Czary-mary Marii z Kamerunu pod Wawelem. Hop! I rozmnożyła kasę
Czarnoskóra Marie zjawiła się w Polsce, by dokonywać przestępstw metodą na tzw. czarne euro. Nie przypuszczała, że w hotelu wpadnie w zasadzkę przygotowaną przez policjantów - pisze Artur Drożdżak.
Godzinę przed północą sześciu policjantów weszło do hotelu Mikołaj w centrum Krakowa. Wzięli klucze do pokoju numer 24. Otworzyli drzwi i zobaczyli zafoliowane pakunki, butelki, strzykawkę, biały proszek, walizkę i gotówkę. To była niemała sumka: 50 tysięcy euro.
Paweł spojrzał na gości ze spokojem, ale kobieta stojąca obok niego wyglądała na zaskoczoną nagłą wizytą kryminalnych i to o tak późnej porze.
- Jest pani zatrzymana do dyspozycji prokuratora w związku z podejrzeniem fałszowania banknotów - usłyszała od jednego z mężczyzn. - Rozumiem - odparła po angielsku. Na moment zakryła dłońmi twarz, by nie okazać emocji.
- Teraz już wiem, co znaczy zwrot „czarna rozpacz” - policjant szepnął do kolegi. Spojrzał wtedy na kobietę, która bez wątpienia miała afrykańskie korzenie.
Tajne i poufne materiały
O tym śledztwie, gdyby mieli okazję, najwięcej mogliby powiedzieć policjanci. Prokurator poznał tylko część prawdy, sędzia wiedział jeszcze mniej, czyli tyle, ile wyczytał w czterech pękatych tomach akt. Na dwóch z nich są pieczątki: „ściśle tajne”, a na kolejnym tomie: „poufne”. Z ostatniego i jedynego jawnego tomu po tym, jak zapadł już prawomocny wyrok, można wyczytać tylko okruchy prawdy. Wiele elementów tej kryminalnej układanki pozostało głęboko ukrytych.
O głównej bohaterce wiadomo stosunkowo niewiele.
Urodziła się w Kamerunie, średniej wielkości kraju w Afryce. Prowadziła tam sklep, ale koleje losu rzuciły ją pod Paryż, gdzie zdobyła obywatelstwo francuskie, urodziła troje dzieci, zdążyła się rozwieść i z trudem wiązała koniec z końcem.
Jako bezrobotna dostawała 600 euro co miesiąc i nie wystarczało na spłatę długów i wyjście z tarapatów finansowych. Urząd skarbowy zajął hipotekę jej domu, co pod każdą szerokością geograficzną spędza ludziom sen z powiek. O bohaterce można jeszcze wspomnieć, że ma oryginalną urodę, czarną skórę, 160 cm wzrostu, 37 lat i włosy, jak znani raperzy, oraz to, że postanowiła szczęścia szukać w Polsce.
Gdzieś na początku kwietnia br. policjanci dostali informację o tym, że w Krakowie od czasu do czasu pojawia się kobieta o wspomnianym rysopisie, która podczas kilkudniowych pobytów oferuje fałszywe pieniądze. Za każdym razem poszukuje osób zainteresowanych „poprawą swojej sytuacji finansowej” i proponuje im wytworzenie z prawdziwych banknotów dowolnej ilości fałszywych pieniędzy przez ich „magiczne” skopiowanie. W przestępczym portfolio miała euro i polską walutę. Faktycznie chodziło jej o dokonanie przekrętu metodą, którą policjanci określają zwrotem „oszustwo na czarne euro”.
W skrócie polega ona na tym, że przestępca dokonuje prezentacji, jak z banknotu 500 euro zrobić fałszywe 1000 euro. Uwiarygadnia się, że jest znakomitym fałszerzem, a gdy zyskuje zaufanie klienta, namawia go, by dostarczył większą partię gotówki do skopiowania.
Gdy tak się dzieje, podmienia prawdziwe pieniądze, a oszukany zostaje ze zwitkiem odpowiednio przyciętych pasków papieru i głupim wyrazem twarzy, że dał się nabrać w tak dziecinny sposób.
Kawa z tajemniczym Kubą
Z późniejszej opowieści Marie M. wynikało, że po raz pierwszy była pod Wawelem na początku lutego br. Usiadła wtedy wygodnie w kawiarni w Galerii Krakowskiej i sączyła kawę. Może przez przypadek, a może nie, poznała wtedy mężczyznę i wymienili się telefonami. Na jej prośbę podał jej do oglądnięcia swój dowód osobisty na nazwisko Kuba S.
Potem były kolejne spotkania, w trakcie których pokazywał zdjęcia aut terenowych, jakimi jeździ, chwalił się firmą i próbował pożyczyć 400 zł, bo jak mówił, ma kłopoty z kartą bankomatową.
