Czy Jacek Kurski wraca do roli stratega PiS?
Jacek Kurski bywał spin-doktorem PiS, strategiem niejednej kampanii i batalii. Wszystko skończyło się po odejściu z Ziobrą. Od tamtego czasu Kurski nie miał już wpływu na kluczowe decyzje w PiS. Czy aż do teraz?
Jest 10 marca, ok. 18.00. Premier Beata Szydło wraca z Brukseli, ze szczytu Unii Europejskiej, na którym stosunkiem głosów 27:1, wbrew stanowisku polskiego rządu, odnowiono kadencję Donalda Tuska. To była trauma i druzgocząca porażka. Nastrój na pokładzie rządowego samolotu nie mógł być wtedy dobry.
Ale w tamto piątkowe późne popołudnie na Okęciu czeka na Szydło niespodzianka. Z wielkim bukietem białych i czerwonych róż wyglądają Beaty Szydło najważniejsi z ważnych w PiS: prezes partii Jarosław Kaczyński, szef MON Antoni Macierewicz, minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski, szef MSW Mariusz Błaszczak czy wicepremier i minister kultury Piotr Gliński.
- Jesteśmy dumni z naszej pani premier. Była w bardzo trudnej sytuacji, była pod ogromnym naciskiem i broniła polskiej sprawy. Broniła dzielnie, broniła w sposób, który pozostanie w naszej pamięci, w naszej historii - mówił witając Szydło na lotnisku Jarosław Kaczyński.
Pamiętajmy o okolicznościach i atmosferze. Sytuacja po dyplomatycznej klęsce PiS na szczycie Unii była krytyczna, sondażowe straty wywołane tym blamażem wciąż są zliczane. Ale za sprawą widoku premier Beaty Szydło witanej z kwiatami na lotnisku przez Samego Prezesa, być może przynajmniej w oczach twardego elektoratu PiS udało się zaszczepić jakąś myśl, że jednak nie wszystko stracone.
- Ktoś może powiedzieć - ponieśliśmy porażkę. Nie szanowni państwo. Pokazaliśmy, że Polska jest krajem podmiotowym, że czasy państwa dużego europejskiego, które na wszystko się zgadza, że załatwia tylko małe interesy, bardzo często tylko o charakterze osobistym, w gruncie rzeczy, że te czasy się skończyły, skończył się czas tego rodzaju polityków - mówił na lotnisku prezes Prawa i Sprawiedliwości, nadając tym samym ton wypowiedziom posłów swej partii i sprzyjającym jej publicystom na następne dni. A więc „moralne zwycięstwo” mimo wszystko.
A teraz to, co ciekawe, kto wymyślił ten spektakl? W PiS można usłyszeć na ten temat coś w ostatnim czasie mocno nieoczekiwanego. Otóż autorem strategii zarządzania kryzysowego po brukselskiej porażce miałby być prezes TVP Jacek Kurski.
- Nie byłby sobą, gdyby nie wykorzystał sytuacji do powrotu do dużej gry. Adamowi Bielanowi średnio się akurat wtedy powiodło, więc natychmiast postanowił kuć żelazo, póki gorące - mówi nam polityk PiS, który zdaje się przy okazji potwierdzać pogłoskę, że architektem planu z kandydaturą Jacka Saryusz-Wolskiego i głosowaniem przeciw Tuskowi miał być Bielan. Tymczasem po przesądzającym ostatecznie o klęsce głosowaniu to właśnie Kurski miał przekonać kierownictwo PiS, że obraz partyjnej wierchuszki po rycersku witającej kwiatami powracającą z Brukseli Beatę Szydło pomoże zamienić porażkę w zwycięstwo. Przynajmniej moralne. Przynajmniej w oczach jakiejś części w wyborczych.
W ten sposób Kurskiemu znów udało się przynajmniej na chwilę wrócić do ukochanej roli partyjnego stratega i spin doktora. Tym razem droga do tego powrotu była wyjątkowo długa i kręta.
