
Od śmierci 18-miesięcznej Oli z Polanicy-Zdroju minęło 3,5 roku, a winnych tej tragedii wciąż nie ma. Kłodzka prokuratura, która prowadzi śledztwo w sprawie błędu medycznego, czeka bowiem na opinię biegłych. Mają oni m.in. odpowiedzieć na pytanie, czy gdyby dzieckiem zajęto się w Specjalistycznym Centrum Medycznym w Polanicy-Zdroju od razu, a nie najpierw go odesłano do domu, a potem skierowano do placówki w Kłodzku, dziewczynka dziś by żyła. Pewne jest, że matka była tam z dzieckiem po pomoc dwukrotnie!
- Nigdy nie wybaczę lekarzom! Powinni Oli pomóc. To ich praca. Co to za szpital, który odsyła dziecko z tak wysoką temperaturą?! - płacze Justyna Witoń i dodaje: - Mieliśmy z mężem cudowne dziecko, a został nam po nim grób na cmentarzu...
Nie jest jedyną Dolnoślązaczką, która zbyt długo czeka na sprawiedliwość.
Mecenas Justyna Flankowska z Wrocławia, specjalizująca się w sprawach błędów lekarskich, nie ma wątpliwości, że to właśnie czas oczekiwania na opinię biegłych jest wąskim gardłem, które sprawia, że na wyrok czeka się latami. Za przykład podaje sprawę z Wołowa, w której lekarze zignorowali konflikt serologiczny ciężarnej kobiety i nie wykonali jej podstawowych badań, przez co dziecko zaraz po urodzeniu zmarło.
- Tylko jeden zakład medycyny sądowej w Polsce, w Białymstoku, zgodził się nam taką opinię napisać. Czekaliśmy na nią ponad półtora roku - mówi pani mecenas. Dodaje, że opinia była dla lekarzy druzgocąca. Biegli jednoznacznie wskazali, że lekarze nie wykonali ciężarnej podstawowych badań i zignorowali badanie krwi, w którym o konflikcie serologicznym napisano.
Z danych Prokuratury Krajowej w 2016 roku w prokuraturach w całym kraju toczyło się prawie 5 tysięcy postępowań w sprawie błędów medycznych. W tym samym czasie ponad sto spraw zakończono skierowaniem do sądu aktu oskarżenia przeciwko medykom.
Tak duża liczba spraw jest głównym powodem coraz dłuższego oczekiwania na opinie.
- Liczba biegłych nie rośnie bowiem proporcjonalnie, a dodatkowo lekarze wcale nie garną się do tego zawodu - mówi wprost dr Jakub Trnka z Zakładu Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu.
Mała Aleksandra z Polanicy-Zdroju zmarła w marcu 2016 roku, mimo że jej mama szukała pomocy w oddalonym od jej domu o 500 metrów szpitalu dwukrotnie. Pierwszy raz w piątek rano, kiedy dziecko było markotne i miało podwyższoną temperaturę.
- Lekarz mnie nawet nie przyjął. Na korytarzu obejrzał Oleńkę i powiedział, że on mi nie pomoże, bo nie jest pediatrą - opowiada pani Justyna. Wróciła więc z córką do domu. Na szczęście Ola poczuła się lepiej, ale w sobotę rano znów była rozpalona i zwymiotowała. Kiedy do tego doszła biegunka, pani Justyna ponownie poszła z dzieckiem do szpitala. Opowiada, że po 40 minutach siedzenia w poczekalni lekarz osłuchał córkę i zmierzył jej temperaturę. Okazało się, że Ola ma ponad 41 stopni gorączki. - Powiedział, że temperatura go martwi i dlatego daje mi skierowanie na oddział pediatryczny do szpitala w Kłodzku - relacjonuje kobieta.
Twierdzi, że poprosiła o wezwanie karetki, ale usłyszała, że szpital nie jest od tego, by taki transport zapewniać. Zadzwoniła więc do męża do pracy, by ten zorganizował auto i czekała. Niestety pół godziny później dziewczynka straciła przytomność, a wezwane na miejsce pogotowie nie zdążyło jej uratować.
Prokuratura jeszcze w kwietniu wszczęła śledztwo. Przesłuchano świadków, zabezpieczono dokumentację medyczną. Ustalono, że powodem śmierci Oli było odwodnienie spowodowane infekcją wirusową.
Jan Sałacki, prokurator rejonowy w Kłodzku, tłumaczy, że postępowanie trwa tak długo, bo zlecona obecnie opinia jest już drugą w tej sprawie. - Wnioski z pierwszej, na którą czekaliśmy półtora roku, były dla nas nie do zaakceptowania. Nie zgodziliśmy się, że nie doszło do błędu lekarzy i czekamy na to, co w tej sprawie powie inny zespół biegłych. Od tego uzależniamy dalsze decyzje. Opinia ma być sporządzona do końca marca przyszłego roku - mówi Sałacki.
Mecenas Justyna Flankowska z Wrocławia, która specjalizuje się w sprawach błędów lekarskich, nie ma wątpliwości, że czas oczekiwania na opinię jest zbyt długi. Przyznaje jednak, że prokuratury i sądy są coraz lepiej przygotowane do prowadzenia spraw lekarskich i coraz częściej sięgają po opinie w ośrodkach prywatnych. A mamy już kilka takich w kraju i są one nadzieją na rozładowanie długich kolejek po ekspertyzy. - Mają one jeden podstawowy atut. Nie muszą tak, jak zakłady medycyny sądowej, opierać się tylko na zatrudnionych w instytucie biegłych, którzy najczęściej są obarczeni nawałem pracy. Mogą zlecać takie opinie na zewnątrz, co znacznie skraca czas - mówi.
Dr Jakub Trnka z Zakładu Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu zauważa, że lekarze nie garną się do zawodu biegłego. - W środowisku lekarskim nieprzychylnie patrzy się na lekarzy, którzy „oceniają” innych lekarzy. Bycie biegłym wiąże się też z ogromną odpowiedzialnością i stresem, a nie idą za tym pieniądze. Stawki nie wzrosły bowiem od wielu lat i lekarzom tak po ludzku to się nie opłaca - mówi.
Rozwiązanie widzi w pomyśle Ministerstwa Sprawiedliwości, by zespoły biegłych powstały przy Naczelnych Izbach Lekarskich. Konsultacje na ten temat trwają.
To niejedyne rozwiązanie związane z przewlekłością spraw lekarskich. W ubiegłym roku w prokuraturach zaczęto tworzyć wyspecjalizowane w sprawach błędów lekarskich wydziały. W Prokuraturze Regionalnej we Wrocławiu taki zespół nie powstał, ale jak tłumaczy rzeczniczka Anna Zimoląg, sprawy medyczne są tu prowadzone. Zajmują się nimi prokuratorzy m.in. wydziału sądowego.