie do toalety - tłumaczyła biegła.
W jej ocenie, bierne zachowanie i całkowita apatia były dla niej jedynym możliwym mechanizmem obronnym. Dlatego to, co Grzegorz P. uważał za dobrowolne współżycie, było jedynie objawem wstrząsu pourazowego. Gdy usłyszał, że rodzina Mileny zgłosiła zaginięcie i policja zapukała także do jego drzwi, zaprowadził oślepioną do jej bloku i pozostawił na klatce schodowej.
Trauma do śmierci?
Biegła psycholog przypomniała, że oskarżony i jego ofiara znali się. Mieszkali na tym samym osiedlu w Gnieźnie. Czasami spotykali się w grupie znajomych. Rej wśród nich wodził Grzegorz P., kryminalista po osiemnastu latach odsiadki za rozboje i uszkodzenia ciała. Był postrachem okolicy i bardzo starał się o utrzymanie tej opinii. Po zatrzymaniu lokalne media opublikowały jego zdjęcie. Był wtedy wysokim potężnym, wytatuowanym na całej klatce piersiowej mężczyzną. Teraz, jak powiedzieli świadkowie, po roku w areszcie „została go połowa”.
W rodzinie Milena była napiętnowana za kontakty z oskarżonym. Próbowała go unikać, ale szantażował ją, że skrzywdzi jej dziecko.
Na pytanie, dlaczego Milena powiedziała o gwałcie dopiero po kilku miesiącach - i to dziennikarzom - 73-letnia biegła wyjaśniła:
- Podczas naszego pierwszego spotkania w szpitalu płakała, że nie zobaczy dziecka. Ale otoczona opieką nadal miała nadzieję, że odzyska wzrok. Nie mówiła o gwałcie, bo dla niej najważniejsze były oczy. W lutym 2016 roku, kiedy po rozmowie z lekarzem specjalistą dowiedziała się, że nie odzyska wzroku, ujawniła, że została wielokrotnie zgwałcona. Ale nawet wtedy nie obciążyła oskarżonego i wzięła na siebie winę. Jak sądzę, ten rozgłos medialny wynikał z potrzeby „zadośćuczynienia”. Przez lata rozmawiałam z setkami zgwałconych kobiet. Często mówiły o poczuciu współwiny i to jest jeden z mierników ich wiarygodności.
Zapytania o psychologiczne rokowania dla pokrzywdzonej, biegła odpowiedziała: - Stres pourazowy często pozostaje do końca życia. Trauma blaknie, ale nie znika.
Milenie może mogłaby pomóc długoterminowa terapia psychologiczna. - Kosztowna. Za mało specjalistów - stwierdziła biegła. W swojej opinii uznała zeznania Mileny za wiarygodne.
W ciemnościach
Na drugą rozprawę sąd wezwał bliskich zgwałconej kobiety, którzy są także pokrzywdzonymi w sprawie, prokuratura oskarżyła także Grzegorza P. o groźby karalne. Nie przyznał się do winy.
- To było w październiku, w nocy z piątku na sobotę. Siedzieliśmy w domu, ja, dwóch synów i żona - zeznał ojciec pokrzywdzonej. - Pan P. dobijał się do drzwi, kopał w nie i odgrażał się, że nas wszystkich pozabija i gdyby drzwi nie były antywłamaniowe, to by wszedł. Dzwoniliśmy na policję, ale jak przyjeżdżali, on uciekał i potem wracał, jak ich nie było.
- Jak około północy dobijał się do naszego mieszkania, mama zaraz dzwoniła na policję, a ojciec z bratem trzymali drzwi
- zeznał jeden z braci pokrzywdzonej. - Każdy, kto mieszka na tej ulicy, zna Grzegorza P., na którego mówią „Esik”. Wszyscy wiedzą, że jest niebezpieczny. Przesiedział lata w więzieniu. Tej nocy policja była do nas wzywana cztery razy.
Świadek zeznał, że kiedy funkcjonariusze odjeżdżali, znowu pojawiał się pod drzwiami rodziny W., oskarżony kopał w drzwi i wrzeszczał. Dobijał się tak do czwartej nad ranem.
- Pierwszej nocy nikt z nas nie spał. Następnej nocy, jak przyszedł, to byłem tylko ja z siostrą. Dzwoniliśmy na policję trzy razy - opowiadał.
- Siostra bała się go? - zapytała sędzia Dorota Biernikowicz,
- Ja wiedziałem, że siostra zna oskarżonego, ale bała się, że może skrzywdzić ją i jej córkę - powiedział brat.
