Sprawę zaginięcia listy z podpisami zwolenników referendum bada wschowska prokuratura. Czy doszło do złamania prawa?
O wschowskiej inicjatywie referendalnej pisaliśmy na łamach „GL” nieco ponad miesiąc temu. Mimo różnic dzielących obóz władzy i opozycję, do tej pory wszystko przebiegało spokojnie. Sytuacja uległa zmianie w przedświąteczny piątek, kiedy to z jednego z punktów zaginęła lista z podpisami osób popierającymi inicjatywę mającą na celu odwołanie władz.
- Pewna pani po prostu zabrała tę listę. Informację o tym kto to jest przekazałem policji - mówi Tomasz Stasiak, inicjator wschowskiego referendum, były prezes Wschowskiego Uczniowskiego Klubu Sportowego Korona. Funkcjonariusze odwiedzili kobietę w domu i odnaleźli przy niej zaginioną listę. - Sprawa zostanie przekazana do prokuratury, a ta już oceni z jakiego paragrafu możliwe będzie postawienie zarzutu - wyjaśnia T. Stasiak i odsyła jednocześnie do referendalnego fanpejdża na facebooku, gdzie swoją opinię na temat kwalifikacji incydentu wyraził już jeden z prawników. Cytowany tam art. 248 Kodeksu Karnego brzmi: „Kto niszczy, uszkadza, ukrywa, przerabia lub podrabia protokoły lub inne dokumenty wyborcze albo referendalne (...) podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech”. Sam fanpejdż w chwili oddawania tego tekstu do druku miał 473 polubienia.
T. Stasiak zapytany o to, czy kobieta jest w jakiś sposób powiązana ze wschowskim ratuszem odpowiada: - To pani, która pracuje w jednej z jednostek samorządowych. A ratusz sprawę komentuje bardzo krótko. Dariusz Przybylski zapytany o los kobiety, która zabrała listę stwierdził, że decyzja należy do szefa danej placówki. - Cała ta sprawa to nadmuchany balon - skwitował.
Zdecydowanie inaczej widzi to inicjator wschowskiego referendum. - Gdyby ta pani miała moje upoważnienie do zbierania podpisów, lub gdyby chociaż podpisała się na tej liście, to może dałbym wiarę w jakieś tłumaczenia - mówi. - Ale w sytuacji, gdy dana osoba otwarcie i jawnie jest przeciwko całej inicjatywie... No cóż. To chyba nie mamy o czym mówić - wdycha T. Stasiak.
Nieoficjalnie dowiedziałem się, że lista w chwili zabrania zawierała podpisy pięciu osób. Co zrozumiałe, tuż obok nazwisk widniały także pełne adresy zamieszkania oraz numery PESEL.