Cyfrowa ręka Pana Boga. Brakuje lekarzy i pielęgniarek? Do boju ruszyły algorytmy i roboty. Obkute z medycyny, precyzyjne, bez emocji
Pan/Pani Robot zoperuje dziś jeszcze jedenaście osób. Nie zmęczy się, nie spoci, nie zapomni o niczym (pełną diagnostykę pacjenta zapisano mu/jej w piekielnie szybkiej pamięci, więc nie może się pomylić, bądź czegoś przeoczyć), nie popełni głupiego (czytaj: ludzkiego) błędu, nie będzie burczeć na pacjenta z powodu kaca po wczorajszym, sztormu hormonów lub chłodnego poranka, nie straci cennego czasu na złorzeczenie fatalną organizację i marne finanse służby zdrowia. Zrobi swoje: precyzyjne i bez zbędnych emocji.
Promień lasera oświetla mą rogówkę i czuję lekkie pieczenie. Odruchowo zerkam nieoperowanym okiem na lekarza. Ten wpatruje się uważnie… w ekran monitora. Z założonymi rękami!
- Boże… - szepczę. – Kto robi ten zabieg?!
- Boże, Boże… No przecież: ON – odpowiada okulista.
- Bóg?
- Jaki Bóg?! Robot!!!
„Aaaaa, robot” - myślę, wirtualnie tłukąc się otwartą dłonią w czoło.
Kwadrans później wychodzę z gabinetu bez wady wzroku: miałem wcześniej w lewej gałce wściekle uciążliwe minus 12 dioptrii (przy minus 1 w prawej), a tu nagle – szokujące zero. Za mną kolejka – po takie samo wymodlone zero. Pan/Pani Robot zoperuje dziś jeszcze jedenaście osób. Nie zmęczy się, nie spoci, nie zapomni o niczym (pełną diagnostykę pacjenta zapisano mu/jej w piekielnie szybkiej pamięci, więc nie może się pomylić, bądź czegoś przeoczyć), nie popełni głupiego (czytaj: ludzkiego) błędu, nie będzie burczeć na pacjenta z powodu kaca po wczorajszym, sztormu hormonów lub chłodnego poranka, nie straci cennego czasu na złorzeczenie fatalną organizację i marne finanse służby zdrowia. Zrobi swoje: precyzyjne i bez zbędnych emocji.
- ON(A) się tu nagimnastykuje tym swoim ramieniem 360 stopni, a… lekarz zgarnie 10 tysięcy złotych od łebka – myślę sobie wychodząc z gabinetu. Nie! Ja to (pod wpływem leków? emocji?) głośno mówię!
- Ktoś musiał GO zaprogramować…
- Co? – dopytuję oszołomiony.
- No, ktoś musiał najpierw wymyślić AL-GO-RYTM i wgrać te wszystkie DA-NE – sylabizuje lekarz.
- Dobra-dobra, jeszcze jeden technologiczny zakręt i pan MU/JEJ nie będzie wcale potrzebny! – rzucam pół żartem, pół serio.
Filozoficznie refleksyjny okulista na to, że mogę mieć sporo racji.
My rządzimy danymi czy one nami?
Yuval Noah Harari, izraelski historyk i filozof, a ostatnio także futurolog, w globalnym bestsellerze „Homo deus. Krótka historia jutra” przypomina wielkie cele, jakie stawiała sobie dotąd ludzkość – i zastanawia się, jaki będzie nasz cel następny. Dochodzi tu do średnio odkrywczego (bo obecnego już choćby pół wieku temu u Lema czy Dicka) wniosku, że kolejne dziesięciolecia poświęcimy na wydłużanie i udoskonalanie życia biologicznego, by osiągnąć – a jakże! – nieśmiertelność. Głównym narzędziem w dochodzeniu do tego celu stanie się technologia, na czele z robotyzacją i sztuczną inteligencją.
Harari spekuluje, że w miejsce dotychczasowych opowieści - o Bogu lub człowieku w centrum wszechświata - ludzie rozwiną dwie nowe: o technohumanizmie i dataizmie. Pierwszy będzie rozwinięciem humanizmu, przy czym skupimy się bardziej na tworzeniu (przy pomocy technologii) pożądanych przez ludzi emocji i przeżyć. Drugi to już właściwie (także!) teraźniejszość: żyjemy w świecie niezliczonej ilości danych (po angielsku „data”, stąd dataizm), które są – po pierwsze – szybko i łatwo (jak nigdy!) dostępne, a po drugie – w mgnieniu oka przetwarzane przez najnowocześniejsze komputery i algorytmy, co niby stwarza zupełnie nowe możliwości wykorzystania wiedzy, ale tak naprawdę prowadzi do świata, w którym to dane rządzą światem, a nie my nimi.
