RED

Cykl "Rozbijmy szklany klosz". Depresja - Siła bezsilności

Depresja może mieć tyle twarzy, ile mijasz na co dzień Fot. pixabay.com Depresja może mieć tyle twarzy, ile mijasz na co dzień
RED

Ustalmy podstawową kwestię, bez której nie powinno paść żadne kolejne zdanie w tym tekście - każda osoba doświadcza inaczej. Pisząc recenzję nowego sklepu wędkarskiego na Wildzie nie byłoby to zapewne na tyle ważne, żeby używać tego zdania na początku tekstu. Ale nie będę pisała o ekspozycji wędek, tylko o depresji, a właściwie o tym jak doświadczam jej ja, całkowicie subiektywnie i bez dystansu. Dlatego, jeszcze raz, powtórzcie razem ze mną: każda osoba doświadcza inaczej.

Odnośnie doświadczania, nie mam pojęcia jak datować debiut mojej depresji. Wiadomo, czasem w życiu dzieją się straszne rzeczy, których termin można wskazać w kalendarzu nawet po wybudzeniu w środku nocy, ale ja nie umiem wyznaczyć jej urodzin. Wiem, że nie zrobiła hucznego wejścia, głośno oznajmiając swe przybycie. Przeciwnie - skradała się jak ninja rodem z kinowego ekranu, sunąc podstępnie w cieniu codzienności totalnie przeze mnie niezauważona i ignorowana. Jak mogłam nie zauważyć i ignorować? Tak, jak zdarza mi się nie zauważać i ignorować brudny talerz leżący w zlewie, który to w oka mgnieniu przemienia się w górę naczyń czekających na pozmywanie. Realizacja przychodzi w momencie spotkania się z konsekwencjami, czyli wejścia do kuchni po kawę, której niespodziewanie nie mam w czym wypić. Oczywiście, zdrowie psychiczne to nie naczynia. Ale niedostrzeganie, ignorowanie i odkładanie na potem to ścieżka, którą wiernie kroczyłam latami. Jeśli ktokolwiek zna szczęśliwy finał takiej podróży, koniecznie proszę o informację. U mnie na mecie były antydepresanty.

Wiesz dzięki czemu zorientowałam się, że w mojej głowie zalega “sterta brudnych naczyń” i mam jakiś problem? Dzięki bezsilności, która mnie obezwładniła. Kiedy zorientowałam się, że w tej mojej mentalnej kuchni muszę zrobić niemały porządek, zorientowałam się też, że nie mam na to siły. Że ta sterta jest za duża i sama nie dam sobie rady, a przecież muszę jakoś funkcjonować. Dlatego jeśli depresję miałabym scharakteryzować tylko jednym słowem, pierwsza do głowy przychodzi mi właśnie bezsilność. I to ona jest dla mnie tym, co dramatycznie spowalnia i utrudnia proces realizacji problemu, podjęcia decyzji o walce o siebie i wytrwaniu w tym procesie. To ona tworzy ścianę pomiędzy tym, co dzieje się w mojej głowie, a światem zewnętrznym kipiącym dobrymi logicznymi radami, racjonalnymi spostrzeżeniami i energetyzującymi pomysłami na wprowadzanie zmian. To między innymi przez paraliżującą bezsilność nie mogę “po prostu się uśmiechnąć”, “wyjść do ludzi” czy “wziąć się w garść”. Nie mam na to paliwa.

Lubię przykłady. Uwielbiam studium przypadku, kochałam tę szczyptę prawdziwości na studiach. Tak jak wiele innych osób, prawdziwe zrozumienie tematu łatwiej osiągam mając przed sobą konkret. Dlatego zamiast teoretycznych rozważań na temat depresji, spróbuję dać Ci konkret.

KONKRET I

Jak Ci się spało w ostatnią sobotę? Mi całkiem dobrze, przespałam prawie 8 godzin w świeżo wypranej pościeli. Ale teraz, niedługo po przebudzeniu, mam problem z bezwładnością (albo inną siłą, nigdy nie byłam dobra z fizyki). Sęk w tym, że nie mogę się podnieść z łóżka. Już raz to osiągnęłam tego sobotniego poranka. Wyprowadziłam i nakarmiłam psy, wypiłam kawę, zjadłam 3 kanapki na śniadanie. Potem obejrzałam odcinek serialu i miałam zrobić pranie, ale zamiast przy pralce, znalazłam się w łóżku, szczelnie oddzielając się od świata szarym kocem z poliestru. I tak sobie leżę od godziny, mając przerwę od życia, bo mimo wlania w siebie wielkiego kubka kofeiny, wszystkie komórki mojego ciała są wyzute z energii. Zachowują się, jakbym nie dostarczała im tlenu, jednocześnie nie dając żadnych sygnałów, że jest im z tego powodu źle. Przestały się ze mną kontaktować. Gorzej, moje ciało przestało się ze mną kontaktować. Nie daje mi znać czy jest mu wygodnie, czy potrzebuje jedzenia.

Leżę pod tym kocem i nic mnie nie obchodzi, a jednocześnie wszystko przytłacza. Obiektywnie nic się nie stało, nic się nie dzieje. Gorzej się poczułam, więc położyłam się odpocząć. Subiektywnie, przez godzinę nie jestem w stanie przewrócić się z lewego boku na prawy, bo komórki w moim ciele nie mają wystarczająco energii, by to zrobić. Czuję się zbyt bezsilna, żeby przewrócić się na drugi bok, mimo że 2 godziny wcześniej rzucałam psom piłkę do aportu i rozmawiałam z sąsiadką na temat nowej inwestycji na terenie osiedla. Teraz, gdyby zapukała do moich drzwi, nawet bym do nich nie podeszła.

