Czas cię goni? W takim razie zwolnij
Dr Baryła: Granice naszych biologicznych uwarunkowań zostały już dawno przekroczone. Kiedy w Nowy Rok będziemy podejmować posta-nowienia, warto pomyśleć, kosztem czego chcemy je później zrealizować.
Ile mamy czasu na rozmowę?
Nie mam żadnych ograniczeń. Ile sobie pogadamy, tyle pogadamy.
To rzadka swoboda w rozpędzonym świecie. Zastanawia mnie, skąd ten powszechny niedoczas, w jakim żyje tak wiele osób?
Najoczywistszym - i zarazem prawdziwym - powodem jest fakt, że takie mamy czasy. Intensywność pracy zawodowej, życia rodzinnego i rekreacji powoduje, że doba wydaje się za krótka.
Może to nasza wina? Może narzekamy na wyrost?
Nie, to nieprawda, że problem ten jest wydumany. Powszechne przeświadczenie o braku czasu ma pokrycie w czynnikach obiektywnych. Ludzie dostosowują się do wymogów współczesnego świata, a ten żąda od nas działania na pełnych obrotach.
Co takiego właściwie zaszło, że nasze zegarki są dziś tak mocno nakręcone, że sprężyny aż trzeszczą?
Wyczerpani wysiłkiem zawodowym próbujemy złapać oddech, wykorzystując na maksa czas wolny w myśl sloganu „work hard, play hard”. Czasem nadganiamy stracone chwile kosztem snu. Czasem też wolny czas sprowadza się wyłącznie do snu. Granice naszych biologicznych uwarunkowań zostały już dawno przekroczone. Coraz częściej ubóstwo materialne wypierane jest przez ubóstwo czasu. Warto przy tym zauważyć, że Polacy są jednym z najbardziej zapracowanych narodów świata.
Jak bardzo?
Według najnowszych danych, Polacy pracują średnio 1963 godziny rocznie przy przeciętnej dla krajów OECD na poziomie 1766, a takich Niemiec czy Francji - około 1400. Problem ubóstwa czasu nie dotyka jedynie Polaków. Z różną intensywnością zjawisko obserwowane jest właściwie na całej półkuli północnej.
Doba zawsze miała 24 godziny. Czym więc nasze czasy różnią się od przeszłych?
Czasu zaczęło nam brakować, odkąd zaczęliśmy go efektywnie wyliczać - gdzieś na przełomie XVI i XVII wieku. Z kolei wraz z rewolucją przemysłową i rosnącym przekonaniem, że „czas to pieniądz”, zaczęliśmy upływające chwile monetyzować. Idąc za Marksem, zaczęto wiązać wartość pracy nie tyle z jej efektem, co ilością czasu. Zamiast za wykonane dzieło zaczęto płacić za poświęcone godziny. Kolejny przełom nastąpił wraz z wynalezieniem elektrycznego oświetlenia, co pozwoliło przełamać barierę dnia i nocy. Potem poszło już z górki. Pojawiła się idea pracy zmianowej, zaczęto wyliczać dniówki.
Nie dostrzegam jeszcze zagrożenia.
Wraz z wycenianiem czasu pracy zaczęły się nieustające targi o wysokość stawek dziennych, godzinowych, miesięcznych. Z jednej strony pojawiły się odpowiednie regulacje, jak wysokość pensji minimalnej czy normy wymiaru czasu pracy. Z drugiej nieustannie wzrastały i nadal wzrastają oczekiwania co do jej efektów. Rosnące koszty pracy zaczęto rekompensować większymi wymaganiami wobec zatrudnionych. Kiedy przybywa obowiązków, intensywność pracy wzrasta. Niektórzy radzą sobie z tym lepiej, inni gorzej i na przykład biorą nadgodziny.
Szef pewnie powie im, że źle organizują sobie czas.
Współczesne pomysły speców od zarządzania często okazują się nietrafione. Jest to skutek niedostatecznego podparcia się danymi empirycznymi. Słowem - za mało nauki jest w nauce o zarządzaniu. Za mało wyciągania wniosków z badań. Popularna obecnie koncepcja, wedle której nieważne, ile pracujesz, bylebyś zrealizował swoje cele, może wygląda na obiecującą, ale nie pasuje do charakteru każdej pracy, nie wspominając już o cechach osobowościowych pracowników. Nie każdy ma w sobie tyle dyscypliny i samozaparcia, by poprzez regularny wysiłek osiągnąć wytyczony cel. Gdy nikt nie kontroluje na bieżąco czasu poświęconego pracy, pojawia się pokusa, by wysiłek odwlec. W efekcie tuż przed deadlinem haruje się po kilkanaście godzin na dobę. Kto studiował, ten pewnie widział podobne zrywy nie raz.
Rozmawiamy o pracy, ale czy to praca jest głównym powodem naszych niedoborów czasu?
Na pewno niejedynym. Zarządzanie własnym czasem jest niełatwą umiejętnością. Śmiem twierdzić, że trudniejszą niż zarządzanie finansami. Główny problem tkwi w tym, że czas jest bardzo ograniczonym zasobem. O ile zawsze mamy pewną możliwość powiększenia naszych zasobów finansowych - możemy na przykład dorobić na boku - o tyle czas jest zasobem sztywnym. Doba ma zawsze 24 godziny. Problem w tym, jak dysponujemy tą jego częścią, która zostaje nam po pracy. Lwią część czasu przeznaczonego na nasz odpoczynek trwonimy, godzinami oglądając telewizję czy buszując w sieci. Media te psują nasze naturalne rytmy dobowe. Zamiast rekreacji czy choćby zwykłego relaksu zapełniamy nasze głowy kolejnymi wpisami internetowymi czy programami TV. Zapominamy o tym, że nasz umysł potrzebuje również swobody, czegoś, co Anglicy nazywają „mind-wandering”, luźnego rozmyślania. I wreszcie poważnym problem jest to, że Polacy są permanentnie niewyspani.
