Czas dobrych wujów
W PRL-u sport był finansowany z budżetu patronackich zakładów. Po 1990 r. kluby znalazły się na swoim garnuszku. Jak sobie radziły?
W poprzednim ustroju, czyli przed 1989 r., sport funkcjonował na innych zasadach niż dzisiaj. Ponieważ był traktowany przez polityków jako narzędzie propagandy sukcesu, państwo zapewniało jego finansowanie. Dotyczyło to nie tylko centralnych związków sportowych, ale również klubów, które były podporządkowane państwowym instytucjom i przedsiębiorstwom.
Na Śląsku na bogato
Ogromne pieniądze na sport łożyły zwłaszcza bogate kopalnie i huty z Górnego Śląska, dlatego nikogo specjalnie nie dziwiły sukcesy piłkarskiego Górnika Zabrze czy żużlowych ROW-u Rybnik (wcześniej Górnik) i Śląska Świętochłowice w latach 60. i 70. Mocną pozycję miały również kluby wspierane przez takie resorty jak wojsko czy ówczesna milicja, żeby wspomnieć o Legii Warszawa i Śląsku Wrocław w piłce nożnej oraz Polonii Bydgoszcz i Wybrzeżu Gdańsk w żużlu.
Trochę gorzej miały stowarzyszenia związane z koleją, ponieważ na tle pozostałych ten resort wyglądał jak ubogi krewny. Mimo to lata prosperity dla piłkarzy Lecha Poznań to okres tuż przed upadkiem socjalizmu w Polsce, czyli lata 80. Zespoły miały też wsparcie przedsiębiorstw związanych z innymi gałęziami przemysłu, jak choćby włókiennictwo (np. Stilon Gorzów, mający kilkanaście sekcji sportowych).
U nas Ursus i Falubaz
Nie inaczej było z lubuskimi zespołami żużlowymi. Stal Gorzów miała duże oparcie w Zakładach Mechanicznych „Ursus”, z kolei w Zielonej Górze od 1961 r. patronat nad miejscową Ligą Przyjaciół Żołnierza (ówczesna nazwa zespołu) objęła Lubuska Fabryka Zgrzeblarek Bawełnianych. Stąd do 1972 r. żużlowcy jeździli pod nazwą Zgrzeblarki, a od następnego sezonu jako Falubaz. Taki układ spowodował, że w zależności od możliwości finansowych danego darczyńcy drużyny budowały swoją potęgę oraz sięgały po sukcesy na arenie krajowej i międzynarodowej, nie martwiąc się właściwie o nic.
Nowa rzeczywistość
Ostatnia dekada XX wieku to jednak duże zmiany w finansowaniu sportu. Upadek PRL-u oznaczał kres ery patronackich zakładów, ponieważ one same przechodziły transformację. Wiele nie przetrwało tej próby. Za to w gospodarce pojawili się prywatni inwestorzy, którzy w szybkim tempie dorabiali się finansowych fortun.
Dziś żużel rządzi się innymi prawami niż 20 lat temu - sam mecz to za mało, by przyciągnąć kibiców
Jaskrawym przykładem jest Falubaz. W 1991 r. przeżywający kłopoty klub przejął lokalny biznesmen Zbigniew Morawski, który wprowadził nową jakość do żużla. Pierwszym szokiem była zmiana nazwy zespołu na Morawski Speedway Team, kolejny to oprawa zawodów (m.in. chearleaderki, koncerty). W ślad za tym szły gigantyczne pieniądze dla zawodników i ściągnięcie do polskiej ligi obcokrajowców. Czasy świetności nie trwały jednak długo i już w 1994 r. klub wpadł w tarapaty, z których wygrzebał się po kilku latach. Na szczęście mógł liczyć w tym okresie na takie firmy jak Polmos, Beram czy Quick-Mix. Potem pojawili się Robert Dowhan, Kronopol oraz Stelmet, którzy pchnęli zielonogórzan do kolejnych wielkich sukcesów.
W Gorzowie było podobnie. W latach 90. Stal wspierało ponad 100 lokalnych firm. Tytularnymi sponsorami były Brunat, Farbpol i Michael. W 1996 r. pojawił się Les Gondor, właściciel firmy Areco-Sweden z Lipian. Rok później biznesmen poszedł na całość: historyczna nazwa uległa zmianie na Pergo (jeden z produktów firmy), nasi przeprowadzili też najdroższy transfer w historii (za równowartość rocznego budżetu z Torunia do Gorzowa przeniósł się Tomasz Bajerski).
Z czasem coraz gorzej
Zbliżający się kryzys gospodarczy u schyłku minionego wieku odcisnął piętno także na klubach. Tąpnięcie nastąpiło szybciej niż ktokolwiek się spodziewał. Lokalne przedsiębiorstwa przeznaczały coraz mniej pieniędzy na sport i skończyły się czasy „dobrych wujków”. O ile w Zielonej Górze działacze byli już dobrze oswojeni z taką rzeczywistością, o tyle w Gorzowie omal nie doszło do upadku Stali. W 2002 roku w ratowanie klubu zaangażowało się miasto.
- Prezydent Tadeusz Jędrzejczak poprosił mnie o pomoc. I nie chodziło bynajmniej o wyłożenie pieniędzy na bankruta, a o moje znajomości w biznesie - wspomina Władysław Komarnicki, wówczas przedsiębiorca, a dziś senator.
14 lat temu w Gorzowie nie było jednak chętnych na wsparcie Stali, więc działacz nakłonił do współpracy firmy spoza regionu. Szukał po całej Polsce, choć musiał przekonywać, dlaczego np. ktoś z Gdyni ma pomóc klubowi z tak daleka. Tym sposobem pojawił się Strabag. Z kolei sezon 2005 to przyjście Zdzisława Kałamagi i jego Marsa RTV AGD. Później Komarnicki namówił irlandzkie Caelum Development. Z roku na rok Stal, tak jak i Falubaz, stawała się coraz bardziej rozpoznawalną marką, co przekładało się na większy budżet. Także władze lubuskich miast coraz chętniej wspierały oba zespoły.
Obecnie kluby mogą liczyć już nie tylko na pomoc z magistratu, zyski z biletów i darczyńców, bo spore pieniądze wykładają sponsor tytularny ekstraligi i telewizja. Mocno rozwinął się także klubowy marketing, a wpływy ze sprzedaży gadżetów z logo drużyny są ważną częścią budżetu. Cóż, dziś żużel to taki sam produkt handlowy jak każdy inny.