Pieniędzy mu nie dała, ale zgodziła się na ponowny kontakt następnego dnia. Wtedy to ona przejęła inicjatywę. Kupiła papier i pocięła go na kawałki odpowiadające rozmiarom polskich 100 zł.
Do pokazu „czary-mary” przygotowała jodynę i watę, w której ukryła dwa oryginalne banknoty. Posmarowała dwa kawałki papieru jodyną, a gdy zrobiły się czarne, między nie wsadziła jeden oryginalny banknot. Potem w małym wiaderku jedną ręką spieniła płyn do mycia naczyń, a drugą ugniatała kłębek waty. Zasłoniła okna w mieszkaniu Kuby i pocierała watą poczernione kartki. Po ciemku dyskretnie wyjęła z waty pieniądze o nominale 100 zł. W ręce miała dwa nowe banknoty i trzeci oryginał, z którego rzekomo je wytworzyła. Kuba zaproponował, by zrobiła dla niego w ten sposób 2 tys. zł.
Propozycja finansowa
Marie M. była przekonana, że sztuczka się jej udała i mężczyzna połknął haczyk. Chciała go oszukać i zdobyć 2 tys. zł, ale wtedy Kuba podbił stawkę. Takim fałszowaniem pieniędzy nie są zainteresowani grzeczni chłopcy, więc kobiety nie zdziwiło, gdy po chwili wspomniał, że ma kolegów, którzy są gotowi w ten interes zainwestować 40 tys. zł.
- Muszę się zastanowić nad tą propozycją - odparła Marie M. Wyjechała na kilka tygodni z Polski, ale wróciła skuszona ofertą Polaka. Dostała od niego informację, że jego kolega o imieniu Paweł jest gotowy do produkcji banknotów. Daje na ten cel 50 tys. euro.
Spotkania z Pawłem
- On mieszkał 14 lat we Francji, zna twój język, porozumiecie się po francusku - dodał Kuba. Kupiła dwie ryzy białego i czarnego papieru i poprosiła o przycięcie kawałków o wymiarach odpowiadających banknotom 100 euro. Spotkała się z tajemniczym Pawłem, bo gra była warta świeczki. Zapytała dla żartu, czy mu ufać i czy jest z policji, ale on tylko się uśmiechnął.
- Lubię pieniądze i dużo gram w kasynie - tyle o sobie powiedział biegle po francusku. W tej branży dyskrecja to podstawa, więc nie pytała o szczegóły. Przygotowała się do podmiany pieniędzy.
Kupiła 5 kilo mąki, aceton, zmywacz do paznokci, butelki, wiaderko, papier zapakowała w foliowe pakunki. Wszystko po to, by na większą skalę zorganizować po ciemku swój pokaz „czary-mary” z rzekomą produkcją banknotów. Faktycznie chodziło jej tylko o odwrócenie uwagi mężczyzny. Paweł zarezerwował pokój w hotelu Mikołaj, w centrum Krakowa. Był na miejscu pokazał torbę z pieniędzmi, a Marie M. rozpoczęła swoje gusła. Wsypała mąkę do wiadra i tam włożyła banknoty. Do jednej paczki wstrzyknęła jodynę i zabarwiła banknoty na czarno. Kazała Pawłowi przekładać białe paski papieru czarnymi, posypała je mąką i twierdziła, że tak trzeba, bo papier ma specjalne właściwości. Nie rozwinęła tematu, bo usłyszała, że ktoś przekręca klucz w zamku. Do pokoju weszli policjanci.
Wyrok w zawieszeniu i wyjazd
Zrozumiała, że wpadła w pułapkę. Przyznała się, wyraziła żal i skruchę. Kiedyś jej ojciec padł ofiarą takiego oszustwa, ale jak je dokonać, nauczyła się z internetu. Za zdobyte pieniądze chciała spłacić długi.
Po krótkim śledztwie poddała się karze za próbę oszustwa i posłużenie się podrobionym dokumentem. Sąd Okręgowy w Krakowie skazał ją na rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata. Grzywna w wysokości 3,6 tys. zł została zaliczona na poczet aresztu, w którym spędziła kilka miesięcy.
- Pragnę przeprosić pana Pawła, którego chciałam okraść z pieniędzy. Nigdy więcej tego nie zrobię. Jednak o Pawle w jawnej części akt sądowych nie ma żadnego śladu, nie został zatrzymany i przesłuchany.
Jest tylko wzmianka o świadku incognito, którego dane utajniono. To świadczy o tym, że był policjantem, którego wykorzystano w tajnej operacji przeciw Marie M. Wyrok jest prawomocny. Po jego ogłoszeniu kobieta wyjechała w rodzinne strony.