Czesiu, gdziekolwiek jesteś, odezwij się
Spotykali się przez kilka lat. Gdy on zaczął chorować i nie mógł chodzić, ona przychodziła. Nagle przestała. Teraz on jej szuka.
Historia przypomina melodramat. To „coś” spotkało dwoje ludzi, którzy skończyli 80-tkę.
- Poznaliśmy się z Czesią jakieś 5 lat temu na prezentacji wyrobów medycznych - wspomina Jan Walendowski. - Kupiłem wtedy materac masujący.
Prezentacja się skończyła, ale kontakt z panią Czesią - nie. - Okazało się, że mieszkamy niedaleko siebie. Ona przy ul. Pomorskiej w Śródmieściu, a ja na Leśnym - opowiada bydgoszczanin. - My, dwoje samotników, poobijanych przez życie, zaczęliśmy się spotykać.
Najpierw chodzili na spacery. Potem odwiedzali się. Gdy pan Jan zaczął chorować, pani Czesia przychodziła do niego. Na masowanie na materacu też przychodziła. - Nie ten materac był najważniejszy - zaznacza senior. - Miałem z Czesią wspólne tematy, podobne wspomnienia. Rozmawialiśmy o polityce, nauce języka esperanto, o polityce. Koleżanka była moją bratnią duszą.
Nie przypuszczał, że na jesień życia może go coś takiego spotkać. Od 15 lat jest przecież wdowcem. Nawet jak jeździł do sanatorium, to na powodzenie nie narzekał, ale z Czesią było jednak coś innego, coś głębszego.
Gdy i ją zmogła choroba, kontakt utrzymywali, ale tylko telefoniczny. Nagle i on się zerwał.
- To było rok temu. Dowiedziałem się, że moją Czesię zabrała jej rodzina - kontynuuje starszy pan. - Nie znam nikogo z jej bliskich. Podobno trafiła do jakiegoś ośrodka opieki. Nie wiem, gdzie.
Powiadomił policję. - Usłyszałem, że nie jestem krewnym, więc nie przekażą mi, gdzie Czesia się znajduje - wzdycha pan Jan. - W ośrodku opieki społecznej też nic nie wiedzą.
To dlatego zwraca się do Czytelników „Pomorskiej”: - Może ktoś z państwa zna moją Czesię. Tak bardzo chciałbym znowu ją zobaczyć albo chociaż usłyszeć - mówi cicho.