Córka Jacka Kaczmarskiego: tatę rozumiem, ale nie rozgrzeszam

Czytaj dalej
Fot. PIOTR BLAWICKI /DDTVN/ EAST NEWS
Paweł Gzyl

Córka Jacka Kaczmarskiego: tatę rozumiem, ale nie rozgrzeszam

Paweł Gzyl

Patrycja Volny to córka legendarnego barda „Solidarności” - Jacka Kaczmarskiego. Niedawny występ w „Pokocie” Agnieszki Holland rozpoczyna jej aktorską karierę. Nam opowiada jak próbuje stanąć na własnych nogach, mimo trudnego dzieciństwa u boku sławnego, podziwianego, ale mającego problemy z alkoholem, ojca.

Urodziłaś się w Niemczech, wychowałaś w Australii, potem mieszkałaś w Hongkongu, a teraz - we Francji. Czujesz się mimo tego Polką?

Moje korzenie są bardzo mocno zapuszczone w polską ziemię. Wychowałam się bowiem w polskim domu. Ale poza nim funkcjonowałam w australijskim środowisku. Mam duże zdolności adaptacyjne, stąd wszędzie czuję się dobrze. Może jestem więc polską kosmopolitką? (śmiech)

Kilka lat temu wystąpiłaś o polskie obywatelstwo, nie zamieszkałaś jednak nad Wisłą. Co się stało?

Posłuchałam głosu serca i wyjechałam za moim ówczesnym narzeczonym, a obecnie już mężem, najpierw do Hongkongu, a potem do Francji. Skończyłam w Polsce studia, ale ponieważ sytuacja na zawodowym rynku nie była zbyt różowa, kiedy mąż dostał nowy kontrakt, pojechałam za nim. Obecnie to, co dzieje się w Polsce nie nastraja mnie pozytywnie na powrót do kraju - a bardzo bym tego chciała.

Bardziej czujesz się bezpiecznie we Francji, gdzie dochodzi do ataków islamskich terrorystów?

Teraz w całej Europie chyba nikt nie czuje się bezpiecznie. Może terroryści nie uderzą w Warszawie, ale tak naprawdę nigdy nic nie wiadomo. Chodzi mi bardziej o kwestie światopoglądowe: żeby córka mogła iść do świeckiej szkoły, czy żeby nikt jej nie uczył, że dziecko z in vitro jest „dziełem szatana”.

Kiedy sama dorastałaś w Australii nie miałaś żadnych problemów z racji polskiego pochodzenia?

Australia jest krajem multikulturowym. Poza tym akurat wtedy był tam boom na przyjmowanie ludzi z Europy Wschodniej. Pojawiło się zatem mnóstwo imigrantów z Polski, Ukrainy czy Bośni. Nikomu to nie przeszkadzało i żyliśmy w tolerancyjnym społeczeństwie.

Jaki miało to wpływ na kształtowanie się Twojej osobowości?

Ogromny. Jestem przeciwniczką wszelkich uprzedzeń na tle rasowym, wyznaniowym czy seksualnym. Nie chcę przez to powiedzieć, że Polacy są nietolerancyjni. Spotkałam się z takimi osobami, ale bardzo rzadko. I wtedy najczęściej po prostu nie rozmawiałam na kontrowersyjne tematy.

Jak spodobała Ci się Polska, kiedy przyjechałaś tu pierwszy raz?

To był 2006 rok i miałam 18 lat. Zamieszkałam wtedy na warszawskim Żoliborzu. Czuć tam było trochę jeszcze komunę. W budownictwie czy infrastrukturze. Warszawa dopiero się rozkręcała, nie było to jeszcze w pełni miasto europejskie. Kiedy wyjeżdżałam z niej w 2013 roku widać było, jak się radykalnie zmienia. Podobnie było na prowincji. Wójtowie czy burmistrzowie wykorzystywali dotacje unijne i rozwijali swoje wsie i miasta. Ta Polska, to było widać gołym okiem, szła do przodu.

Teraz już tak nie jest Twoim zdaniem?

