- Z kobietą wiąże się tajemnica narodzin. Ale z tym wiąże się nieczystość i seksualność. A skoro kobieta jest z natury słaba - tak uważano i wielu myśli tak do dziś - jest podatniejsza na to, by oddać się diabłu, choćby po to, by zaspokoić swoje żądze - mówi Bożena Ronowska, która naukowo zajmuje się procesami o czary.
Jak chce pani odczarować czarownice?
Stara, brzydka, pomarszczona, zgarbiona, latająca na miotle. Zła wiedźma, która chce zjeść Jasia i Małgosię. Widzi ją pani? Wszyscy mamy w głowie taki stereotypowy, popkulturowy obraz. Rzadko uzmysławiamy sobie, że za słowem „czarownica” stoi cierpienie tysięcy ludzi, których między XV a XVIII w. zamordowano w majestacie prawa.
A więc to popkultura jest winna temu, że o tej tragicznej historii dziś prawie nie pamiętamy?
Nie do końca. Dzięki popkulturze przetrwało jakiekolwiek wspomnienie o czarownicach i pewnie dzięki niej dziś ten temat budzi zainteresowanie. Zaproszono mnie niedawno na Festiwal Fantastyki „Pyrkon”. Jechałam tam i zastanawiałam się, czy to na pewno ma sens - mówienie młodym ludziom przesiąkniętym popkulturowymi motywami o cierpieniu kobiet i mężczyzn oskarżanych o czary. Na mój wykład przyszło 400 osób, drugie tyle stało pod drzwiami, choć mieli do wyboru wiele innych wydarzeń w tym samym czasie. Wiele razy jeżdżę też na konferencje naukowe i opowiadam o historii czarownic. Zakładam, że naukowcy mają już wiedzę na ten temat, a mimo to zdarza się, że widzę w ich oczach zdumienie, a niekiedy kpinę, np. gdy opowiadam o dawnych wierzeniach w to, że czarownice zabijają niemowlęta, żeby wytopić z nich tłuszcz, z którego robią maści. Jakby nie chcieli przyjąć do wiadomości tego, jakie okrucieństwa wyrządzano ludziom podczas procesów o czary z powodów, które dziś wydają nam się absurdalne. Ludzie reagują różnie.
A jak reagowali ci, którzy obserwowali palenie na stosach ludzi oskarżonych o konszachty z diabłem?
Ściganie ludzi za czary było zgodne z prawem. Tak samo jak okrutne, trzykrotne tortury podczas procesu. Przez jakiś czas w majestacie prawa robiono próbę wody: rozbierano kobietę do naga, krępowano ją i wrzucano do rzeki czy jeziora, ta, która utonęła, była niewinna... W majestacie prawa płonęły stosy. To było widowisko! Mieszkańcy schodzili się, by popatrzeć, jak ginie czarownica. Akceptowali to. W końcu tak kazało prawo. A może traktowali to jak spektakl? Teatr? Igrzyska? Naukowo zajmuję się tym tematem od trzech lat. Próbuję pojąć, jakie mechizmy rządziły wtedy ludźmi. Dotarłam do unikatowych dokumentów, studiuję wiele konkretnych przypadków, przeczytałam wszystkie dostępne publikacje na temat procesów czarownic, a sama ciągle tego nie rozumiem.
Jakim torturom poddawano czarownice?
Najprostszą było wahadło - wystarczył gruby sznur i belka u stropu stodoły, przez którą go przewieszano. Kobiecie wiązano ręce z tyłu i podwieszano. Niesamowity ból. Często rozciągano oskarżonych na ławie np. za pomocą kołowrotka. Do tego wystarczyła zwykła deska czy stół. Okrucieństwo. W trakcie procesu prowadzonego przez sąd miejski - świecki, wcale nie tak często kościelny, jak mogłoby się wydawać - torturowano czarownicę trzykrotnie, w ustalonych odstępach czasu. Finałem było najczęściej spalenie na stosie, czasem można było liczyć na łaskę - wtedy kobiecie obcinano głowę i dopiero potem palono. Niekiedy skazaną wypędzano ze wsi.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień