Czy firma odpowiada za uszczerbki na zdrowiu, które uniemożliwiają pracę?
Byłe pracownice toruńskiej Belli uważają, że firma ponosi odpowiedzialność za uszczerbki na zdrowiu, które uniemożliwiają im pracę. Gdzie kończy się odpowiedzialność pracodawców?
Krystyna dostała list polecony w dużej kopercie z nadrukiem „Bella”. Miała nadzieję, że firma chce ją wesprzeć w życiowym dołku. Jednak w kopercie było tylko rozwiązanie umowy. Bez winy pracodawcy i bez winy pracownika. Ze względu na długotrwałą chorobę. Czy naprawdę z niczyjej winy?
Krystyna (imię zmienione), podobnie jak dwie inne kobiety, które za sprawą choroby pożegnały się z „Bellą”, chce pozostać anonimowa. W zakładzie pozostali ich znajomi i członkowie rodzin. Nie chcą im zaszkodzić, ale one straciły już sentyment do zakładu i zamierzają walczyć o swoje.
Przedmioty wypadają z rąk
- Chorowałam pół roku - wspomina Krystyna. - Później było 5 miesięcy zasiłku rehabilitacyjnego. Gdy przyznano mi kolejnych 7 miesięcy, miałam nadzieję, że dostanę jakieś wsparcie, a tu - „do widzenia”. Po prawie 20 latach pracy. Nie doczekali do końca mojego zwolnienia, nie interesowało ich, czy będę w stanie się jakoś podnieść z tej choroby. Pozbyli się mnie jak psa. Czuję się zniszczona, obolała, jestem ciągle pod opieką psychiatry, bo inaczej trudno byłoby mi to wszystko znieść.
Krystyna cierpi na przewlekłe zapalenie nadkłykci.
- Dopóki nie zacznie boleć, człowiek nawet nie zdaje sobie sprawy z istnienia tych wszystkich nerwów i stawów - wzdycha.
Rehabilitacja pochłaniała coraz większe pieniądze, więc Krystyna uznała, że firma w której pracowała tyle lat powinna ponieść współodpowiedzialność za zrujnowane zdrowie. Zażądała, jak inni, 35 000 złotych zadośćuczynienia. Po negocjacjach była w stanie przyjąć niższą kwotę, ale i to nie zadowoliło pozwanych.
- Czy to jest godziwe zadośćuczynienie za problem, z którym będę borykać się do końca życia? - pyta retorycznie.
Krystynie zostało jeszcze kilkanaście lat do emerytury: - Nie mogę pracować, za to do końca życia będę musiała wydawać pieniądze na leczenie. Miałam kiedyś marzenie, żeby uprawiać ogródek. Gdy po śmierci rodziców przeprowadziliśmy się do domku jednorodzinnego, okazało się, że nie mogę niczego zrobić w ogrodzie. Przedmioty wypadają mi z rąk, nie jestem w stanie dłużej niż kilkanaście minut trzymać kierownicy w samochodzie.
Stawy i woreczki
Elwira pracowała pomimo bólu, do momentu, kiedy choroba nie pozbawiła ją snu. Z zespołem cieśni nadgarstka tak bywa. Bolało tak, że w końcu mąż postawił jej warunek: albo zostawiasz tę pracę, albo idziesz do lekarza i próbujemy coś z tym zrobić.
- W pracy wywijałam woreczki - opowiada. - Ciągle ten sam ruch - nakładanie i wywijanie. Po chorobowym i rehabilitacji wróciłam do pracy. Popracowałam pół roku i wszystko zaczęło wracać. Po prostu nie dało się wytrzymać.
Pojechała szukać ratunku do Bydgoszczy: - Lekarz wyjaśnił mi, że owszem, operację może przeprowadzić, ale znaczącej poprawy nie mam się spodziewać. Zwyrodnienie może się za to pogłębiać. Niestety mam już zanik mięśni i stawów, nie będę mogła pracować.
Zarówno Elwira, jak i Krystyna mają żal do byłego pracodawcy: - Wiadomo, że do pracy nie chodzi się próżnować, ale w niektórych obciążeń można było bez problemu uniknąć. Na przykład ręcznego niszczenia wybrakowanych podpasek. Robiliśmy to np. w czasie awarii maszyny. Przedzierało się mozolnie całe worki podpasek, podczas gdy najprostsza niszczarka uporałaby się z tym w moment. To było zupełnie niepotrzebne obciążenie dla stawów. Zasada była taka, że nie wolno usiąść bezczynnie nawet podczas awarii. W takich sytuacjach trzeba było albo chwycić za miotłę albo zająć się niszczeniem.
