Człowiek legenda. Jacek Pałkiewicz: Wszystko to, co pojawiało się w mojej głowie, zawsze starałem się realizować od razu.

Czytaj dalej
Fot. Archiwum Jacka Pałkiewicza
Adam Jakuć

Człowiek legenda. Jacek Pałkiewicz: Wszystko to, co pojawiało się w mojej głowie, zawsze starałem się realizować od razu.

Adam Jakuć

Rozmowa z Jackiem Pałkiewiczem - podróżnikiem, odkrywcą, reporterem, pisarzem, trenerem survivalu, pogromcą Atlantyku i Amazonki, ambasadorem Polski na wszystkich kontynentach. 24 października podróżnik będzie gościem X Festiwalu Kultur i Podróży w Białymstoku (Kino Forum, ul. Legionowa 5, godz. 16.30).

Skąd się wziął u pana ten głód świata? Zainspirował pana jakiś film, a może książka?
Filmów podróżniczych w mojej młodości nie było, telewizji też. Ale były biblioteki i były książki. Nie chodziłem jeszcze do szkoły, kiedy ciocia czytała mi Jacka Londona, Arkadego Fiedlera, Louisa Roberta Stevensona, Juliusza Verne’a, Daniela Defoe, Ferdynanda Ossendowskiego. Już wtedy wiedziałem, że będę podróżnikiem. I tak działo się przez okrągłe pół wieku.

Dlaczego pan wybrał takie ekstremalne wyprawy ?
Wojażowałem zwykle z dala od cywilizacji, od mniej uczęszczanych dróg, tak jak bohaterowie Jacka Londona. Kiedyś napisałem: w dżungli były dwie ścieżki, wybrałem tę mniej wydeptaną. Tam można zobaczyć i poznać dużo więcej.
Poznał pan prawie cały świat.

Czy ma pan jeszcze jakieś marzenia podróżnicze?
Powiem tak, wszystko to, co pojawiało się w mojej głowie, zawsze starałem się realizować od razu. Nigdy nie odkładałem do szuflady, stąd nie pozostały żadne marzenia. Dzisiaj, ze względu na pandemię, nie wybieram się na inne kontynenty, bo zbyt wiele czeka tam na człowieka pułapek. Oczywiście, nie porzucam podróżowania bliskiego zasięgu, czyli w naszej starej, poczciwej Europie.

Czy to znaczy, że pan przeszedł już na emeryturę podróżniczą?
Jak kilka lat się temu pytano o emeryturę, to śmiałem się, że nie bardzo rozumiem, co to słowo znaczy. Przez całe życie zawsze przekonywałem, że człowieka stać na pokonywanie największych trudności, trzeba tylko mieć silną wolę, charakter nie do zdarcia. Ale dzisiaj dotarło do mnie, że to nie wystarcza, bo w fizjologii, medycynie są jednak granice nie do pokonania. Zmuszony byłem zatem zostawić ekstremalne eksploracje, chociaż nie odłożę wojażowania do lamusa.

Zatem największe przygody już za panem. A którą podróż czy miejsce szczególnie pan wspomina?
Na pewno są dwa takie regiony. Indochiny, czyli cała Południowo-Wschodnia Azja. Uwodziły one i nadal uwodzą wielu podróżników mitem egzotyki, atmosferą nieuchwytnej słodkiej melancholii, swobód moralnych i błogiej egzystencji na łonie klimatu monsunowego. Ich zagadkowy czar uchodzi powoli w zapomnienie, ale zakątki z atmosferą minionych czasów można jeszcze spotkać w Laosie, Birmie, czy nawet w Wietnamie.

A drugi region, który jest bliski pana sercu?
To Ameryka Południowa. Zaczęło się od wielkiego dorzecza Amazonii, gdzie poznałem wiele pierwotnych plemion żyjących z dala od naszej cywilizacji. W końcu lat siedemdziesiątych dotarłem nad Górnym Orinoko w Wenezueli, do Indian Janomami, którzy nie mieli wcześniej kontaktu z białym człowiekiem. Ten świat zafascynował mnie do głębi.

Czego my, Europejczycy, moglibyśmy się od nich nauczyć?
Z pewnym niepocieszeniem muszę odnotować, że często czułem się swobodniej i bezpieczniej wśród ludzi, których obarczamy epitetami dzikich, niż wśród "cywilizowanych" istot, które spotykam na ulicach naszych miast. Człowiek pierwotny ma proste potrzeby: sen, seks, jedzenie. Wyróżnia się siłą, pomysłowością, pogodą ducha, umiejętnością przetrwania w niegościnnym i podstępnym świecie, w którym większość z nas nieuchronnie i szybko by wyzionęła ducha, bo za sprawą postępu cywilizacyjnego, zagubiliśmy te cechy. To oni, prawdziwe żywe skamieniałości żyjące w harmonii ze wszystkim, co zostało stworzone, były główną sprężyną cywilizacji. Dzisiaj nasza cywilizacja niszczy ich mityczny świat i przynosi im epidemie, gwałty, alkoholizm, prostytucję, choroby i upokorzenia.

