Cud nad Wisłą? To się wydarzyło w 1920 roku między Włocławkiem i Toruniem [zdjęcia]
Żeby dzisiaj było co świętować, 101 lat temu polscy żołnierze musieli zatrzymać Bolszewików na przedpolach Warszawy i dzięki atakowi znad Wieprza, wyjść na tyły wojsk Tuchaczewskiego. Polski plan zakładał jednak jeszcze jeden niezwykle ważny element, który później został w cieniu zmagań pod Radzyminem czy Mińskiem Mazowieckim.
Zgodnie z wytycznymi polskiego naczelnego dowództwa, polskie wojska na północnym odcinku frontu, musiały za wszelką cenę zatrzymać Rosjan na linii Wisły. Zadanie to było niezwykle ważne i trudne, poza tym większość pułków z Kujaw czy Pomorza biła się pod Warszawą, albo szykowała do natarcia w szeregach Grupy Uderzeniowej. Dolnej Wisły broniły głównie siły rezerwowe, które musiały stawić czoła Korpusowi Kawalerii Gaja. Symbolem tamtych dni w regionie są zdjęcia spalonego mostu we Włocławku i okopów przed zniszczonym pałacem biskupim. Pamiątką – ślady kul na włocławskim nabrzeżu oraz pomniki i mogiły żołnierskie rozsiane między Włocławkiem a Brodnicą.
Kto bronił Włocławka przed Bolszewikami?
Pułkownik Wojciech Gromczyński, który dowodził obroną Włocławka, początkowo miał do dyspozycji zapasowy batalion 14 Pułku Piechoty oraz zapasowy szwadron 2 Pułku Szwoleżerów – w sumie 300 piechurów i 30 kawalerzystów, a do tego dwie baterie artylerii, ale bez amunicji i koni. W połowie lipca do Włocławka przyjechał z Warszawy generał Eugeniusz de Henning-Michaelis. Przeprowadził inspekcję i zakomunikował Gromczyńskiemu, że miasto będzie trzeba ufortyfikować.
„Na zapytanie moje, czy tak źle z nami, że możemy się spodziewać Bolszewików pod Włocławkiem odpowiedział mi, że Niemcy byli daleko od Paryża, a Paryż też fortyfikowano” – napisał pułkownik we wspomnieniach opublikowanych 14 lat później na łamach „Piasta”.
Ze względu na rzeźbę terenu, umocnienia przyczółka mostowego trzeba było wznieść trzy kilometry od przeprawy. Okopy musiały zaś mieć 10 kilometrów długości. Zbudowali je ochotnicy pod kierunkiem przysłanego do Włocławka inżyniera i 10 saperów. Żołnierze zajęli pozycje 11 sierpnia, gdy na północnym odcinku trwała jeszcze budowa zasieków. Rosjanie byli już w Sierpcu i ruszyli na Lipno.
Żądamy amunicji!
Pułkownik Gromczyński wysyłał na wschód zwiadowców, zaś w pozostałych kierunkach prośby o posiłki i sprzęt. Zwiadowcy meldowali, że na Włocławek idzie kawaleria i piechota uzbrojona m.in. w artylerię i karabiny maszynowe. Tymczasem okopy przed włocławskim mostem obsadziło 600 polskich rekrutów. Nie wszyscy mieli mundury, niektórzy byli bosi. Sytuacja obrońców nieznacznie poprawiła się 12 sierpnia, gdy z Łodzi przybyło 1000 karabinów, osiem karabinów maszynowych oraz amunicja dla artylerii i piechoty. Pierwsze bolszewickie oddziały pojawiły się pod Włocławkiem 13 sierpnia.
„14 sierpnia bolszewicy parokrotnie zaatakowali przyczółek mostowy, ale zostali odparci – wspominał Wojciech Gromczyński. - Tegoż dnia statek parowy wiozący amunicję do Modlina pod dowództwem ppor Pieszkańskiego przybliżał się do Włocławka”.
Statek został zatopiony pod Bobrownikami, młody oficer zginął, podobno ratując życie swojej narzeczonej.
14 sierpnia trwały ciężkie walki o przyczółek. Rosjanom kilka razy udało się wedrzeć do okopów, ale polskie kontrataki za każdym razem odbijały stracone pozycje. Podobnie było 16 sierpnia, gdy Bolszewicy po raz pierwszy zaatakowali najsłabszy północny odcinek umocnień o godz. 2 w nocy. Odnieśli sukces, ale musieli ustąpić pod naciskiem polskiego przeciwnatarcia. Ponownie uderzyli na lewe skrzydło o 8.30. Okopy kilka razy przechodziły z rąk do rąk, jednak atakujących było zbyt wielu, obrońcy musieli ustąpić. Przed sobą mieli nacierających Rosjan, za sobą wąską drogę do mostu. Obawa o to, że zostanie ona odcięta, doprowadziła do wybuchu paniki, którą pułkownikowi na szczęście udało się opanować.
Podpalić most!
