Czy los byłego prezydenta Zabrza zależy od wiarygodności więźnia?
Nowy świadek, 25-letni przestępca, wstrząsnął procesem Jerzego G., oskarżonego o zabójstwo wierzyciela. - Prosił, by darowali mu życie, ale go zabili - zeznał Artur S. - Mógł mi Rafał opowiadać, kto zadał śmiertelny cios, ale teraz tego nie pamiętam.
Dwa wydarzenia wstrząsnęły procesem, w którym Jerzy G., były prezydent Zabrza, jest oskarżony o zabójstwo wierzyciela. Był mu winien ponad 800 tys. zł. Pojawił się nowy świadek, którego zeznania pogrążają oskarżonych w tej sprawie i pojawił się donos o łapówce dla sędzi. Korumpować mieli adwokaci byłego prezydenta. Nowy świadek, Artur S., jest 25-letnim przestępcą z Bytomia. Siedział w tym samym katowickim areszcie śledczym, co pozostali oskarżeni o zamordowanie wierzyciela.
- Były prezydent chciał, żeby wierzyciel został zabity - zeznał przed sądem Artur S. - Zabili bracia: Rafał i Robert T. Według prokuratora Jerzy G. podstępem zwabił wierzyciela do lasu, gdzie czekali pozostali sprawcy. Były prezydent Zabrza twierdzi konsekwentnie, że nie zna współoskarżonych i nie ma z zabójstwem nic wspólnego, choć nie potrafi rozsądnie wytłumaczyć, dlaczego w dniu zabójstwa jego telefon logował się w pobliżu miejsca znalezienia ciała ofiary. Z kolei pozostali oskarżeni utrzymują, że przyjęli od prezydenta zlecenie skrępowania ofiary, co uczynili. Żywego zostawili sam na sam z prezydentem. Dostali za to po tysiąc złotych.
Jest to niezwykle skomplikowana sprawa poszlakowa. Nikt nie przyznał się do zabójstwa. Nie ma narzędzia zbrodni, a Artur S. nie tylko podważa linię obrony oskarżonych. Dopełnia ciąg brakujących zdarzeń. - Prosił, by darowali mu życie, ale go zabili - przekonywał sąd Artur S. Czy więc będzie przełom w procesie? Pod warunkiem, że on mówi prawdę. Obrońcy Jerzego G. już zarzucili Arturowi S., że powtarza to, co przeczytał w gazecie na temat tego przestępstwa, że jest świadkiem znikąd.
Od śmierci wierzyciela mija siódmy rok. Jego ciało - pobite, skrępowane i z podciętym gardłem - grzybiarz odnalazł w lesie w Wymysłowie w powiecie będzińskim w sierpniu 2008 roku.
Proces w tej sprawie toczy się po raz drugi przed katowickim Sądem Okręgowym. Wyrok skazujący czterech oskarżonych, w tym Jerzego G., na 25 lat pozbawienia wolności, został uchylony przez sąd drugiej instancji z powodu wielu błędów. Gdy sprawa wróciła do ponownego rozpoznania, do prezesów Sądów: Okręgowego i Apelacyjnego w Katowicach dotarły listy o wręczeniu łapówki przewodniczącej składu orzekającego, by zapadł wyrok korzystny dla byłego prezydenta. Inicjatorami korupcji miało być dwoje obrońców Jerzego G. Według autorów listów, sędzi wręczył 200 tys. zł trzeci adwokat, ale już nie związany z tą sprawą. Pieniądze miały być przekazane 24 sierpnia ubiegłego roku na parkingu szpitala w Czeladzi. Donosy zostały przekazane katowickiej Prokuraturze Apelacyjnej.
- Postępowanie zostało umorzone z powodu niestwierdzenia przestępstwa, nie doszło do korupcji. Decyzja jest prawomocna - wyjaśnia prokurator Leszek Goławski.
Prokuratura sprawdziła wykazy rozmów telefonicznych sędzi i adwokata, który rzekomo wręczał łapówkę oraz logowanie się ich telefonów w stacjach BTS w dniu opisywanym w donosie. Sprawdziła monitoring na parkingu. Nie potwierdziły się żadne zarzuty korupcji. Listy okazały się anonimami, bo podpisane pod nimi dwie osoby nie istnieją. - Próbowaliśmy dotrzeć do nadawców - mówi prokurator Goławski. - Listy zostały nadane w Katowicach przy ul. Pocztowej i to wszystko, co udało nam się ustalić.
