Cud! Bydgoszczanin odzyskał rękę dzięki specjalistom z Gdańska
Lekarze ze szpitala uniwersyteckiego w Gdańsku przyszyli rękę Patrykowi z Bydgoszczy. W ubiegłym tygodniu chłopak wrócił do domu.
- Miałem obawy, ale wierzyłem, że wszystko będzie dobrze - mówi 23-letni Patryk Sowiński. - Zawsze jestem optymistą. Ręka z dużym opatrunkiem na przedramieniu jest jeszcze na temblaku, ale palce są ciepłe. Patryk ciągle je zgina i prostuje drugą ręką.
1 czerwca lekarze z Kliniki Ortopedii Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego przyszyli Patrykowi oderwaną rękę. - Przez trzy tygodnie wstrzymywali się od powiedzenia nam, że wszystko będzie dobrze - mówi Patryk Sowiński. - Najpierw mówili, że po pięciu dniach, potem, że po dwóch tygodniach, po trzech będzie wiadomo, że ręka się przyjęła.
- Dopiero teraz lekarze powiedzieli, że wszystko wskazuje na to, że teraz już nic złego nie powinno się dziać - mówi Milena, żona Patryka Sowińskiego. Momentu samego wypadku Patryk dokładnie nie pamięta. To było 1 czerwca, około godz. 10. Pracował w podbydgoskich Drzewcach, przy taśmociągu. Maszyna po deszczach zaklinowała się mokrą ziemią, chciał wyczyścić. Miał szczęście, że chwilę wcześniej przyjechał do niego kolega, który na Patryka czekał, że krzyk usłyszała sąsiadka. - Adrenalina tak mnie oszołomiła. Biegłem, krzyczałem do kolegi, by mi zacisnął na ranie koszulkę, bo się wykrwawię.
Stracił dłoń i część przedramienia blisko łokcia.
W szpitalu im. Jurasza w Bydgoszczy lekarze ranę oczyścili, kolega i krewny Patryka przyjechali do kliniki z ręką wydobytą z maszyny. Lekarze rozesłali zdjęcia do szpitali w Polsce z pytaniem, czy podejmą się przyszycia (replantacji). - Lekarz w „Juraszu” powiedział, że według niego, nie ma szans na przyszycie. Rana była poszarpana, zabrudzona ziemią, kość z ubytkami - wspomina Milena.
To było kilka długich godzin czekania w niepewności. Odpowiedziały Gdańsk i Wrocław, ale tam było już za mało czasu, by dowieźć pacjenta. - Żyły muszą być zszyte do 12 godzin po wypadku, inaczej wda się martwica - wyjaśnia Sowińska. Karetka jechała do Gdańska półtorej godziny, helikopterem nie byłoby szybciej, bo szpital nie ma lądowiska. Na stół Patryk trafił o godz. 18, operacja skończyła się przed północą. - Później lekarze mówili, że dwa czy trzy razy chcieli już się poddać.
Trzeba było zespolić kości, pozszywać tętnice, żyły, ścięgna. To żmudna praca mikro-chirurgów. O lekarzach operujących męża Milena Sowińska mówi „cudotwórcy”. Ten zespół to prof. Tomasz Mazurek, kierownik Katedry i Kliniki Ortopedii i Traumatologii Narządu Ruchu Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego, doktorzy n. med. Filip Dąbrowski, Bartłomiej Jankowski.
- Miałem szczęście, że trafiłem na takich lekarzy - nie ukrywa Patryk. - Działali z pasją, to było później widać, byli wytrwali.
Opatrunek już nie przesiąka, lekarze odstawili antybiotyki, dobrze też goi się rana na udzie, skąd pobrano skórę do przeszczepu na ręce. 30 czerwca chłopak wrócił do domu w Bydgoszczy.
W palcach jeszcze nie ma czucia, ale to za wcześnie. Dr hab. n. med. Rafał Pankowski, zastępca kierownika kliniki, tłumaczył, że mięśnie i ścięgna zrosną się po 6 tygodniach, kości - po pół roku. Natomiast nerwy regenerują się najwolniej - z prędkością 1 mm na dobę.
Patryka czeka długa i żmudna rehabilitacja.