A czy są takie miejsca w Polsce na przykład, które pana fascynują?
10 lat temu lobbowałem Mazurom w międzynarodowym plebiscycie „Siedem Nowych Cudów Natury”. Kraina Wielkich Jezior znalazła się wtedy w drugiej siódemce największych pereł natury na świecie. Bardzo cenię ostępy Puszczy Boreckiej, gdzie można natknąć się na nieoswojone stado żubrów. Godnymi traperskich wędrówek są rozległe torfiaste bagna zarosłe świerczyną, wyludnione mokradła Lasów Skaliskich– matecznik jeleni, łosi, dzików i wilków. W mrocznej Puszczy Rominckiej, czułem się niczym w lesie kanadyjskim lub syberyjskiej tajdze. Niezapomnianych wrażeń dostarczył mi szlak kajakowy Krutyni, meandrujący wśród nieskażonej przyrody.

To prawda, że we Włoszech miał pan przydomek "secondo Polacco”, czyli drugi Polak po papieżu?
Mieszkam we Włoszech od 50 lat, gdzie pracowałem jako dziennikarz w liczących się mediach, zatem nazwisko było trochę znane. Ale tak naprawdę stało się popularniejsze w 1975 roku, po samotnym rejsie przez Atlantyk. A po wyborze Jana Pawła II, jeszcze bardziej ono urosło.

Dlaczego pan wybrał Włochy na miejsce do życia?
Od dziecka śniłem o poznaniu świata, o odkryciach. Będąc w pierwszej klasie szkoły podstawowej znałem cały globus na pamięć. Marzyłem cały czas o tych podróżach. Ale w tamtym czasie były bardzo strzeżone granice i nie było paszportów. Dzisiaj młodzi tego rozumieją, bo są paszporty i nie ma granic. Śniłem o egzotycznych krajach, ale nie miałem na to szans. Postanowiłem wyjechać przez zieloną granicę, ale próba nie powiodła się. Druga także, ale za trzecim razem tak się rozpędziłem, że znalazłem się po drugiej stronie muru berlińskiego. Miałem przyjaciół koło Wenecji i u nich wylądowałem. Tam poznałem moją przyszłą żonę i tam też zapuściłem korzenie. Byłem człowiekiem wolnym i cały świat wtedy należał już do mnie.

Jako młody chłopak marzył Pan o odkryciach. A które jest dla pana najważniejsze?
Oczywiście najbardziej cenię sobie odkrycie źródła Amazonki w 1996 r. Ludzie się trochę dziwili, jak to możliwe, że kiedy z kosmosu można zrobić zdjęcie każdego metra kwadratowego Ziemi, nauka jeszcze nie wiedziała, gdzie ma początek największa rzeka świata. Okazuje się, że takie zdjęcia mogą być tylko pomocne w poszukiwaniu. Ale żeby ustalić źródło rzeki, człowiek musi tam pojechać i dokładnie zbadać.

Pokonał pan Atlantyk w roli takiego dobrowolnego rozbitka. Czego pan się dowiedział o sobie w ciągu tych 44 dni podróży samotnej przez Atlantyk?
W 1975 roku postanowiłem przepłynąć ocean bez radia, sekstantu, bez kontaktu ze światem zewnętrznym. Zamierzałem udowodnić, że ofiara morskiej katastrofy, mając do dyspozycji tradycyjną łódź ratunkową, może ocaleć, jeśli się nie podda. Bo siła ducha i pragnienie życia są w stanie ją uratować. Podczas sztormu czułem się bardzo osamotniony. Szukałem u Stwórcy pocieszenia, nadziei i otuchy. Modliłem się, ponieważ wiara w krytycznych momentach wzmacnia morale. Nie poddałem się, kiedy napotkany statek zaofiarował mi bezpieczeństwo, suchą koję, ciepły posiłek i gwarancję powrotu do domu. To „nie” przy burcie statku uznaję za najwartościowszą lekcję i największy sukces swojego życia.

Ponoć pan miał dość nietypowe metody przygotowania do wypraw?
Chyba jednym z takich rzadszych sposobów tego przygotowania, to był fakt, że jak po raz pierwszy wyjeżdżałem na Saharę, to ja zjadłem któregoś dnia rano śledzie solone, takie z beczki i powiedziałem, że do wieczora nie będę pić wody. Po kilku godzinach już biegłem do lodówki, żeby się napić, ale przypomniałem sobie, że nie mogę. Wieczorem podniosłem poprzeczkę jeszcze wyżej i powiedziałem, że do rana nie ruszę wody. W nocy wstawałem z dziesięć razy, ale wracałem z powrotem do łóżka. To była prosta, ale skuteczna próba charakteru.

