Pięciokrotny mistrz NBA, trzykrotny MVP finałów i dwukrotny sezonu regularnego Tim Duncan ogłosił w poniedziałek zakonćzenie kariery.
- Zanim zaczniecie bić brawo i wychwalać kogokolwiek z naszej drużyny i sztabu to pamiętajcie, że wszystko zaczyna się od Timmy’ego. Kiedy zakończy karierę pójdziemy dziesięć kroków w tył. Byłoby pewnie i gorzej, ale na szczęście nie jestem głupi - powiedział kilka lat temu trener San Antonio Spurs Gregg Popovich.
Po 19. latach gry na najwyższym poziomie w końcu nadszedł dzień, w którym Tim Duncan kończy swoją przygodę z koszykówką. Powiedzieć, że była ona udana to duże niedomówienie.
Numer jeden
W sezonie 1996/97 San Antonio Spurs mieli walczyć o tytuł mistrzowski, jednak niespodziewana kontuzja ich gwiazdy Davida Robinsona pokrzyżowała te plany. W takiej sytuacji trener Popovich nie zamierzał ryzykować na marne zdrowia i sił innych zawodników. Wiedział również, że w czerwcu może go czekać za to wielka nagroda. Tim Duncan po czterech latach spędzonych w NCAA (akademicka koszykówka) w końcu zmierzał do NBA. San Antonio wygrało loterię piłeczkową i dostało dar od losu - pierwszy wybór w drafcie, z którym wybrała Duncana. Wiele mówiło się o natychmiastowym transferze nowego zawodnika, aby pozyskać gwiazdę, która od razu pomoże starzejącemu się Robinsonowi wygrać tytuł. Podczas pierwszej rozmowy Gregga Popovicha z Duncanem młody zawodnik żartobliwie spytał: „ Siema Pop. Słuchaj słyszałem, że cały dzień próbowałeś się mnie pozbyć. Nie lubisz mnie?”.
Dziewiętnaście lat później Duncan i Popovich są jednym z najlepszych duetów zawodnik - trener w historii nie tylko koszykówki, ale i sportu. Razem wygrali aż 1001 spotkań. Więcej zwycięstw w historii NBA odniosło tylko dwóch graczy - Kareem Abdul-Jabbar i Robert Parish.
A David Robinson doczekał się swojego upragnionego tytułu. Po dwóch latach w lidze zapewnił mu je pierwszy wybór w drafcie 1997.
Leśny dziadek
Duncan jest przez zdecydowaną większość ekspertów uważany za najlepszego zawodnika na swojej pozycji w historii zawodowej koszykówki. Nie tylko, dlatego że w ciągu pierwszych 10 lat w lidze był najlepszym graczem Spurs, trzykrotnym mistrzem i MVP finałów oraz dwukrotnym MVP sezonu regularnego.
Jego gra na najwyższym poziomie po 30. roku życia budzi największy podziw, bo Duncan nie odstawał od młodych zawodników w lidze. Co prawda Popovich często dawał mu odpocząć, ale nie zmienia to faktu, że w swoim ostatnim meczu w NBA w wieku 39 lat zdobył w Playoffach 19 punktów. Duncan jest również jedynym zawodnikiem w historii koszykówki, który zdobył mistrzostwo w trzech różnych dekadach (1999, 2003, 2005, 2007, 2014).
Przez ostatnie kilka lat kibice nie raz spodziewali się emerytury Tima. W wieku 35, 36, 37, 38 i 39 wracał jednak do gry o najwyższe cele. Z czasem jego dobra forma nie była najważniejszym atutem. Jego obecność w szatni dała Popovichovi coś bez czego Spurs nie osiągnęliby sukcesu - przykład.
Duncan był typem zawodnika i człowieka, który świetnie współpracuje i słucha trenerów. Pop jest znany jest z tego, że krzyczy na zawodników i tłumaczy im swoje taktyczne pomysły w agresywny sposób. Dzięki temu, że Duncan nie był wyjątkiem mógł robić co mu się podoba z innymi, na zasadzie: „ Atakuję na treningach naszą gwiazdę to czemu niby ciebie nie mogę”, a to wszystko motywowało ich do cięższej pracy. Oprócz tego Duncan przez ostatnie kilka lat swojej kariery zarabiał tylko 5 mln dol. za sezon, grosze w porównaniu do 25 mln dol. Kobego Bryanta, który też miał ponad 35 lat. Dzięki temu Spurs było stać na zakontraktowanie innych dobrych koszykarzy, którzy mieli mu pomóc w zdobyciu mistrzowskiego tytułu.
Nudziarz
- Nie lubię światła reflektorów. Nie czuję się wtedy komfortowo. Jestem koszykarzem. Gram mecz i wracam do domu. Kocham ten sport i na nim mi zależy, a nie na sławie czy błysku fleszy - powiedział kiedyś Duncan.
Dwóch najlepszych koszykarzy pierwszej dekady XXI wieku wiele łączy i dzieli. Tim Duncan i Kobe Bryant są zdecydowanie legendami sportu i ikonami tej generacji. Obaj są pięciokrotnymi mistrzami, zdobywali statuetki MVP i prowadzili swoją drużynę do sukcesów. Jednak poza parkietem są ulepieni z innej gliny. Bryant ogłosił zakończenie kariery w połowie sezonu i kibice świętowali każdy jego mecz. Kiedy Golden State Warriors bili rekord zwycięstw w sezonie większość ludzi oglądała ostatni mecz Kobego.
Duncan ogłosił zakończenie kariery po sezonie i nawet nie stawił się na konferencji prasowej. Skrzydłowy Spurs zawsze chronił swoje życie prywatne i starał, by mówiono o nim tylko jako o koszykarzu.
Spuścizna
Duncan przejdzie do historii NBA jako zawodnik, dla którego na pierwszym miejscu zawsze stała drużyna. Dzięki swoim poświęceniom Spurs przez 19. lat, co sezon, byli w ścisłej czołówce NBA. Nie statystyki, a tytuły były dla niego najważniejsze.
Autor: Filip Bares