Przykład prosty z brzegu: dlaczego Jan Kowalski należy do jednej grupy na Facebooku, a Monika Nowak do całkiem innej? Bo tak zdecydowali? Nie! De facto wyboru dokonał za nich algorytm, „pomagając” im wyeliminować z towarzystwa osoby o innych poglądach i generalnie nieprzyjemne lub nudne – czyli takie, przez które Jan i Monika spędzaliby na FB mniej czasu. Podstawowym celem istnienia Facebooka nie jest bowiem „łączenie ludzi” i „ułatwianie im dzielenia się wiedzą oraz fajnymi rzeczami”, lecz wyświetlanie reklam w czasie, który Monika i Jan spędzają w sieci. Algorytm zaprogramowany jest więc tak, by ten czas maksymalnie wydłużyć, a więc, aby było miło i ciekawie – z indywidualnego punktu widzenia każdego użytkownika. Podobnie działają inne serwisy społecznościowe. Zamykają nas (i więżą!) w bańkach – bo to się opłaca ich właścicielom.
To temat na zupełnie inny tekst, albo i książkę (na początek polecam tu świetny dokumentalny film „Social Dilemma” na Netfliksie), natomiast w kontekście zabiegów o udoskonalenie życia i nieśmiertelność kluczowe jest to, iż – wedle przepowiedni Harariergo - ludzie mogą w pewnym momencie uczynić dane i algorytmy nowym „Bogiem”. Po prostu uznamy, że odpowiednio duża masa danych zarządzanych przez algorytmy rozumie świat znacznie lepiej niż my i dzięki temu wyciąga o niebo (tak!) trafniejsze wnioski na przyszłość – a tym samym planuje nasz dalszy los bez takich wtop, jak wojny światowe, obozy zagłady, krwawe rewolucje, rzezie przy pomocy maczet, czystki etniczne, szykanowanie LGBT i uchodźców, getta ławowe, a także głód na całym kontynencie, gdy sąsiedni ląd wyrzuca na śmietnik połowę jedzenia. Już dziś systemy prawne niektórych krajów rozwiniętych (zwłaszcza w USA) wykorzystują algorytmy do rozliczania/osądzania przestępców oraz prognozowania ich przyszłych zachowań (np. szacowania, jakie jest prawdopodobieństwo recydywy), co wywołuje gigantyczne kontrowersje i ożywione dyskusje.
Wizja technohumanizmu i dataizmu wydaje się historykowi-futuryście z jednej strony groźna, ale z drugiej - wielce pociągająca, zwłaszcza w medycynie. Harari proponuje każdemu: wyobraź sobie świat, w którym twojego lekarza rodzinnego i pielęgniarki z twej przychodni zastąpiły wyspecjalizowane algorytmy, wyposażone w najnowocześniejszą i stale odnawianą wiedzę z zakresu podstawowej opieki medycznej oraz specyficzne informacje na temat każdego pacjenta, w tym – oczywiście - ciebie.
- Skoro za pomocą jednego kliknięcia można zaktualizować wszystkie medyczne maszyny i systemy elektroniczne, to po co ryzykować wizytę u lekarza - człowieka nie posiadającego najnowszej wiedzy, popełniającego błędy, w dodatku pełnego emocji i/lub przemęczonego? Byłoby to zarówno nierozsądne, jak i ekonomicznie nieopłacalne
– streszcza tę myśl Anna Pyszkowska z Instytutu Psychologii Uniwersytetu Śląskiego.
Ostrzega przy tym za Hararim, że wraz z żywiołowym rozwojem bioinżynierii może dojść do podziału ludzi na tych, których będzie stać na korzystanie z najnowszych osiągnięć medycyny, oraz tych, którzy pozostaną w tyle za ,,superistotami". – Wówczas tylko nieliczni będą czerpać z dobrodziejstw informacji i algorytmów pozwalających na osiągnięcie aśmiertelności lub ponadprzeciętnej wydolności. Kasta „gorszych” pozostanie chorowita, słaba i - śmiertelna – komentuje psycholożka.
Z taką wizją można się już mierzyć w literaturze oraz licznych filmach, m.in. „Elizjum” Neilla Blomkampa (2013 r.), z Jodie Foster i Mattem Damonem w rolach głównych. Jak na blockbuster przystało, zarobił na całym świecie prawie 300 mln dolarów (kosztował 115 mln). Ale czy dał widzom do myślenia?
