Oddział rozpoznawczy niemieckiej 239 Dywizji Piechoty wyruszył na Katowice 3 września 1939 roku. Rankiem następnego dnia jego żołnierze pierwsi wkroczyli do centrum miasta
Jest poranek 4 września 1939, a pan Konstanty Cubert wychodzi z domu, by nakopać ziemniaków w ogródku. Wraca szybko, przynosząc przy okazji wiadomość: za torami są Niemcy. Rodzina Cubertów mieszka przy ulicy Gliwickiej w Katowicach, przebiegające obok tory kolejowe dzielą miasto na dwie części. A zatem Niemcy już rano 4 września dotarli daleko w głąb Katowic, praktycznie na Załęże! Relacjonujący słowa ojca Mikołaj Cubert nie wspomina, czy byli to żołnierze Wehrmachtu, czy też należeli do hitlerowskiej V kolumny. Zapewne chodzi o tych pierwszych - bowiem drugich z odległości kilkudziesięciu metrów trudno byłoby odróżnić od członków polskiej samoobrony. Pochodzące z 1967 r. zeznanie Mikołaja Cuberta dla Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich, którego udzielił prokuratorowi Zygmuntowi Brzyckiemu, nie jest jedyne. O tym, co działo się tamtego poranka w Załężu, mowa jest również w niepublikowanej do tej pory relacji podporucznika WP, Jerzego Wąsika. Był on dowódcą jednego z plutonów 11 kompanii strzeleckiej kochłowickiego batalionu fortecznego, szerzej znanej - od nazwiska oficera, który stał na jej czele - kompanią kapitana Tułaka. Pododdział ten po rozpoczęciu odwrotu Wojska Polskiego ze Śląska dotarł 3 września 1939 do załęskiego dworu, gdzie miał czekać na dalsze rozkazy. Jako że kapitan Marian Tułak do świtu 4 września nijakich rozkazów nie otrzymał, podjął samodzielną decyzję o wycofaniu się z Katowic. Jego kompania miała podążyć ulicą Gliwicką, przez plac Wolności i ulicę 3 Maja, ku rynkowi, stamtąd zaś dalej na Sosnowiec. Wezwany wraz z innymi oficerami na odprawę ppor. Wąsik usłyszał od dowódcy m.in. to, że Niemcy opanowali nocą koszary 73 katowickiego pułku piechoty. Jacyż Niemcy mogli zająć nocą wojskowy kompleks zabudowań przy ulicy Koszarowej? Czyżby Wehrmacht? Jak się przekonamy - to możliwe.
Żołnierze kompanii wkrótce znaleźli się pod ogniem nieprzyjaciela. „Zbliżamy się do cmentarza leżącego przy ul. Gliwickiej, szybko przebiegamy przylegające do niego tory kolejowe, bo od strony prawej jesteśmy ostrzeliwani, to jest od strony koszar 73 pp” - wspomina ppor. Wąsik. Wprawdzie koszary od torów kolejowych dzieli jeszcze pewna odległość, ale Polaków jak najbardziej mógł razić ostrzał z tego kierunku, z pozycji gdzieś w rejonie katowickiej parowozowni. Kto go prowadził?
Szkoda, że nie żyje już Wilhelm Szewczyk, który w swej powieści „Ptaki ptakom” wspomniał o tym, jak to przekradający się tego ranka nieopodal harcerz dosłyszał dobiegające go z parowozowni niemieckie głosy. Zgoda: „Ptaki ptakom” to literatura piękna, a nie faktu, niemniej raz po raz zadziwia ona zawartymi w niej detalami. Natykając się na nie, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że autor czerpał swą wiedzę od naocznych świadków, często znajdujących się blisko centrum wydarzeń. Niestety, zmarłego w 1991 roku Wilhelma Szewczyka nie da się już wypytać o źródła informacji.