Dlaczego ktoś chciał w tak haniebny sposób uderzyć w sąd i adwokatów? Mecenas Robert Dopierała, obrońca byłego prezydenta uważa, że jest to próba zastraszenia sądu. Komuś zależy, by oskarżenie skończyło się skazaniem i to jest ktoś z zewnątrz, spoza tego procesu. Jego zdaniem nieprzypadkowo kilka dni po wysłaniu donosów w prokuraturze pojawił się świadek znikąd, właśnie Artur S. i mówi, że oskarżeni zabili, wie to od nich, nosił grypsy między nimi, a nawet widział nóż, którym zadźgano ofiarę. - Jedynym wytłumaczeniem jest to, że niewłaściwa osoba siedzi na ławie oskarżonych. Nie znajduję innego uzasadnienia - mówi mecenas Dopierała.
Nosił grypsy
Artur S. sam zgłosił prokuratorowi, gdy był przesłuchiwany w swojej sprawie karnej, że ma wiedzę o tym zabójstwie. Wie od Rafała T., z którym spotykał się na spacerniaku, wie od jego brata, bo się sami tym przechwalali. - Zabili tego człowieka, zrobili to. Bili kijem bejsbolowym - twierdził Artur S. także przed sądem.
Sekcja zwłok wykazała, że rany cięte na szyi ofiary były tak szerokie, że było przez nie widać pozostałe organy wewnętrzne. Uderzenia w głowę pałką były tak silne, że też spowodowałyby śmierć. W areszcie Artur S. pełnił służbę porządkową i dlatego miał dostęp do innych cel. Twierdzi, że przenosił grypsy pomiędzy Rafałem T. a byłym prezydentem Zabrza. Była w nich m.in. informacja, który świadek ma nie dojechać na rozprawę, bo składa obciążające ich zeznania, a także stwierdzenie: "Ch… nam udowodnią". Jednak w jego licznych zeznaniach łatwo można było znaleźć luki i sprzeczności.
- Mam taki mentlik w głowie, że się pogubiłem. Już nie wiem, co mam mówić - tłumaczył świadek.
- Prawdę trzeba mówić, a ona jest jedna - pouczała go sędzia.
Na czas zeznań Artura S. oskarżeni byli wyprowadzani z sali rozpraw, bo go "onieśmielają". Po pierwszym przesłuchaniu i tak odmówił w więzieniu przyjazdu na kolejną rozprawę i trzeba było użyć siły. - Boję się zeznawać, bo grożono mojej rodzinie - tłumaczył. - Brat Rafała T. powiedział, że znajdę swoje dziecko w piwnicy. Coraz mniej chętnie odpowiada na pytania. Ostatnio prawie się awanturował, że chce już wrócić do zakładu karnego, bo "wstał o szóstej i jest bez śniadania", a dawno minęło południe.
Co chciał zyskać, ujawniając tę wiedzę prokuratorowi, co mu obiecano - dociekali obrońcy. A on ze spokojem odpowiedział, że chce... "sprawiedliwości", ale już przestało mu na niej zależeć. - Teraz mnie ta sprawa męczy, bo kolejny miesiąc jestem wzywany do sądu i nie mogę liczyć na przepustkę - dodał. - Wydawało mi się, że jak przyjdę na rozprawę, sąd odczyta moje zeznania, ja je potwierdzę i będzie po sprawie.
Od styczna sąd bada jego wiarygodność, także z udziałem psychologa. Wzywa świadków zza krat, by weryfikować te fundamentalne dla sprawy zeznania. Sprowadził z aresztu w Bytomiu trzeciego z braci T., Tomasza, który jednak zaprzeczył, by po pijaku opowiadał Arturowi, że jego bracia przyjęli zlecenie zabójstwa, by pokazał mu nóż. Nazwał Artura "szmaciarzem", który mówi głupoty, bo mu ktoś kazał.
Były prezydent Zabrza siedzi w pojedynczej celi. Oświadczył, że nie zna Artura S. i nigdy się z nim nie komunikował w katowickim areszcie. - To są kłamstwa - stwierdził. - Od czasu zatrzymania 19 listopada 2009 roku, z nikim nie wymieniałem grypsów.
Tymczasem obrońcy byłego prezydenta Zabrza złożyli zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa fałszywych oskarżeń. Pytają, czy w czasie toczącego się postępowania karnego o korupcję prokuratura mogła uzyskać informacje objęte tajemnicą obrończą, co naruszyłoby fundamentalne prawo do obrony? Prokuratur Goławski zaprzecza; podsłuchów w tej sprawie nie było.