Kurski bywał już w PiS i na szczycie, i - niejednokrotnie - w dołku. To polityk, który już lata temu dobrze wiedział, czym jest niełaska prezesa PiS i, jak się w partii wraca do łask. Ale akurat czasy poprzedzające wyborcze zwycięstwo Prawa i Sprawiedliwości były dla niego wyjątkowo trudne. Pamiętajmy, że w 2014 roku, po przegranej w wyborach do Parlamentu Europejskiego, Kurski ogłosił, że odchodzi z polityki. Znacznie wcześniej odszedł z PiS - do PE usiłował się dostać z list Solidarnej Polski, którą współtworzył razem ze Zbigniewem Ziobro. Jednak nowa polityczna droga skończyła się na ścianie, Kurski w 2014 roku dostał zaledwie 9 tysięcy głosów, co w wyborach do euro parlamentu jest wynikiem naprawdę marnym. Wtedy też skonfliktował się z Ziobrą. Jego decyzja o pożegnaniu z polityką zbiegła się w czasie z początkiem ponownego zbliżenia Solidarnej Polski z PiS. Ziobro po euro parlamentarnej porażce miał dość oczywisty wybór - albo ogłoszenie kapitulacji i sojusz z PiS, albo polityczny niebyt. Udał się więc do Canossy. Musiał odsiedzieć swoje w korytarzach na Nowogrodzkiej, ale jednak winy zostały warunkowo odpuszczone, a sojusz zawarty.
Z Kurskim los obszedł się wtedy gorzej. Moment powrotu „zdrajców” z Solidarnej Polski na łono PiS (czy oficjalnie Zjednoczonej Prawicy) przegapił. Potem więc, przed wyborami 2015 roku, musiał się starać o status nawróconego syna marnotrawnego na własną rękę. Był to czas, w którym nikt nie wyrażał się tak pięknie o Jarosławie Kaczyńskim, jak właśnie Kurski. „Zwornik, demiurg, architekt i strażnik dobrej zmiany”, polityk, który „odczytuje znaki czasu” - tak kwieciste pochlebstwa musiały działać nawet na prezesa PiS. A jednak to wszystko wciąż nie starczało.
- To był taki czyściec. Ale to i tak chyba dużo lepiej niż wieczne potępienie, prawda? - mówi nasz rozmówca z PiS. Z perspektywy czasu taki właśnie okazał się rachunek. Ale w tamtym momencie nie wyglądało to tak, jakby odpuszczenie miało przyjść szybko.
Mimo wszystkich cierpień i aktów strzelistych przed ostatnimi wyborami na listach wyborczych Zjednoczonej Prawicy dla byłego „bulteriera PiS” nie znalazło się niestety miejsce - nawet jakaś marna dwójka czy trójka. Kurski nie tracił jednak rezonu
- Miałem spotkanie z panem prezesem, z którego wyszedłem zbudowany i uduchowiony. Czekam na kolejne zadania - ogłosił w rozmowie z TVP Info tuż po ogłoszeniu list. Nie zabrakło też bardziej rozbudowanej deklaracji lojalności:
Jarosław Kaczyński jest trenerem, selekcjonerem dobrej zmiany. Kapitanem drużyny jest w tej chwili Beata Szydło, a sędzią pilnującym reguł uczciwego meczu, uczciwej gry i polityki - prezydent Andrzej Duda
To chyba wystarczyło. Pokorne oczekiwanie na „nowe zadania” zdecydowanie się Kurskiemu opłaciło. Po wyborach wszystko poszło naprawdę szybko. Cztery dni po zaprzysiężeniu rządu Beaty Szydło, 20 listopada 2015 roku gruchnęła wieść, że Jacek Kurski zostanie wiceministrem kultury. Zapowiadając to, szef resortu, wicepremier Piotr Gliński podkreślał, że to nominacja na „krótki czas”. Kurski miał dostać zadanie „przeanalizowania struktury ministerstwa” oraz restrukturyzacji Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia. Już wtedy mówiło się o nim jako o potencjalnym kandydacie nr 1 na prezesa TVP. Ale pewność w tej materii