Przenieśmy się teraz na plac Wolności - miejsce, gdzie kompania kpt. Tułaka trafiła pod wyjątkowo już silny ostrzał. Czyj? Kapitan w swej powojennej relacji stwierdza: „Był to oddział Freikorpsu, który nadjechał do placu Wolności na krótko przed przybyciem szpicy mego oddziału. Oczyszczając rejon placu Wolności, stwierdziłem na jezdni od strony Mikołowa porzucone kilkadziesiąt rowerów freikorzystów z bukietami kwiatów na kierownicach”. Przy innej zaś okazji (w liście do historyka Pawła Dubiela z 1968 r.) kpt. Tułak pisze też: „Kolumna Wehrmachtu nadchodziła dużo później i strzelanina ta nie mogła dotyczyć załogi powstańczej, starcie (potyczka) to trwało około godziny czasu, a nawet więcej, a Wehrmacht wkraczał kilkanaście minut, a nawet kilkadziesiąt minut po moim wycofaniu się w ogóle z Katowic”.
Z kolei jednak Emanuel Gruszka, który przewodził wtedy grupie powstańców śląskich i harcerzy towarzyszących w marszu kompanii kpt. Tułaka i również widział rowery na placu, wspominał prócz tego (w liście do Kazimierza Gołby z 1946 r.): „Od ulicy Matejki dochodziły strzały, prawdopodobnie już od Wehrmachtu”.
I rzeczywiście, kpt. Tułak mógł być w błędzie, istnieją bowiem inne źródła mówiące o żołnierzach Wehrmachtu rankiem 4 września, nie dość że na Mikołowskiej, to wręcz na 3 Maja, a nawet na… samym rynku. Wprawdzie jeszcze relacja Julianny Rzeszowskiej, wówczas mieszkanki ulicy Mikoło-wskiej pod numerem 11, mówi nam, iż: „Dnia 4 września 1939 r. we wczesnych godzinach rannych ul. Mikołowską w kierunku placu Wolności wkraczał najpierw Freikorps”. Istnieje jednak i inna relacja, o większym stopniu szczegółowości, której autorem jest Leszek Rzeszewski, mieszkający wtedy przy Mikołowskiej 7: „Wczesnym rankiem między godz. 5.00 i 6.00 zerwałem się ze snu, słysząc ruch na ulicy i okrzyki. Przez okno zobaczyłem wjeżdżające wojsko niemieckie (piechota zmotoryzowana w samochodach i motocyklach ze znakami HW lub WH). Żołnierze niemieccy wkraczali ulicą Mikołowską od strony Brynowa. Drogą jechały samochody i motocykle mniej więcej do wysokości ul. Kozielskiej i Kopernika. Natomiast w dalszej części ulicy Mikołowskiej żołnierze posuwali się gęsiego pod kamienicami i podmurem budynków administracji więziennej. Gdy wojska niemieckie przekroczyły ul. Mikołowską (na wysokości ul. Kozielskiej i Kopernika), zaczęły padać strzały”. Wbrew pozorom, relacja ta jest możliwa do pogodzenia z relacją Julianny Rzeszowskiej - w dalszej części Leszek Rzeszewski opisuje scenę zamordowania polskiego powstańca przez obecnych również na miejscu bojowników Freikorpsu, najwidoczniej współdziałających z Wehrmachtem. Akcje bojowe i pacyfikacyjne w Katowicach przeprowadzał nieraz konglomerat wojska i freikorzystów.
Oddziałem przybyłym Mikołowską był 239 Oddział Rozpoznawczy. Jednostka ta, należąca do 239 Dywizji Piechoty dowodzonej przez gen. Ferdinanda Neulinga, przybyła w rejon Katowic jeszcze poprzedniego dnia. Zachował się dywizyjny rozkaz, w myśl którego operowała 3 września: wyruszając z rejonu Halemby miała osiągnąć Panewniki i prowadzić dalsze rozpoznanie na Katowice i Murcki. Był to pododdział częściowo zmotoryzowany. Zwiadowcy dysponowali samochodami oraz motocyklami (ich to właśnie widział Leszek Rzeszewski), ale przemieszczali się też na rowerach i konno.