Może szkoda nam czasu na sen, gdy mamy tyle obowiązków?
Tyle że praktyka „oszczędzania” na śnie ma krótkie nogi i może spowodować poważne komplikacje zdrowotne. Ciekawe wnioski przynoszą badania przeprowadzone w Stanach Zjednoczonych z udziałem studentów. Zaobserwowano pewną symptomatyczną zależność - niedobory snu przekładały się na niższe wyniki w nauce. Te częstokroć skutkowały koniecznością powtarzania egzaminów, co z kolei wywoływało dodatkowy, silny stres. Długotrwały stres zaś, jak wiemy, obniża ogólną wydajność organizmu i powoduje liczne komplikacje zdrowotne.
Wspomniał Pan o powszechnym zjawisku ubóstwa czasu. Ale jak należy je rozumieć?
Definicja tego terminu jest subiektywna. Innymi słowy: z ubóstwem czasu mamy do czynienia wtedy, gdy osoba odczuwa permanentną presję braku czasu, a także zachowuje się tak, jakby go nie miała. I to bez względu na to, jakie są okoliczności obiektywne - czy odczucia tej osoby mają podstawy faktyczne, czy są tylko jej wrażeniami. Presja czasu jest w psychologii społecznej bardzo dobrze zbadana. To jeden z dwóch głównych „ogłupiaczy”. Drugim jest lęk.
Co z nami robi nadmierna presja czasu?
Podobnie jak lęk powoduje, że ludzie tracą inteligencję, podejmują nierozsądne decyzje. Jej mechanizm jest bardzo dobrze przebadany. Osoby poddawane silnej presji czasu wykazywały iloraz inteligencji niższy o jedno odchylenie standardowe niż w warunkach komfortowych. Traciły zdolność do racjonalnego, wysiłkowego myślenia, częściej wybierały schematyczne, nawykowe rozwiązania.
Jak to się ma do życia codziennego?
Ciekawe rezultaty dały badania nad sposobami odżywiania. Pokazały one, że ludzie odczuwający niedostatek czasu, niezależnie od statusu materialnego, odżywiają się śmieciowo, częściej sięgają po fast food i niezdrowe przekąski. Nie dlatego że jest tanio, tylko dlatego że jest szybko. Mało tego, są bardziej podatni na przekaz marketingowy, w sklepach sięgają po artykuły leżące pod ręką. Stąd życie pod nieustanną presją czasu sprzyja otyłości. Inną poważną konsekwencją jest włączenie myślenia tunelowego.
Na czym ono polega?
Skupiamy się na jednej, priorytetowej dla nas w danej chwili sprawie, tracimy zdolność oglądu w szerszej perspektywie. Koncentrujemy się na „tu i teraz”. Nie dość, że zawężają nam się horyzonty, to jeszcze - jak wspomniałem - zaczynamy podejmować najzwyczajniej nieracjonalne, wręcz głupie decyzje. Bierze się to z ograniczonej zdolności do przywołania wiedzy i umiejętności nabytych w przeszłości. Zachowujemy się jak dłużnik, który skupia wysiłki na zapłaceniu najbliższej raty za wszelką cenę - choćby zaciągnięcia kolejnej pożyczki - nie patrząc, jak spłaci cały dług. Przyszłość staje się nieistotna.
Pod presją czasu puszczają nam hamulce moralne?
To konsekwencja każdego ubóstwa. Ubóstwo daje bowiem pozorne usprawiedliwienie dla nieuczciwości. Mówimy „wyższa konieczność”, „nie miałem innego wyjścia”. Drugą stroną problemu jest pójście po linii najmniejszego oporu, nawet jeśli odbywa się to kosztem naruszenia uznawanych norm społecznych.
Pytanie, jak wyjść z tej zaciskającej się pętli, kiedy w nią wpadniemy?
Po pierwsze warto sobie uświadomić, że czas jest zasobem, w dodatku bardzo ograniczonym. Każdej doby mamy 24 godziny do dyspozycji. Safir i Mullainathan - dwóch badaczy ubóstwa - tłumaczą obrazowo, że zabieganie ma w sobie coś z niezapłaconych rachunków, przekraczane terminy - z przeterminowanych faktur, a przekładane spotkania są jak czeki bez pokrycia, jak wydawanie pieniędzy, których nie mamy. Warto więc przeanalizować, jak wydatkujemy nasz czas.
Czasu nie da się jednak „zarobić” ani “dorobić”.
To prawda, dlatego właśnie powinniśmy nauczyć się umiejętnie go „wydawać”. Ważne jest przestrzeganie naturalnego rytmu - po intensywnym wysiłku związanym z pracą musi nastąpić realny odpoczynek. Te dwa tryby aktywności muszą się przeplatać. Warto pamiętać, że strategia „biec jeszcze szybciej”, gdy czas nas goni, jest prostą drogą do kłopotów. Trzeba na chwilę zwolnić, złapać tchu, by móc biec jeszcze szybciej. Kiedyś każde święta i niedziele były okresem, który pozwalał na chwilę odpoczynku, ale też refleksji. Dziś nazbyt często zostają zdominowane przez gonitwę za niespełnionymi potrzebami czy obowiązkami. Kiedy w Nowy Rok będziemy podejmować postanowienia, warto pomyśleć, kosztem czego chcemy je później zrealizować. Czas jest tak cennym zasobem, że nikogo z nas nie stać na wydawanie go bez zastanowienia.