mącił jednak fakt, że równolegle z ministerialną nominacją Kurskiego, na pełnomocnika rządu ds. reformy mediów publicznych został powołany ktoś inny - Krzysztof Czabański. Czabański to zaś w PiS całkiem mocny gracz - jego ówczesna pozycja mogła wydawać się więc znacznie lepsza niż położenie ledwo przywołanego z powrotem z długotrwałej niełaski Kurskiego. W 1989 i 1990 roku był zastępcą redaktora naczelnego w „Tygodniku Solidarność” - kierowanym wtedy przez Jarosława Kaczyńskiego. Nieco później został naczelnym „Expressu Wieczornego” - a pamiętajmy że ta gazeta „przypadła w udziale” Porozumieniu Centrum, ówczesnej partii Kaczyńskiego. W latach 90. Czabański ściśle współpracował z Kaczyńskim, współtworzył z nim np. Fundację „Solidarność”. W późniejszych czasach miał Czabański natomiast swoje stałe miejsce wśród zaufanych Kaczyńskiego, w 2011 roku kandydował z list PiS do sejmu (bez powodzenia), w 2015 roku udało mu się natomiast zostać posłem. Notowania w partii psuł mu i do dziś psuje fakt, że do 1980 roku był członkiem PZPR, trudno też byłoby wskazać jego konkretne zaplecze w partyjnych szeregach.
Niewątpliwie jednak w tamtym momencie zdawał się mocniejszym i bardziej naturalnym z punktu widzenia PiS kandydatem na prezesa TVP i na naczelnego reformatora mediów publicznych. Sporo było wówczas medialnego szumu na temat nadchodzącej wielkiej reformy - miała ona rzekomo gruntownie przebudować strukturę mediów publicznych i całkowicie zmienić ich charakter - a przy tym, oczywiście, je odpolitycznić. Czas pokazał, ile zostało z tych obietnic.
O wiele szybciej jednak okazało się, że to nie Czabańskiemu przypadnie TVP. W ministerstwie kultury Jacek Kurski nie zabawił nawet przez dwa miesiące. Trudno powiedzieć, co wynikło z jego analizy resortu, jeszcze trudniej ocenić efektywność w zakresie restrukturyzacji Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia . 7 stycznia 2016 roku ówczesny minister ówczesnego (obecnie resort jest w likwidacji) ministerstwa skarbu Dawid Jackiewicz oficjalnie nominował go na prezesa Telewizji Polskiej. Rzecz jasna nie była to autonomiczna decyzja Jackiewicza - kwestię obsady stanowiska szefa telewizji publicznej mogła wtedy przesądzić tylko jedna osoba - Jarosław Kaczyński. To właśnie prezes PiS rozstrzygnął rywalizację miedzy Kurskim a Czabańskim. Być może chciał mieć tam kogoś, kto będzie zawdzięczał mu w pełni powrót z politycznego niebytu? Być może to wydawało się pewniejszym, bezpieczniejszym rozwiązaniem?
Kurski do TVP wkroczył z przytupem. W ciągu pierwszych miesięcy 2016 roku w Telewizji Polskiej nastąpiła prawdziwa czystka. W jej trakcie zachowano pewne pozory - zdecydowana większość najbardziej rozpoznawalnych postaci TVP została w tamtym czasie nie tyle pozwalniana, co nakłoniona do odejścia.
Metody były różne - odsunięcie od realizacji programów, prowokowanie awantur, zarządzanie konfliktem, czasem po prostu skreślanie z grafika, co skutkowało znacznym spadkiem honoraryjnej części dochodów. Niektórzy odchodzili sami, niektórzy za porozumieniem stron. Liczba zwolnionych sensu stricte pozostała stosunkowo niewielka - nie zmienia to jednak faktu, że wszystkich dziennikarzy, którzy opuścili media publiczne w tamtym czasie określono „ofiarami dobrej zmiany”. Nie bez podstaw oczywiście.