Ktokolwiek konfigurował polską obronę w rejonie wiaduktu kolejowego u styku Matejki i Mikołowskiej, zrobił to profesjonalnie: jeden cekaem na wiadukcie kolejowym, drugi osłaniający jego skrzydła i tyły z Domu Powstańca, a do tego jeszcze dodatkowy ostrzał flankujący z kolejowej wieży ciśnień i jakieś stanowisko w kamienicy DOKP na ulicy Słowackiego. Takiego rygla ogniowego nie powstydziłby się Obszar Warowny „Śląsk”. Dlatego też jednak dowodzący 239 Oddziałem Rozpoznawczym kapitan Arnold Ottinger zdecydował się nie szafować życiem swoich żołnierzy, szturmując polską pozycję na wprost, lecz wkrótce pchnął część swych sił w obejście polskiej flanki. Na jeden z plutonów oddziału kpt. Ottingera natknął się jakiś czas później ppor. Schmittdiel z innego pododdziału 239 Dywizji Piechoty. Oficer ten zaświadcza, że było to na dworcu towarowym. W przedwojennych Katowicach nazywano tak część torowiska, a ściślej bocznic kolejowych w okolicy dzisiejszej ulicy Goeppert-Mayer. Do dziś rozciąga się stamtąd oryginalna panorama, obejmująca m.in. dawny Dom Powstańca. Niedaleko też do parowozowni. Inne źródło podpowiada nam, że to właśnie z tego rejonu niemieccy żołnierze wdarli się do Domu Powstańca. „Niestety - w międzyczasie hitlerowcy dostali się do wnętrza gmachu przez podwórze od strony torów kolejowych. Musieli wybrać inną drogę, ponieważ ul. Matejki była silnie ostrzeliwana przez powstańców z okien” - napisał w 1945 r. Brunon Toboła w liście do redakcji „Trybuny Robotniczej”, opisującym swe przeżycia z września 1939 (w świetle innych źródeł przynajmniej część jego opisu wydaje się wiarygodna).
Jako się rzekło, w skład 239 Oddziału Rozpoznawczego wchodzili również cykliści. Nie można więc wykluczyć, że rowery widziane na placu Wolności przez polskich świadków należały jednak do żołnierzy Wehrmachtu. Charakterystyczne, że w aż dwóch niemieckich gazetach, „Oberschlesische Volks-timme” i „Der Oberschlesische Kurier”, wyczytać można, że to cykliści byli pierwszymi żołnierzami Wehrmachtu w centrum Katowic. Czyżby więc właśnie rowerzyści 239 Oddziału Rozpoznawczego około godziny 6 rano, jeszcze przed nadejściem kompanii kapitana Tułaka, wjechali na 3 Maja? W tym celu nie musieliby nawet przejeżdżać ulicą Matejki, koło groźnego Domu Powstańca. Mogli sforsować tory kolejowe pieszo, przenosząc swe rowery, jeszcze na wysokości którejś z przecznic Gliwickiej, tą ostatnią zaś dojechać do placu Wolności, gdzie część z nich spieszyła się i następnie przyjęła ogniem żołnierzy kpt. Tułaka. To oczywiście jedynie domysły, jednak także w relacjach polskich świadków z wczesnego rana 4 września przewijają się żołnierze Wehrmachtu już na rynku. Stefan Balwierz, w 1939 r. jeden z harcerzy ostrzeliwujących się z teatru, wspomina: „Nad ranem w dniu 4 września o godz. 4.00 zauważyliśmy, że do walki włączają się regularne oddziały Wehrmachtu”. „Żołnierzy niemieckich i uzbrojonych cywilów przebiegających przez rynek” widział także towarzyszący kompanii kpt. Tułaka Jan Malcherczyk.
Wszystko wskazuje więc na to, że niemiecki 239 Oddział Rozpoznawczy nie wkraczał do centrum Katowic jedynie ulicą Mikołowską, lecz rozwinął się i działał na znacznie szerszym froncie. To właśnie jego żołnierze występują w relacjach mówiących o Niemcach wczesnym rankiem 4 września od koszar i Załęża, poprzez tereny kolejowe, aż po ulicę 3 Maja i sam rynek.