Bo powinien. Harari opublikował „Homo deus…” w 2016 r. (w Polsce ukazała się dwa lata później), a więc parę lat przed obecną pandemią. Może dlatego część tez, na których oparł swe proroctwa, może się dziś wydać ryzykowna lub wręcz błędna. Izraelczyk twierdzi mianowicie, że ludzkość przez stulecia zapanowała nad trzema głównymi problemami uniemożliwiającymi osiągnięcie dobrostanu, czyli nad wojnami, głodem i epidemiami, dlatego teraz może wznieść się na wyższy poziom – przy pomocy technologii.
Od ponad roku mierzymy się z globalną epidemią zabijającą codziennie tysiące ludzi i wywracającą do góry nogami życie w najzasobniejszych i najlepiej zorganizowanych państwach świata – więc w pierwszym odruchu ostatnie twierdzenie Harariego wydaje się chybione. Jeśli jednak spojrzymy na to szerzej – i głębiej – to okaże się, że w prognozie Izraelczyka może się dzisiaj kryć więcej racji niż przed wybuchem zarazy.
Jak algorytm z call-center uratował życie tysiącom Koraeńczyków
Kiedy spojrzymy na kilkusetletnie dzieje tragicznych ludzkich zmagań z poprzednimi zarazami i chorobami, jak cholera, dżuma, czarna ospa, polio, tyfus, gruźlica, malaria – czy nawet zwykłe przeziębienie – musimy dostrzec, jak szybko naukowcy w rozwiniętych krajach opracowali i przebadali szczepionki na covid, jak błyskawicznie przemysł farmaceutyczny uruchomił masową produkcję i jak sprawnie systemy zdrowotne zorganizowały akcje szczepień. Większość z nas ma nadzieję, że do wynalezienia lekarstwa na covid dojdzie w ciągu roku czy dwóch. Owszem, z punktu widzenia zblazowanego, nie pamiętającego wojen, ani głodu mieszkańca Zachodu wszystko to trwa zdecydowanie za długo, jesteśmy zmęczeni i rozczarowani, ale jeśli ocenimy rzecz obiektywnie, mając w pamięci doświadczenia i skalę cierpień minionych pokoleń, to łatwo dojdziemy do wniosku, że… jesteśmy po prostu piekielnie niecierpliwi. Zauważymy przy tym, że niektóre kraje już dziś, w walce z zarazą, wcielają w życie futurystyczną wizję Harariego.
Przywołajmy najpierw podstawowe dane. W liczących 332 mln mieszkańców Stanach Zjednoczonych zachorowało dotąd na covid ponad 31 mln ludzi (prawie jedna czwarta przypadków odnotowanych na całym świecie), z czego ponad 564 tys. zmarło. W niespełna 38-milionowej Polsce liczba oficjalnie ujawnionych przypadków dobije niebawem do 2,5 mln, a liczba zgonów przekroczyła 53 tys. W niespełna 11-milionowych Czechach przypadków jest ponad półtora miliona, a zgonów ponad 26 tys.
Tymczasem w ponad 51-milionowej Korei Południowej zachorowało dotąd (przez 14 miesięcy!) nieco ponad 100 tys. obywateli, a zmarło 1,7 tys. (tyle, co w Polsce w trzy dni!) . Podobnie w Japonii – spośród 123 mln mieszkańców zachorowało niecałe pół miliona, a zmarło nieco ponad 9 tys. Ponad dwukrotnie ludniejszy od Czech Tajwan odnotował dotąd 1000 zachorowań i… 10 zgonów.
Eksperci tłumaczą to głównie tym, że kraje azjatyckie mają za sobą doświadczenie pierwszej epidemii koronawirusa – na początku XXI wieku - w związku z czym przygotowały na powtórkę odpowiednie służby i procedury, a zarazem ich obywatele wykazują się niespotykaną w Europie samodyscypliną i samokontrolą. Ale to tylko margines prawdy. W istocie chodzi o cały zestaw narzędzi, który winien być jak najszybciej wykorzystany także przez rozwinięte państwa zachodnie, w tym Polskę – w trosce o zdrowie i życie obywateli. A także dla zapewnienia nam bezpieczeństwa w wypadku kolejnych pandemii (przed którymi cały czas ostrzegają epidemiolodzy).