KONKRET II

Spotkanie z szefem. Sprawa jest poważna, zapowiedział coroczną rozmowę podsumowującą efekty pracy. To ten moment, w którym mogę porozmawiać o zasłużonej podwyżce, która śni mi się po nocach. Wyprasowałam koszulę, wypiłam mocniejszą niż zwykle kawkę, psiknęłam pachy podwójną warstwą dezodorantu. Już na początku drogi do pracy orientuję się, że nie mam ze sobą pewności siebie. W połowie trasy opuszcza mnie nie tylko wiara, że zasługuję na podwyżkę, ale i energia, żeby próbować przekonać kogokolwiek, że jest inaczej - nawet samą siebie.

Kiedy dojeżdżam do biura myślę już tylko o powodach, dla których szef miałby nie wyrzucać mnie z roboty, skoro jestem Najsłabszym Pracownikiem Miesiąca. Zaczynam kombinować jak wycofać się z rozmowy, potem chowam się w toalecie przeczesując głowę w poszukiwaniu jakichkolwiek zawodowych sukcesów. Nic, pustka. Wszystkie sukcesy, fakty działające na moją korzyść, bagatelizuję i zasłaniam narzutą z drobnych niepowodzeń. Zrezygnowana wychodzę z kabiny i staję przed lustrem. Wyglądam jakbym właśnie została zwolniona 7 razy pod rząd, słowo honoru - przeszklone oczy, potargane włosy, czerwone policzki, suche usta. Mierzę sama siebie pustym wzrokiem i porwana chwilą szczerości sama przed sobą oznajmiam, że nie porozmawiam dzisiaj o podwyżce. Nie ma na to szans. Rozładowałam się.

Idę na spotkanie tylko dlatego, że nie mam wyjścia. Udaję, że oddycham normalnie, ale stres zjada mnie od środka. To nie ten, który mówi walcz. To ten, który wrzeszczy UCIEKAJ! Wybieram półśrodek. Ciało zostaje. Wiara we własne umiejętności i wartość ucieka tak daleko, że nie pamiętam już, że kiedykolwiek tu była. Na ich miejscu rozgościła się bezsilność, która zakneblowała mi buzię i wytrzepała z głowy argumenty, które przygotowywałam przez ostatni tydzień. Zamykam rok bez podwyżki i z uwagą na temat mojej mentalnej nieobecności na spotkaniach. Nie mam jak zaprzeczyć, część z tych spotkań moja głowa spędziła pod szarym kocem z poliestru.

KONKRET III

Wracam do domu z Biedronki dźwigając zawieszoną na ramieniu bawełnianą torbę wypchaną zakupami. Wystaje z niej ręcznik papierowy i butelka coli. Po wyjściu ze sklepu mijam billboard z reklamą, której nie rozumiem, coś o kulturalnej rybie. Dochodzę do przejścia i czekam na zielone światło. Jest już późno, koło 20. Reflektory aut są rozmazane, może to przez mój astygmatyzm, może przez ciemność i mokrą nawierzchnię. Nieprzyjemnie siąpi. Czekam na zielone, przestępując z nogi na nogę. Czekam na nie tak bezmyślnie, że zaczynam rozważać - po co. Oczywiście, nie potrzebuję oświecenia, że to przepisy i bezpieczeństwo. Szukam głębiej. Moje myśli z prędkością większą niż jakiekolwiek mijające mnie auto pędzą na skraj tych ciężkich, najcięższych.

Po co ja tu stoję? Jaki jest w tym sens? Ile siły trzeba mieć w sobie, żeby codziennie przechodzić przez te przejścia, chodzić do tej pracy, rozmawiać z tymi sąsiadkami? Jak mam wypełnić energią moje wysuszone komórki i znaleźć siłę na kolejne, powiedzmy, kilkadziesiąt lat?

Zapala się zielone. Poprawiam bawełnianą torbę i ruszam przed siebie. Do domu mam jakieś 200 m. Są chwile, w których to dystans znacznie większy, niż się wydaje. Docieram do domu, odkładam torby z zakupami na ziemi. Zdejmuję buty i odwieszam wilgotny płaszcz. Witam się z psami i idę rozpakowywać zakupy. Może później zamówię sobie pizzę.

Nie wiem co zostało z Tobą po lekturze, ale wiem, co chciałam Ci przekazać. Moja depresja to moja codzienność. To każda sobota, którą nagle przecina godzina izolacji pod kocem. To praca zawodowa, która bywa wyzwaniem na dodatkowym poziomie, który ogarnąć jest o wiele trudniej niż tabelkę w Excelu. To robienie zakupów po pracy, które po trudnym dniu może zamienić się w bardzo ciężką sytuację, a z której wyjściem oczywiście nie jest zamówienie pizzy, a terapia i leki. Zamówienie pizzy to codzienność, której elementem jest moja depresja. To miało wybrzmieć. Depresja może mieć tyle twarzy, ile mijasz na co dzień. Ta moja ma twarz 28 latki, która ma pracę, przyjaciół, związek, blond włosy, poczucie humoru i pragnienie, żeby wrócić do zdrowia i odzyskać siłę na kolejne kilkadziesiąt lat codzienności.

- Nadia.

---------------------------------

Cykl "Rozbijmy szklany klosz"

Zainteresował Cię ten artykuł? Szukasz więcej tego typu treści? Chcesz przeczytać więcej artykułów z najnowszego wydania Głosu Wielkopolskiego Plus?

Wejdź na: Najnowsze materiały w serwisie Głos Wielkopolski Plus

Znajdziesz w nim artykuły z Poznania i Wielkopolski, a także Polski i świata oraz teksty magazynowe. Przeczytasz również wywiady z ludźmi polityki, kultury i sportu, felietony oraz reportaże.

Pozostało jeszcze 0% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
RED

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.