Czy dobro wspólne jest wrogiem dobra jednostki?
W czasach politycznie trudnych, kiedy władzę sprawuje jedna partia, zwykle pojawiają się wątpliwości i podejrzenia, czy nie zagraża to istotnej wartości, jaką dla państwa i dla społeczeństwa jest dobro wspólne. Ono przecież powinno być tworzone, chronione i pomnażane, także przez rządzących, dla dobra ogółu, ponieważ stanowi duchowy i materialny fundament dobrobytu obywateli w każdej zorganizowanej formie ludzkiej wspólnoty.
Zasoby dóbr na tej ziemi należą do wszystkich i każda grupa społeczna, ale także każda pojedyncza osoba mają równe prawa do korzystania z nich, by żyć i rozwijać się. Taki jest zamysł Stwórcy, który błogosławiąc człowieka, oznajmił: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną. (…) Oto wam daję wszelką roślinę przynoszącą ziarno po całej ziemi i wszelkie drzewo, którego owoc ma w sobie nasienie, dla was będą pokarmem” (Rdz 1, 28-29).
To podstawowe prawo dostępu do dóbr duchowych i materialnych świata nie jest stosowane, ponieważ ludzka żądza posiadania nie pozwala zachować umiaru i dlatego im człowiek więcej posiada, tym bardziej jeszcze chce zagarnąć więcej.
To ta pożądliwość pogrąża tych, którzy z różnych przyczyn nie mogą godziwie zarobić na utrzymanie siebie i rodziny, podczas gdy inni pławią się we wszystkim. Kilka dni temu środki przekazu podały informację, że osiem osób na świecie dysponuje takim majątkiem, jak reszta ludzkości. Oznacza to, że połowa dóbr materialnych na świecie jest w rękach prywatnych i stanowi dobro zaledwie kilku jednostek, a druga połowa tych dóbr, stanowiących dobro wspólne mieszkańców ziemskiego globu, jest do podziału - i to wcale nie równomiernego - między miliardy osób.
Z tej połówki chleba jedni korzystają w obfitości, inni zaś otrzymują tyle, by przeżyć, a reszta jest skazana na głodową śmierć. Jeżeli wierzyć oficjalnym statystykom, to na świecie dwa miliardy osób jest niedożywionych, osiemset milionów głoduje, a dwanaście milionów dzieci corocznie umiera z głodu. To jest głos wielkiego oskarżenia współczesnego świata, który - mimo, że łatwo temu zapobiec - woli powadzić wojny, zagarniać i grabić obce terytoria, czynić ludzi niewolnikami.
To jest głos wielkiego oskarżenia współczesnego świata, który - mimo, że łatwo temu zapobiec - woli powadzić wojny, zagarniać i grabić obce terytoria, czynić ludzi niewolnikami.
Pytanie zadane w tytule jest prowokujące i może budzić wewnętrzny sprzeciw. Jak można przeciwstawiać dobro dobru tak, jak gdyby się przyjmowało, że dobro dobru nie jest równe, że pojęcie dobra nie jest pojęciem jednoznacznym.
Jest to jednak bardzo sensowne postawienie problemu dostrzeganego w życiu codziennym, gdzie dobro wspólne zdaje się odbierać szansę dobru jednostki, a to ostatnie - jak się wydaje - przeszkadza tworzeniu dobra wspólnego.
Papież Jan XIII w encyklice Mater et Magistra użył takiego określenia: Dobro wspólne to całokształt takich warunków życia, w jakich ludzie mogą pełniej i szybciej osiągnąć własną doskonałość (n. 65). Idea dobra wspólnego jest nierozerwalnie złączona. Dobro wspólne, nie tylko jako idea, ale także jako rzeczywistość materialno-duchowa, jawi się w związku z człowiekiem i jemu ma służyć. A zatem z definicji dobro wspólne i dobro jednostki nie walczą ze sobą, ale mają charakter komplementarny do tego stopnia, że jedno nie może zaistnieć i rozwijać się bez drugiego.
Trzeba jednak pamiętać, że obok dobra wspólnego istnieje wspólne zło. To również człowiek w swej słabości, żądny dóbr, władzy i sławy jest jego twórcą. Zasadnicza walka toczy się miedzy dobrem i złem i to nie jakimś abstrakcyjnym, ale tym, które jest zakorzenione w człowieku, zarówno w wymiarze indywidualnym, jak i społecznym.
Dobro wspólne nie może być wrogiem dobra jednostki. Wroga trzeba szukać tam, gdzie panuje zło.