- W Korei Południowej pierwsze zachorowanie na Covid-19 odnotowano w tym samym dniu co w USA, a mimo to różnica w liczbie zachorowań i zgonów jest dziś wręcz astronomiczna. Koreańczycy nie zastosowali przy tym bolesnych dla gospodarki lockdownów. Wprowadzili za to szybkie testy na masową skalę, a wszędzie, gdzie się da, zaprzęgli do zapewnienia bezpieczeństwa i ratowania życia sztuczną inteligencję. Posadzili ją nawet… przy telefonach w call center
– zwraca uwagę Rafał Tomański z Sektora 3.0 (sektor3-0.pl ), przedsięwzięcia Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności, którego celem jest wspieranie transformacji cyfrowej i wykorzystywania nowych technologii.
Podkreśla, że Korańczycy już w poprzednich latach, jako jedni z pierwszych na świecie (obok Japończyków, Tajwańczyków i Chińczyków), uczynili z technologii cyfrowych - aplikacji, muzyki, filmów, seriali, portali, kanałów sprzedaży, promocji… - gigantyczny biznes na globalną skalę. Z jednej strony zarabiają na tym grube miliardy dolarów, w czym niewątpliwie pomaga im potęga Samsunga i LG w obszarze elektroniki użytkowej („inteligentne” smartfony, ale też pralki, lodówki, oczyszczacze powietrza, sokowirówki itp.); co motywuje młode pokolenia do rozwoju w tym kierunku. Z drugiej strony – miliony Koreańczyków zyskało wiedzę i fenomenalne kompetencje cyfrowe, które można bardzo łatwo i szybko wykorzystać w dowolnej dziedzinie. Np. w walce z pandemią i w nowoczesnej medycynie.
Rafał Tomański wylicza: zamiast lockdownów, Koreańczycy migiem opracowali i wdrożyli do produkcji własny system bardzo szybkich testów na covid; ludzi badano w mobilnych punktach przypominających budki do poboru opłat na autostradach; laborantów całkowicie odseparowano od potencjalnie zarażonych, dzięki czemu nie musieli co chwila zmieniać kosztownej odzieży ochronnej (efektem jest także zdecydowanie mniejsza liczba odpadów do utylizacji). System pozwolił błyskawicznie opanować i zdusić w zarodku każde z ognisk zakażeń: i w miejscach kultu religijnego, i w równie zatłoczonych centrach obsługi.
Wyłapywaniem potencjalnie zarażonych zajął się… algorytm Hancom AI Check25. Koreańscy informatycy wykorzystali go do stworzenia ogólnokrajowego call-center, w którym wybieraniem numerów i prowadzeniem rozmów zajęła się - zamiast ludzi - odpowiednio zaprogramowana sztuczna inteligencja. Algorytm wykonywał tysiące połączeń na dobę, przewidując - na podstawie prostego kwestionariusza - czy może mieć do czynienia z osobą zakażoną. - Analiza głosu i zachowania rozmówcy pozwalała systemowi dodatkowo ocenić jego stan zdrowia – opisuje Tomański.
W kolejnej fazie system (dzięki współpracy z chińskim liderem technologii rozpoznawania głosu) „nauczył się” w kwadrans paru kluczowych języków i zaczął się w podobny sposób kontaktować z wszystkimi przybyszami z zagranicy. Zbierał dane, filtrował zarażonych, wysyłał na badania, leczenie, kwarantanny…
- W dalszej fazie prewencji wprowadzono w miejscach publicznych, najpierw na lotniskach, inteligentne roboty skanujące twarze podróżnych i przypominające o konieczności poprawnego zakładania masek. Ten algorytm momentalnie wychwytuje osoby noszące maski pod nosem lub na brodzie. Jest w stanie również mierzyć temperaturę kilkunastu osobom mijającym go w szybkim marszu i wyłapywać potencjalnie gorączkujących – opowiada Rafał Tomański.
Tymczasem w Krakowie…
Algorytm wyśle cię na zabieg, a robot zdiagnozuje i zoperuje?
W 2019 roku Joanna Szyman, menedżerka związana od kilkunastu lat z branżą medyczną, prezes Grupy NEO Hospital (a wcześniej m.in. Scanmedu), ale też filozofka po Uniwersytecie Mikołaja Kopernika, otworzyła na krakowskich Klinach wyjątkowy szpital. W dwustuosobowym zespole kluczową rolę – obok lekarzy-specjalistów – odgrywają bioinżynierowie i robotycy wspierający zespoły na blokach operacyjnych. Podział na lekarzy i „tych od supertechnologii” staje się zresztą płynny. Lekarze chętnie szkolą się w dziedzinie wykorzystywania algorytmów i robotów w diagnostyce i terapii. Szpital ma zresztą własne, nowatorskie centrum szkoleniowe, z wyposażeniem przypominającym… symulatory lotów na myśliwcach i pasażerskich dreamlinerach.