Zdaniem obu kobiet okresowe badania lekarskie były prowadzone pobieżnie: - Sprawdzano ciśnienie, żylaki, ale nie sprawdzano konsekwencji przeciążeń kolan, łokci czy nadgarstków - żali się Elwira. - Gdy się na to skarżyłam, słyszałam, że to choroba reumatyczna. Zarejestrowałam się więc do reumatologa. Okazało się, że moje schorzenie nie ma nic wspólnego z reumatyzmem.
Zapłaciliśmy za sukces
Elwira: - Firma odniosła sukces. Byłam u rodziny w Niemczech i widziałam na własne oczy pełno naszych produktów w niemieckich sklepach. Wszystko się rozwija. Dzisiejsza „Bella” oraz TZMO i tamte firmy, w których rozpoczynałyśmy pracę, to dwa różne światy. Nie ma już tej samej troski o pracownika, gdy prezes spotykał się z nami kilka razy w roku. Za to w górę poszły normy dzienne. Firma odniosła sukces, ale my również włożyliśmy w to wkład w postaci własnego wysiłku i zdrowia.
Podobnego zdania jest mec. Marek Poksiński z Torunia, pełnomocnik byłych pracownic Belli: - Prowadzę kilka podobnych spraw. Jedna zakończyła się w normalnym toku. Zasądzono 30 000 zadośćuczynienia za 20-procentową utratę zdrowia (sprawa jest Sądzie Najwyższym). W drugim przypadku zawarto ugodę. Już zwróciły się do nas kolejne osoby. Kwoty zadośćuczynienia nie są wysokie, jak na straty, które panie poniosły. Przecież sukces, który osiągnęła „Bella” jest również wypracowany przez jej pracowników. Czy firma powinna się od nich odwracać, gdy - przecież nie z własnej winy - popadną w życiowych dramatach?
Pracownik powinien przewidzieć?
Zależało nam na przedstawieniu stanowiska Toruńskich Zakładów Materiałów Opatrunkowych (spółki matki), jednak te odmówiły nam komentarza.
O przedsięwzięciach spółki w przypadku roszczeń byłych pracownic możemy zatem wnioskować jedynie z akt sądowych. W czerwcu ubiegłego roku Sąd Rejonowy w Toruniu zasądził solidarnie od TZMO i spółki „Bella” zadośćuczynienie w wysokości 30 tysięcy złotych tytułem zadośćuczynienia dla pani Wiolety. Przypadek jak inne: ból dłoni uniemożliwiający normalny sen, drętwienie, mrowienia. A to w codziennym życiu oznacza, że pani Wioleta nie może nawet zapiąć guzików, prać ręcznie ani obierać warzyw.
Pozwane firmy wniosły apelację od wyroku twierdząc, że „nie zachodzi związek przyczynowy między ruchem przedsiębiorstwa a powstała szkodą”. Zaprzeczyły jakoby kobieta przez 7 godzin wykonywała powtarzalne ruchy i uznały, że roszczenie jest wygórowane. Co więcej - pełnomocnicy przedsiębiorstw zarzucili też kobiecie, że nie informowała firmy i lekarza medycyny pracy o odczuwanych podczas bólach rąk.
Sąd wyższej instancji nie podzielił jednak tych argumentów, przychylając się do racji kobiety. Z akt wynika, że problem zwyrodnień jest w firmie znany, ponieważ „także inni pracownicy spółki Bella używali w pracy ortez nadgarstków lub owijali ręce z uwagi na odczuwane dolegliwości. Z tego względu Bella wydaje pracownikom ortezy w miejscu pracy”.
Według Andrzeja Sadowskiego, prezesa Centrum Adama Smitha przedsiębiorcy powinni brać pod uwagę wykupienie ubezpieczenia od ewentualnych roszczeń. - Sędziowie w innych krajach kierują się często zasadą zdrowego rozsądku – mówi prezes Sadowski. - przyjmuje się, że każdy wie, na czym polega praca na danym stanowisku i jakie ryzyko zdrowotne jest z nią związane. Argument dotyczący sukcesu rynkowego firmy do mnie nie trafia, bo co co by było, gdyby pracodawca tego sukcesu nie odniósł? Czy pracownicy pokryliby zobowiązania pracodawcy? Proszę sobie wyobrazić na jakie ryzyko skazany jest mały pracodawca, który nie ma do dyspozycji dużej firmy prawniczej.
Innego zdania jest mec. Poksiński: - Pomijając inne uwarunkowania prawne, Bella i TZMO to specyficzne firmy, w których pracownicy są również udziałowcami i często odwoływano się do ich lojalności. Poza tym chodzi o firmy propagujące zdrowie, a nawet prowadzące fundację dla osób potrzebujących. Nie dopuszczam myśli, że mogłaby nie zauważyć własnych pracowników będących w potrzebie.