Czarna dziura, czyli dlaczego prezydent i premier chcą nas truć, a dzieci górników wysyłać na grubę
Ulubiony wic mojego wujka, emerytowanego górnika, przypomina jako żywo rozbrajająco nieśmieszne suchary Karola Strasburgera z „Familiady”. Przytoczę go jednak, bo pasuje do podniosłych antyunijnych mów premiera Morawieckiego i prezydenta Dudy wygłoszonych w okolicach Barbórki.
W tłumaczeniu ze śląskiego na polski leci to tak: Gustlik wpadł do kopalnianego szybu. Jego kompani, Olaf i Francik, podbiegają do czeluści i krzyczą: - Pieronie, żyjesz? – Taaaaaaa! – odpowiada z czarnej dziury Gustlik. – Złamałeś nogę? – dopytują. – Niiiiii – słyszą. – A ręce całe? – pytają dalej. – Taaaa! – dobiega z dołu. – To czemu nie wyłazisz?! – dziwią się. – Boooo ciąąąąąągle spaaaaaaadaaaaam!
Znam wielu górników, emerytowanych i aktywnych. Nieobce są mi więc ich wisielcze żarty. Niektóre szokująco drastyczne, np. o tym, jak sztygar wysyła rzekomo najbardziej wygadanego rębacza, by powiedział Budniokowej, iż jej chop nie wróci na obiad, bo zginął na grubie. Kto by się z tego śmiał? A ja, podczas karczmy piwnej, widziałem tłum facetów rozbawionych tym do rozpuku. Normalne. Śmiechem zaklinają strach.
Mimo postępu technicznego i najdoskonalszych na świecie systemów bezpieczeństwa, polski górnik nie może być pewny, że wróci z szychty. W zeszłym roku zginęło 18, w tym już 22, kilkudziesięciu kolejnych zostało strasznie okaleczonych. Z ponad dwóch tysięcy tegorocznych wypadków w kopalniach, 1600 zdarzyło się w górnictwie węgla kamiennego. I bezpieczniej nie będzie, bo po dwustu latach fedrowania musimy schodzić po węgiel coraz głębiej: 900, 1000 i więcej metrów pod ziemię. Z każdym metrem zagrożenia rosną.
Schodzenie niżej prowadzi także do lawinowego wzrostu kosztów. A te już dziś są absurdalnie wysokie. W niektórych śląskich kopalniach przewyższają cenę zakupu opału z Kolumbii wraz z dowozem pod dom w Bytomiu. Właśnie dlatego w najbliższych latach będziemy płacili za prąd jak za zboże: bo polski węgiel, z którego państwowe spółki energetyczne mają „patriotyczny obowiązek” wytwarzać energię, jest potwornie drogi. I jeszcze zdrożeje, bo harujący górnicy – jak zawsze słusznie - żądają kilkunastoprocentowych podwyżek płac. Płace to połowa kosztów wydobycia.
Od zarania III RP polski podatnik dołożył do utrzymania kopalń węgla kamiennego ponad 100 mld złotych. Tymczasem z przemówień premiera i prezydenta RP dowiadujemy się, że nasze górnictwo ma problemy z powodu polityki Unii Europejskiej. Bo za każdy metr sześcienny wyemitowanego CO2 (a najwięcej emitują elektrownie węglowe) trzeba wnieść opłatę. Dziś: 25 euro.
Panie Premierze! Przecież ta opłata trafia do budżetu polskiego państwa. Pana rząd może z nią zrobić, co chce. Panie Prezydencie! Pan jest z Krakowa, więc dobrze Pan wie, że obowiązuje tu zakaz palenia węglem - wprowadzony nie przez Unię, tylko pod presją krakowian zabijanych przez smog. Takie rozwiązanie zapowiadają kolejne polskie – w tym śląskie - miasta.
Rozumieją to już nawet górnicy. Nie znam takiego, który by chciał, żeby jego dziecko zostało górnikiem. Ślą pociechy na studia i do innych zajęć. Byle dalej od gruby. A prezydent i premier chcieliby te dzieciaki wysyłać do kopalń.
Żeby kolejne pokolenia wołały nad czarną dziurą: „Czemu nie wyłazisz, pieronie?” I słysząc w odpowiedzi: „Ciągle spadam”.