Kolno nie należy wprawdzie do czołówki miast obecnego województwa podlaskiego, ale przecież - przepraszam za zwrot w stylu Onufrego Zagłoby - spod ogona kobyły nie wypadło. Zdaniem piewcy tego miasta, dr Czesława Brodzickiego, mimo klęsk ognia, wojny i złego powietrza oraz zagrożenia ze strony Prus, rywalizowało w niektórych okresach z Łomżą.
Prawa miejskie zyskało już w 1425 roku, od Nowogrodu przejęło funkcje stolicy powiatu. Z wiekami stało się mazowiecko-kurpiowskie, obsługując zarówno zaścianki szlacheckie, jak i wioski Puszczaków. Nie dojechała tu kolej (z wyjątkiem wojskowej wąskotorówki), nie zakorzenił się przemysł, zabrakło możnych mecenasów i wielkich atrakcji turystycznych, a jednak Kolno co jakiś czas przypominało o swym istnieniu. W 1924 roku stało się tematem burzliwej debaty sejmowej - za sprawą marszu kilku tysięcy Kurpiów na miasto. Powód był zaiste prozaiczny, oto sejmik powiatowy uchwalił nowe podatki!
Bieda wyganiała mieszkańców Kolna w świat. Szukali środków do życia w Łomży, Ostrołęce i Warszawie, wiosną wędrowali na roboty sezonowe do Prus Wschodnich, niestraszne były im podróże morskie. Mieli to w genach?
Johannes de Colno
Miało się okazać, że dawno, dawno temu jeden z nich, śmiałek nad śmiałkami, odkrył Amerykę. Tą rewelacyjną wiadomość podał sam Joachim Lelewel, znamienity profesor Uniwersytetu Wileńskiego, przyjaciel Filaretów i Filomatów, uważany za ojca historyków polskich. Przypomnę, że naszym - znaczy się historyków - symbolicznym pradziadkiem był Gall Anonim, dziadkiem - Jan Długosz, ojcem zaś właśnie Lelewel. Od tej głównej linii odłączali liczni bajarze i dziejopisarze, często zwykli oszuści, popaprańcy. Niestety, tych ostatnich jakby przybywało.
Wróćmy jednak do Lelewela (urodzony w Warszawie w 1786 r., zmarł w Paryżu w 1861 r., a grób ma na wileńskiej Rossie), który odnalazł w kronikach zapis o Johannesie de Colno. W 1836 roku dodał jeszcze, że „familia mazowiecka z Kolna [Colno lub Cholno] była familią marynarzy w marynarce gdańskiej dobrze znaną”. Pewnym jest, że Janów rzeczywiście w Kolnie nie brakowało (i nie brakuje), dwóch tak podpisanych wstąpiło w 1455 roku na Akademię Jagiellońską. Ale faktem jest również, że była wioska Kolno (Kielno) pod Wejherowem, a w ogóle to małe Kolno mogło się przy odczytywaniu pomylić z dużym, niemieckim Kőln (Kolonia).
Pojawiały się przypuszczenia, że Johannes, Joan, Jon, Joes (…) Scolnus, Scolvus, Scolv, Skolvsson, Scolvo (…) był Duńczykiem, Norwegiem, Niemcem, Portugalczykiem. Podejrzewano nawet, że pod tym pseudonimem krył się młody Krzysztof Kolumb. Profesor Bolesław Olszewicz wykazał sceptycyzm odnośnie polskości Jana, ale przyznał, że niedostatek źródeł nie przesądza definitywnie sporu o pochodzenie żeglarza odkrywcy. Jednocześnie znany w świecie uczony nie miał wątpliwości, że w drugiej połowie XVI wieku z Kolna płynęły towary do Gdańska.
Kto odkrył Amerykę?
Ten temat również pobudzał do snucia przypuszczeń. Odkrycie przez Jana z Kolna Ameryki, ściślej cieśniny Anian i ziemi Labratoris (Labrador), miało dokonać się w 1476 roku, 16 lat przez Kolumbem. Jan Scolnus przewodził „marynarzom norweskim i z Norwegii wyprawiwszy się, zwiedził brzegi lądu i cieśniny dalszych od Grelandyi”. Jeśli wówczas, to jednak raczej jako sternik Dietricha Pininga, realizującego misję króla duńskiego Christiana I Oldenburga. Notabene, według jednej z wersji Kolumb był też Polakiem, synem króla Władysława IV Warneńczyka (wnukiem Władysława Jagiełły), który przeżył klęskę pod Warną.
Ówże Jan Scolnus, Scolvus, lub podobnie zwany, już w XV wieku znalazł się w zapisach towarzyszących globusom i mapom. W następnych wiekach informacji o nim przybywało, w 1597 roku w księdze pewnego Holendra pojawił się Johannes Scoluus Polonus. Legendarny Jan trafił i na strony powieści. Na stronie Urzędu Miasta Kolno widniej wyznanie wiary: „Jak było w rzeczywistości, niech rozstrzygną historycy. My jednak wierzymy, że podróżnik, który mógł wyprzedzić w wyścigu [do odkrycia Ameryki] samego Kolumba, jest synem ziemi kolneńskiej”. Sprytne. Z pomocą przyszedł Polonus prof. Tadeusz Kowaleczko z Uniwersytetu w Santiago de Chile, który potwierdził, że żeglarz Jan z Kolna to wcześniejszy student Uniwersytetu Krakowskiego, który uczestniczył w dwóch wyprawach do Ameryki: w 1471 i 1476 roku. A ja powiem tak: Nie mocujmy się z Kolumbem, by nie zasłużyć na miano Don Kichotów z La Manchy (Lamancza też brzmi swojsko?) walczących z wiatrakami. Prawdą jest natomiast, że legendarny Jan z Kolna stał się postacią ważną w dziejach Polski i dobrze się przysłużył miastu nad Łabną.
Bohater na miarę potrzeb
W okresie zaborów jednym z przesłań patriotycznych było krzepienie ducha narodowego. Każdy sukces cieszył, dodawał sił i przysparzał wiary. Wiedział o tym dobrze wieszcz Adam Mickiewicz, jeszcze bardziej idei wzmacniania nadziei służył Henryk Sienkiewicz, a pędzlem czynił to Jan Matejko. Właśnie mistrz Jan umieścił swego imiennika z Kolna na obrazie „Wpływ uniwersytetu na kraj w wieku XV…”. Odkrywca Ameryki siedzi podparty lewą ręką, zaś w prawej trzyma bryłę złota, co rektor Universitas Jagiellonica Cracoviensis Stanisław Tarnowski skomentował w 1897 r. następująco: „… Jan Polak okazaniem bryły złota stwierdza bytność za Atlantykiem, zanim Kolumb tam zawitał, o czem świadczą archiwa sztokholmskie”.
Śmiałego żeglarza z Kolna opisał sam Stefan Żeromski: „Był to człowiek wzrostu wielkiego, w barach szeroki, twardy w karku, o grubym brzuchu, o kolanach i stopach potężnych”. Ze stron „Wiatru znad morza” dowiadujemy się także, że Jan z Kolna włos miał długi i gęsty, latem i zimą chodził w rozpiętej koszuli, lubował się wręcz z deszczach i mrozie, „a oddychał wielkimi płucami naprawdę szeroko dopiero wśród wichrów północy”. Odkrywca Ameryki stał się bohaterem spektakli teatralnych, jego imieniem nazwano ulice, ma swą pomnikową rzeźbę we Szczecinie. W rodzinnym mieście istnieje „Towarzystwo Jana z Kolna”, w Łomży - ulica mała, ale w centrum miasta, zaś stolicy województwa, Białymstoku, takowej brak, co zakrawa na niewdzięczność.
Boczne wiatry
Do apologetów Jana z Kolna dołączyła i Wanda Wasilewska, wprawdzie córka bliskiego współpracownika Józefa Piłsudskiego, ale totalnie wyklęta za komunizm, służbę u Sowietów, kontakty ze Stalinem (według. Marii Dąbrowskiej - „liżydupa Stalina”), PKWN, popieranie oddania Lwowa ZSRS i tak można wyliczać długo.
W 1949 roku Wydawnictwo „Prasa Wojskowa” wydało książkę Wasilewskiej „Legenda o Janie z Kolna”. Zdaniem autorki, bohater był żakiem krakowskim poturbowanym w zamieszce w Krakowie i przygarniętym przez króla Władysława Warneńczyka. Udało mu się uniknąć śmierci w bitwie pod Warną, wrócił do rodzinnego Kolna, gdzie ojciec miał dworek z sadem, polami i borem, a handlował drzewem i pszenicą spławianą ku morzu. Rodzice jednak pomarli, więc pociągnął do Gdańska, potem zaciągnął się do króla Chrystiana I. Nie będę dalej streszczał zręcznej fabuły, mam jednak złą wiadomość. Szalony wicher porwał pergamin z opowieścią o Janie z Kolna, „żeglarzu nieustraszonym, rycerzu na obcym żołdzie, ojczyźnie swojej i pamięci Króla Władysława zawsze wiernym”. Karta jak liść opadała na spienione fale i pochłonęła ją siwa głębina. Tak przepadł dowód na istnienia Jana z Kolna.
Żal, że Amerykanie nic nie wiedzą o naszym Janie. Czy się jednak można temu dziwić, skoro nie wiedzą też, że polskie powstanie styczniowe uratowało ich niepodległość. Państwo też nie wiecie? To podam jeszcze jedną hipotezę krzepiącą ducha. W Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej trwała od 1861 roku wojna secesyjna (domowa), żadna ze stron nie mogła przechylić szali zwycięstwa na swoją stronę. Anglia opowiedziała się za rozłamowym Południem, czyniła przygotowania do wyprawy zbrojnej, by dobić wojska demokratycznej Północy. Jedność i pomyślność Stanów Zjednoczonych stanęła pod wielkim znakiem zapytania. W styczniu 1863 roku wybuchło powstanie na ziemiach polskich, nie bardzo wiedziano jak zachowa się Francja, czy dojdzie do zmiany aliansów. W Londynie zdecydowano więc, że trzeba odroczyć interwencję za Oceanem, nim sytuacja w Europie się nie wyjaśni. A czas pracował na korzyść „Północy”, prezydenta Abrahama Lincolna i jego generałów. Interwencja angielska straciła sens, „zbawiliśmy” Stany Zjednoczone, a te nie chcą nas wpuścić bez wiz.
Trochę „pojechałem po bandzie”, ale czyż nie miło dodać sobie dumy regionalnej? To pamiętajmy także, że prawie nasza jest Maria Curie-Skłodowska, bo jej dziadek Józef Skłodowski urodził się w Skłodach-Piotrowicach (ziemia nurska, Łomżyńskie).
Tym bardziej nasz jest bohater USA Kazimierz Pułaski, skoro jego rodzina wywodziła się z miejscowości Pułazie Świerże (obecnie gmina Szepietowo). Bezwarunkowo podlaski jest Ludwik Zamenhof i tak można wyliczać dalej. Niestety, padłyby wówczas i nazwiska osób, których dziś już nikt nie chce wspominać.