Był w domu, kiedy Milena wróciła po trzech dniach nieobecności.
- Ona po prostu wyszła wtedy z psem. Potem zobaczyłem ją po tej tragedii. Poszła od razu z mamą do mego pokoju. Widziałem tylko jej twarz. Całą zakrwawioną, ubranie też.
Grzegorz P. dobijał się też do mieszkania Dawida, chłopaka Mileny i ojca jej córeczki. Przeprowadziła się wtedy do rodziców.
- Ja w tym czasie kąpałem małą. Groził, że nas pozabija - mnie i tego bachora. Telefonował, że najpierw zajmie się córką i ukręci jej łeb, a potem zajmie się mną, bo jeszcze nie wiem, co on robi z chłopcami - zeznał Dawid. - Jak odprowadzałem córkę do przedszkola, chodziłem kątami, żeby go nie spotkać, bo mieszkał obok.
Kiedy Milena opuściła szpital, wróciła do Dawida i córeczki.
Jej oczy nie reagują nawet na światło dzienne. We własnym pokoju nie może znaleźć wyjścia. Z córką tylko rozmawia, bo nie może się z nią bawić - zeznał Dawid.
- Był potem taki czas, że codziennie płakała i opowiadała o tym, co ją spotkało - mówił.
Dawid powiedział też, że nie potrafi samodzielnie przygotować sobie jedzenia, dlatego przed wyjściem robi jej kawę, a posiłek wstawia do mikrofalówki. Pomagają im mamy: Mileny i Dawida.
- Ona obawia się, że oskarżony jak wyjdzie, to pierwsze co zrobi, to przyjdzie do niej... - zeznawał Dawid.
Kiedy sędzia po przesłuchaniu Dawida, zapytała, czy chciałby jeszcze coś powiedzieć, odpowiedział:
- Tak. Oskarżonemu - powiedział świadek.
Zwrócił się w kierunku ławy oskarżonych, gdzie Grzegorz P. siedział w asyście policjantów.
- Kazała mi tylko przekazać, że za tę krzywdę, za to, że nigdy nie zobaczy córki, życzy tobie, żeby w więzieniu nie zatłukli ciebie od razu, tylko, żeby to trwało dziesięć lat.
Dodał, że dla Mileny nie jest ważne, czy Grzegorz P. zostanie skazany na 10 czy 20 lat, bo ona i tak wzroku nie odzyska.
Prokurator kontra obrońca
- Biegli z Zakładu Medycyny Sądowej porównali cierpienie pokrzywdzonej ze średniowiecznymi torturami - powiedział podczas końcowych wystąpień stron prokurator Piotr Krystek z Prokuratury Rejonowej w Gnieźnie. Nazwał „ponurym żartem” pomoc Grzegorza P. dla oślepionej Mileny - okłady z lodu i rumianku na oczy. Przypomniał, że u tego wielokrotnie karanego mężczyzny biegli stwierdzili tendencje sadystyczne. Oskarżyciel zażądał dla Grzegorza P. za wszystkie czyny kary 20 lat więzienia, 10 lat pozbawienia praw publicznych oraz 55 tysięcy złotych - chociaż częściowego zadośćuczynienia dla pokrzywdzonej.
Adwokat Radosław Szczepaniak, reprezentujący bliskich ofiary, był przekonany, że Grzegorz P. zasłużył na 25 lat i obowiązek zapłaty 200 tysięcy złotych zadośćuczynienia dla okaleczonej kobiety.
Najtrudniejsze zadanie miał obrońca z urzędu, adwokat Zbigniew Sikorski, który prosił o łagodną karę tylko za okaleczenie pokrzywdzonej - jedyny czyn, do którego Grzegorz P. się przyznał. Mówił oczywiście o trudnym dzieciństwie oskarżonego i jego patologicznej rodzinie i powtarzał, że przecież pokrzywdzona mogła protestować, kiedy prowadził ją do mieszkania, że przebywała i współżyła z nim dobrowolnie oraz, że nie szukała pomocy...
Gdzie jest Wioletta?
Ostatnimi dokumentami dołączonymi do sprawy były dwie teczki akt z gnieźnieńskiej prokuratury. Pierwszy dotyczył znęcania się Grzegorza P. nad inną młodą kobietą, udokumentowane zdjęciami jej obrażeń. Drugi - zaginięcia Wioletty. Ofiara Grzegorza P. zniknęła. Jak poinformował prokurator Krystek, kobieta nadal jest poszukiwana jako osoba zaginiona.