- Polacy pomagają, gdy jest zbiórka, święta. Gorzej jest u nas z miłosierdziem na co dzień - mówi ksiądz Radosław Siwiński z Domu Miłosierdzia Bożego w Koszalinie.
Co najważniejsze jest w miłosierdziu?
Drugi człowiek.
To, że mamy mu pomóc gdy potrzebuje naszej pomocy, bo jest biedny?
Tak. Tylko wcześniej musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, co w dzisiejszych czasach oznaczają słowa „biedny” i „pomoc”. Dzisiaj człowiek biedny wcale nie oznacza zawsze biedy materialnej, że nie ma co zjeść, gdzie spać, ani w co się ubrać. Albo powiem jeszcze inaczej. To, że ktoś trafia do nas, abyśmy go nakarmili i dali dach nad głową, najczęściej oznacza, że wcześniej coś w jego życiu się zawaliło. Zmarł ktoś najbliższy, żona go opuściła, wpadł w sidła hazardu lub innych nałogów, narkotyków i przez to przegrał wszystko. Albo jeszcze nie przegrał, jest materialnie dobrze sytuowany, ale wewnątrz siebie uważa, że stracił coś albo kogoś i dalsze życie nie ma sensu. Innymi słowy oczywiście my tu głodnego nakarmimy i nagiego odziejemy, ale bieda w dzisiejszych czasach to nie tylko brak środków do życia, ale chora dusza. Dlatego my tutaj, w naszym Domu Miłosierdzia, pomagamy doraźnie, ale przede wszystkim chcemy uporać się z tą biedą najpoważniejszą, tą, która jest w ludzkich sercach.
Łatwiej jest to czynić w czasie Bożego Narodzenia?
I tak i nie. Święta Bożego Narodzenia to czas szczególny. Z jednej strony bardzo mocno uaktywnia ludzi do pomagania, wspierania innych. Jest dużo akcji charytatywnych, takich czy innych zbiórek, szereg kolacji wigilijnych, a tym samym dużo okazji do tego, aby porozmawiać ze sobą, spotkać, usiąść nie przy telewizorze, ale twarzą w twarz, zmierzyć się z tym, przed czym tak wielu z nas ucieka, czyli odpowiedzialnością za drugiego człowieka. Poznać, dlaczego jest biedny i zadeklarować przed samym sobą „Ok, pomogę mu”. Ale czas świąt, a szczególnie wigilia, potrafią być wyjątkowo bolesnym i trudnym czasem dla tych wszystkich, którzy z takiego, czy innego powodu czują się bardzo samotni lub osamotnieni. Podkreślam słowo osamotnieni, bo można cierpieć dlatego, że oto kolejne święta spędzę sam, nikt mnie nie odwiedzi, do nikogo nie pójdę, ale można też cierpieć, bo nie umiemy już w rodzinie rozmawiać, bo wychowałem się w domu, gdzie w święta lał się alkohol, były awantury, przemoc domowa. Zdecydowana większość naszych podopiecznych nie lubi świąt. Przez większą część życia ten czas tylko podkreślał to, co mieli na co dzień: osamotnienie i tak naprawdę brak normalnego domu. Dlatego każde święta są dla nas sporym wyzwaniem. Każda nasza wspólna wigilia to dla nas niełatwe chwile. Ale bardzo dla nas wszystkich potrzebne.
Wspomina ksiądz, że bożonarodzeniowy czas sprzyja okazywaniu miłosierdzia drugiemu człowiekowi. Co zrobić, aby to okazywanie nie kończyło się dzień po świętach? A tak dziś z reguły się dzieje. Polacy nie potrafią pomagać długofalowo?
Mamy z tym problem. Polacy mają wielkie serca, czego my tutaj doświadczamy tutaj, w Koszalinie. Przecież nasz Dom Miłosierdzia powstał niemal z niczego, a na pewno z jednej wielkiej ruiny, bo tak na początku wyglądał budynek, w którym teraz jesteśmy. A udało nam się, bo cały czas mogliśmy liczyć na ofiarność koszalinian i mieszkańców całego regionu. Ale tak właśnie Polacy pomagają: gdy jest jakiś cel do zrealizowania, konkretna akcja, zbiórka, gdy coś poruszy nasze serca albo nadszedł wyjątkowy czas, jak właśnie Boże Narodzenie.
Jest gorzej, gdy nic szczególnego się nie dzieje?
Tak. Gdy życie płynie normalnie, gdy jest zwykła codzienność. Wtedy zamykamy się w swoim życiu, pochłonięci przez nasze sprawy. Zwycięża nasz egoizm, dbanie tylko o to, co nasze.
Jak to zmienić? Jak przedłużyć bożonarodzeniową atmosferę na cały rok?
Trzeba się rozejrzeć i dostrzec innych ludzi. Poznać ich, a tym samym poznać ich problemy, potrzeby. Najpierw zacznijmy od najbliższego otoczenia, własnej rodziny. Poświęćmy czas rodzicom, których dawno nie widzieliśmy, porozmawiajmy z babcią, z którą dawno tak naprawdę nie rozmawialiśmy, odwiedźmy samotnego wujka, któremu dotąd nie poświęciliśmy żadnej uwagi. Potem ten krąg rozszerzmy na sąsiadów i też ich poznajmy, zaprośmy na kawę, zorientujmy się kim są, czy możemy im w czymś pomóc. Często jest zresztą tak, że nic wielkiego nie musimy robić. Wystarczy, że okażemy szczere zainteresowanie drugim człowiekiem. Bo często właśnie tego nam wszystkim najbardziej brakuje: pokazania ludziom, którzy żyją obok nas, że ich obecność jest dla nas ważna.