- Pandemia spowodowała masę koszmarnych trudności, ale jednocześnie pokazała dobitnie, że tradycyjny model opieki szpitalnej wymaga zmiany w kierunku mocniejszego wykorzystania technologii, w tym chirurgii robotycznej
– przekonuje szefowa Neo Hospital.
Zwraca uwagę, że w realiach koronakryzysu doszło do niesamowitego przyspieszenia cyfryzacji wszystkich dziedzin życia – od edukacji i nauki po pracę i (nawet) relacje towarzyskie. W medycynie cyfryzacja okazała się wręcz zbawienna. Młody krakowski szpital przyjął dotychczas 25 tys. pacjentów, z czego połowę w pandemii. Liczba zabiegów chirurgicznych wykonanych w asyście systemu robotycznego w czasach zarazy podwoiła się.
Sercem owego systemu jest słynny da Vinci – najpowszechniej wykorzystywany dzisiaj w świecie robot chirurgiczny. – Precyzyjne zabiegi wykonywane z pomocą robota przez chirurgów, urologów, ginekologów wznoszą bezpieczeństwo pacjentów na zupełnie nowy poziom. Operacje są zdecydowane mniej inwazyjne, rany goją się szybciej, mniejszy jest ból poopercyjny, mniejsza utrata krwi, a przede wszystkim mniejsze ryzyko infekcji, powikłań, co radykalnie przyspiesza rekonwalescencję pacjenta i jego powrót do pełnej aktywności – wyjaśnia Joanna Szyman.
Wedle danych przedstawionych podczas ostatniej konferencji J.P. Morgan Healthcare, w roku 2020 wykonano na całym świecie ponad 1,2 mln operacji z użyciem da Vinci i ponad 8,5 mln z użyciem wszystkich robotów medycznych. Na całym globie działa już blisko 6 tys. takich systemów (w Polsce był do niedawna jeden, ale w tym roku ma być 20, a za cztery lata – 40).
System robotyczny zapewnia m.in. trójwymiarowe obrazowanie z wielokrotnym powiększeniem. Robot „widzi” wszystkie zakamarki organizmu (np. nerwy) niedostępne lub ledwo dostępne dla ludzkiego oka. Kolejnym atutem są ultraprecyzyjne instrumenty laparoskopowe, eliminujące naturalne drżenie rąk chirurga. Krakowski szpital wykorzystuje także technologię CarnaLife Holo, czyli innowacyjny system przetwarzania i holograficznej wizualizacji danych medycznych. Umożliwia on przedstawienie w jednym miejscu trójwymiarowych (lub klasycznych) danych obrazowych pochodzących z wielu źródeł: tomografii komputerowej, rezonansu, USG... Dzięki ich przetwarzaniu system potrafi wspierać planowanie zabiegów.
Sam da Vinci pozwala przeprowadzać już ponad 170 typów zabiegów chirurgicznych, m.in. raka prostaty, trzonu macicy, jelita grubego oraz pęcherza moczowego i nerek. Nad konkurencyjnymi robotami medycznymi ostro pracują inni potentaci, jak Medtronic oraz konsorcjum stworzone przez Johnson&Johnson i Google’a.
Dzieło człowieka, ręka Boga
- Hasło „sztuczna inteligencja” to taki… chwyt marketingowy. Naprawdę mówmy o uczeniu maszynowym. A my, którzy się tym zajmujemy, nazywamy to regresją liniową
– uśmiecha się Agata Foryciarz, doktorantka na słynnym Uniwersytecie Stanforda, która bada algorytmy uczenia maszynowego („sztucznej inteligencji”) pod kątem wykorzystania w medycynie.
Przyznaje, że bazy danych i algorytmy wykorzystujące skomplikowane metody statystyczne są w stanie zdecydowanie przyspieszyć i ułatwić pracę lekarzom, a także naukowcom pracującym nad wynalezieniem lekarstwa czy szczepionki. Ale same nie wymyślą, jak pokonać koronawirusa czy różne odmiany raka. To po prostu zaawansowane kalkulatory, komputery – wymagające uprzedniego zaopatrzenia w dane i zaprogramowania.
Algorytmy są dziełem ludzi. Albo, jak kto woli, kolejną ręką podaną ludziom przez Boga. Tyle że – cyfrową. Musimy korzystać z tego daru umiejętnie i odpowiedzialnie, bo – jak wszystko, czego dotknął człowiek – może być i zbawieniem, i przekleństwem. Granica między życiem a śmiercią bywa ultracienka. Jak promień lasera.