Przeprawa miała dla Rosjan pierwszorzędne znaczenie. Wieczorem 16 sierpnia polskie dowództwo podjęło decyzję o jej zniszczeniu.
„Most podpalono na pierwszym przęśle, spaliły się dwa przęsła i zdawało się, że pożar sam zgaśnie, ale panująca susza i wiejący wiatr rozniosły ogień i byłby cały most się spalił, ale na korycie rzeki przez Hallerczyków była założona mina – wspominał w 1934 roku pułkownik Gromczyński. - Gdy Hallerczycy wyszli z Włocławka odcięli lont, a minę zostawili. Ogień doszedł do miny, która wybuchła, zerwała przęsła i przerwała dalszy pożar”.
Co zrobili Rosjanie, gdy nie udało im się zdobyć mostu?
Atakujący zatrzymali się na Wiśle, jednak zaczęli ostrzał miasta, próbując m.in. uszkodzić linię kolejową. Dowódca obrony Włocławka podejrzewał, że ogniem kierował ktoś, kto dobrze znał miasto, skutki bombardowania były bowiem poważne.
Na szczęście 16 sierpnia ruszyła polska kontrofensywa. Trzy dni później atakujący Włocławek Rosjanie wycofali się. Zapasowe oddziały Wojska Polskiego wyszły zwycięsko ze starcia z rosyjskimi weteranami. Podobnie, jak ich koledzy z Torunia i okolic.
Czerwona fala odbija się od Torunia
11 sierpnia w obozach warownych w Toruniu, Grudziądzu i Chełmnie ogłoszono alarm. Niedostatecznie wyszkoleni żołnierze obsadzili m.in. przyczółki mostowe. Pierwsze wiadomości o zbliżającym się nieprzyjacielu dotarły do Torunia 13 sierpnia. Dowództwo okręgu ostrzegło generała Edmunda Hausere, komendanta Obozu Warownego w Toruniu, że Rosjanie zajęli Mławę oraz Ciechanów i kierują patrole w stronę Rypina i Sierpca.
Dzień później na toruński Dworzec Główny przybyli uciekinierzy ze szpitala polowego w Aleksandrowie Kujawskim z alarmującą informacją, że Sowieci przeprawiają się przez Wisłę pod Nieszawą.
„Kolejarze potwierdzili tą wiadomość oświadczając, że pociągi towarowe między Nieszawą a Włocławkiem były już przez bolszewików ostrzeliwane - czytamy we wspomnieniach generała Hausera opublikowanych w „Księdze pamiątkowej X-lecia Pomorza”.
Na konsultacje z naczelnym dowództwem nie było czasu, dowódca toruńskiego garnizonu zorganizował ze swoich rekrutów improwizowany batalion piechoty i po godzinie 15 wysłał go specjalnym pociągiem w kierunku Nieszawy. Żołnierze, wśród których znajdowali się m.in. ranni z aleksandrowskiego szpitala, zmusili Bolszewików do odwrotu.
Dokąd dotarła Armia Czerwona?
Do 15 sierpnia Rosjanie zajęli Lipno, Lidzbark, Rypin i Brodnicę. 16 sierpnia dotarli do Lubicza. Ich patrole pojawiły się na przedpolach toruńskiego Fortu I, gdzie polscy obrońcy przygotowali dla nich przedstawienie. Mały oddział kawalerii sprawiał wrażenie, jakby wokół warowni szykowało się do boju co najmniej kilka szwadronów. Piechurzy uwijali się natomiast wokół wozów udających działa. To i sława toruńskiej twierdzy (Rosjanie nie wiedzieli, że jest ona rozbrojona) wystarczyło.
16 sierpnia gen. Hauser wydał rozkaz odbicia Lubicza i odrzucenia atakujących za Drwęcę. Wysłał również stacjonujący w Toruniu 3 Batalion Morski do obsadzenia Kowalewa, gdzie również pojawiły się radzieckie patrole. Dwa dni później ten sam batalion, walcząc w składzie sformowanej w Jabłonowie grupy operacyjnej pułkownika Aleksandrowicza, odbił Golub.
„Przez ruchliwość oddziałów Obozu Warownego Toruń, choć stosunkowo słabych, wytworzyło się w dowództwach bolszewickich mniemanie (co zostało potwierdzone przez zeznania jeńców), że w Toruniu znajdują się bardzo znaczne siły polskie, z którego to powodu posuwanie się bolszewików w kierunku Torunia było bardzo powolne i ostrożne” - podsumował gen. Hauser.
Określenie "Cud nad Wisłą" pojawiło się w latach międzywojennych. Wprowadzili je niechętni marszałkowi Piłsudskiemu zwolennicy Narodowej Demokracji. Zwycięstwo w Bitwie Warszawskiej nie było jednak dziełem przypadku ani sił nadprzyrodzonych. Wywalczyli je żołnierze realizując założenia dobrego planu, na ogół zresztą bijąc się dość daleko od brzegów królowej polskich rzek. Inaczej to wyglądało w naszym regionie, gdzie linia frontu rzeczywiście opierała się na Wiśle.