Czego pan uczył kosmonautów i antyterrorystów?
W 1997 roku podjąłem nowe wyzwanie, bazując na zdobytej wiedzy i specjalistycznych umiejętnościach. Na zlecenie rządowe uczyłem specjalistów od uwalniania zakładników i usuwania zagrożeń, do działań w każdych warunkach: w głębokiej dżungli, w piaskach pustyni, w arktycznym zimnie i na niebotycznych wysokościach. Moje lekcje miały charakter czysto survivalowy, komandosi mieli się nauczyć, jak sobie radzić z nieznanym środowiskiem.

Szkolił Pan też biznesmenów, jak być liderem. Sam pan kierował wieloma wyprawami. Czy liderem trzeba się urodzić czy można się nauczyć bycia liderem?
Liderzy biznesu i finansjery pogłębiają ten temat na różnych warsztatach prowadzonych przez trenerów rozwoju osobistego. To sekwencja żmudnych i powtarzalnych działań wymagających wielu wyrzeczeń, dyscypliny, determinacji i wytrwałości.

Dlaczego nie widać pana w telewizji?
Telewizyjne show nigdy mnie nie interesowało, bo to są cyrkowe spektakle, a ja za nim nie przepadam. Dużą satysfakcję przynoszą mi natomiast spotkania autorskie w niedużych miastach. Tam ludzie jeszcze łakną opowieści z dalekiego świata.

Jak to się udało, że pana małżeństwo tyle lat przetrwało mimo ciągłego życia na walizkach?
Żona jest historykiem sztuki, malarką, uczyła w szkole, zajmuje się projektowaniem wnętrz. Nigdy nie miała czasu się nudzić. Zajmowała się także edukacja synów, była cały czas zajęta. Dlatego też ta moja częsta nieobecność nie do końca jej ciążyła.

Mówi się, że podróże kształcą. A czego one pana nauczyły?
Duński baśniopisarz Christian Andersen pisał: „Kto podróżuje - ten dwa razy żyje”. Zaś francuski geograf Élisée Reclus mówił, że „człowiek dużo podróżujący jest niczym kamień przeniesiony wodą na setki mil: jego szorstkość zaciera się i wszystko w nim przyjmuje miękkie, zaokrąglone kształty”. Podróż zapewnia wspaniałe wartości edukacyjne budząc w człowieku wzruszenia, umożliwiając doznanie piękna, poznanie innych ludzi, a przede wszystkim samego siebie. Winston Churchill, polityk, strateg, historyk i laureat literackiej Nagrody Nobla, napisał, że „niektóre podróże mogą mieć większą wartość niż dwa lata studiów uniwersyteckich”

Lubi pan mówić, że opowiada pan tylko połowę tego, co zobaczył. Czy jest jakaś przygoda , o której pan do tej pory nie wspomniał?
Przeglądając archiwa odkrywam wiele nieopowiedzianych historii. Dla niektórych ludzi ilość moich doświadczeń wydaje się wręcz nierealna, dlatego nie zawsze opowiadam wszystko do końca. Podobnie było z Marco Polo, któremu nie wszyscy wierzyli. Kiedy na łożu śmierci rodzina prosiła, aby powiedział prawdę, czy rzeczywiście był w Chinach, odrzekł, że to co przekazał, to była tylko połowa.

Czy dzieci odziedziczyły po panu smykałkę do poszukiwania przygód?
Dzieci wybrały zupełnie inną drogę, bo wiedziały, że egzotyczne podróże wymagają wysiłku i poświęcenia.

"Pałkiewicz.com" to tytuł ostatniej pana książki. Czy to podsumowanie życia?
Tak, to podsumowanie życia i przy tym chłodne refleksje nad schyłkiem pewnej epoki. Niepokoi mnie widmo zmierzchu pogrążonej w chaosie i tkwiącej na rozdrożu Europy, która traci instynkt samozachowawczy, stając się politycznym zakładnikiem islamu. Społeczeństwo przesiąknięte chroniczną niepewnością obawia się o przyszłość, bo nie znajduje odpowiedzi na swoje problemy i wewnętrzne rozdarcie. Dodajmy do tego Covid-19, który wywrócił do góry nogami nasze życie. Po szalonych globalnych przemianach, które zmieniły oblicze świata, dotknęła nas deprymująca niestabilność. Teraz nadchodzi era nowej rzeczywistości, której nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić.

Jacek Pałkiewicz urodził się w niemieckim obozie pracy w Immensen w 1942 r. Dzieciństwo i młodość spędził w Ełku. Za odkrycie źródeł Amazonki został uhonorowany odznaczeniem Kawalera Orderu Zasługi Republiki Włoskiej w 1996. Odbył i zorganizował ponad 100 wypraw i podróży w różne zakątki ziemi. Jest autorem ponad 40 publikacji książkowych i wielu publikacji w prasie międzynarodowej. Jest członkiem rzeczywistym Królewskiego Towarzystwa Geograficznego w Londynie. Żonaty (Linda Vernola), troje dzieci (Patrycja ur. 1971, Konrad ur. 1977, Maksymilian ur. 1981). Mieszka we Włoszech, w miejscowości Bassano del Grappa.

Adam Jakuć

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.