Mniej pozorów zachowywano w trakcie zatrudniania do TVP. Do telewizji publicznej wkroczyły silne zaciągi z prawicowych mediów. Wielu ludzi ściągnięto z TV Republika, wielu z gazet koncernu Tomasza Sakiewicza, pojawił się także silny desant z mediów ojca Rydzyka. Zauważalnie mniej w tym specyficznym podziale tortu przypadło natomiast dziennikarzom z mediów braci Karnowskich i - szczególnie - z „DoRzeczy”.
Z całą pewnością Jacek Kurski mógł zameldować prezesowi pełne „odzyskanie” TVP już w trzecim miesiącu od nominacji prezesa. Ale najpoważniejszy sprawdzian dopiero go czekał. Kilka miesięcy po objęciu rządów TVP Kurski musiał jeszcze zmierzyć się z dość niebezpieczną próbą puczu. Było to niedługo po wejściu w życie tzw małej ustawy medialnej. Wszystko rozegrało się w sierpniu zeszłego roku, gdy kierowana przez Krzysztofa Czabańskiego nowopowołana Rada Mediów przegłosowała z zaskoczenia odwołanie Kurskiego z funkcji prezesa i jednoczesne rozpisanie konkursu na obsadę jego stanowiska. W dodatku miało nastąpić natychmiastowe powołanie innego, tymczasowego prezesa TVP - wskazywano tu kandydaturę Małgorzaty Raczyńskiej. Do tego nigdy jednak nie doszło. Czabański i wspierająca go posłanka i członkini Rady Joanna Lichocka musieli zameldować się na Nowogrodzkiej, w siedzibie PiS. Tam Jarosław Kaczyński nakazał im odkręcenie całej sprawy. Kurski pozostał na stanowisku aż do momentu, w którym odbył się formalny konkurs na nowego prezesa TVP. Dla nikogo nie było zaskoczeniem, że to on okazał się jego zwycięzcą.
Od tamtego czasu Kurski zarządzał TVP już bez większych kłopotów ze strony partyjnego zaplecza. Ale wygląda na to, że znajdował też czas na inne sprawy. Całkiem sporo miał do powiedzenia w swoim macierzystym, gdańskim, regionie. Właśnie jego nazwisko ma być kluczem do niejednej nominacji z ery „dobrej zmiany” na Pomorzu. Z Kurskim kojarzeni są więc i Krzysztof Bączek, wiceprezes Energa Operator, były szef Solidarnej Polski w Siedlcach i Ostrołęce, i kierująca Regionalną Dyrekcją Ochrony Środowiska w Gdańsku Danuta Makowska, która razem z obecnym szefem TVP przeszła cały polityczny szlak bojowy od ZChN przez LPR do PiS, i wreszcie - co dość oczywiste - mianowana przez Kurskiego szefową gdańskiego ośrodka TVP Joanna Strzemieczna-Rozen. Regionalne media wymieniają więcej takich przypadków, zapewne więc nie dałoby się z czystym sumieniem powiedzieć, że Kurski skupił się wyłącznie na zarządzaniu TVP. Wiele wskazuje na to, że pewnych spraw pilnował - przynajmniej w swoim regionie.
Na możliwość ponownego zagrania w pierwszej lidze wciąż musiał jednak poczekać. Kryzysowa gorączka po szczycie Unii była chyba tym pierwszym momentem, w którym Kurski został ponownie dopuszczony do udziału w podejmowaniu tych najważniejszych dla rządzącego obozu decyzji. Może był to jednorazowy epizod, może jakaś nieco przypadkowa konsultacja. A może powinniśmy się przyzwyczajać, że do działań PiS-u niebawem na dobre powróci charakterystyczny styl dawnego „bulteriera” Jarosława Kaczyńskiego.