Mam wrażenie, że niebawem Unia Europejska powie: „No, dzieci, koniec tych wygłupów! Albo dostosujecie się do naszych norm, albo do widzenia”. Nie chciałabym, żeby do tego doszło, bo wstąpienie Polski do Unii było naszym zbawieniem.

Twoja mama pochodzi z Krakowa. Bywasz tu, kiedy przyjeżdżasz do Polski?

Tak. Mieszkają tam nadal nasi krewni. Co ciekawe - moja mama pracowała za czasów PRL-u w „Gazecie Krakowskiej”. Mam więc sentyment do waszego dziennika. Bardzo lubię Kraków, kiedyś mieszkał tu też mój narzeczony, a ja dojeżdżałam do niego z Łodzi, gdzie studiowałam, co drugi weekend. Jedyne co mi przeszkadza w mieście to smog.

Gdy przyjechałaś do Polski dziesięć lat temu, przedstawiałaś się jako Patrycja Volny-Kaczmarska. Teraz zrezygnowałaś z tego drugiego członu. Dlaczego?

Jako osiemnastoletnia siksa pomyślałam, że skorzystam ze znanego nazwiska ojca, kiedy przyjadę do Polski na studia (śmiech). Ale szybko okazało się, że środowisko jego dawnych kolegów i fanów bardzo źle zareagowało na to, co publicznie mówiłam o nim. Dlatego postanowiłam się odciąć od tego skracając swoje nazwisko.

Wszyscy znamy Jacka Kaczmarskiego jako barda „Solidarności”. Ty znasz go jako ojca. Jak go zapamiętałaś?

Z perspektywy czasu patrzę na niego jako nieszczęśliwego człowieka - chorego na alkoholizm, mającego poważne problemy psychiczne. Kiedy byłam dzieckiem mogłam go nie rozumieć. Dzisiaj - rozumiem go, ale nie znaczy, że rozgrzeszam. Z grzechów niech się już tłumaczy sam przed świętym Piotrem.

Myślisz, że wszystko to miało duży wpływ na kształtowanie się Twojej osobowości?

Na pewno. Nie ma chyba takiego przypadku, aby alkoholizm jednego z rodziców pozostał bez wpływu na dziecko.

Z biegiem lat udało Ci się wyjść z cienia ojca?

Właściwie nie muszę z niego wychodzić, bo on był piosenkarzem, a ja jestem aktorką. Ten cień czułam jedynie wtedy, kiedy krytykowano mnie w Polsce za „szarganie” jego pamięci. Tak naprawdę jednak na zdaniu tych osób wcale mi nie zależy. To są fanatycy, którzy patrzą na niego jak na bożyszcze. Nie mają oni możliwości lub ochoty na szersze spojrzenie na mojego ojca. Jak mogę się przejmować ich opiniami?

Kiedy przyjechałaś do Polski chciałaś zostać piosenkarką. Śpiewałaś w programie „Jaka to melodia” i wykonywałaś nawet piosenki ojca. Dlaczego ostatecznie tego zaniechałaś?

Od dziecka chciałam występować. Dlatego w naturalny sposób pomyślałam o śpiewaniu. Próbowałam na początku proponować coś własnego, ale nikogo to nie interesowało. Wszystkich ciekawiło tylko to, że jestem córką Jacka Kaczmarskiego i chciano, abym śpiewała jego piosenki. Pomyślałam: „Czemu nie? Dam mi to obycie na scenie i kontakt z publicznością”. Tylko nie zdawałam sobie sprawy, że ta publiczność będzie tak bezwzględna i zjadliwa. Kiedy tego doświadczyłam, postanowiłam skończyć z występami wokalnymi.

Nie brakuje Ci tego?

Bardzo lubię śpiewać. Ale wolę to robić dla siebie. Publiczne śpiewanie zawsze mnie stresowało. Wybrałam więc aktorstwo, bo na ekranie gram kogoś innego i mogę się schować za odtwarzaną przez siebie postacią. Kiedy śpiewam - jestem sama na scenie i czuję się całkowicie odsłonięta. Nie mam tego filtra, który ochrania mnie przed widzami. A jest mi on bardzo potrzebny.

Wszystkich ciekawiło tylko to, że jestem córką Kaczmarskiego i chciano, abym śpiewała jego piosenki

Jesteś prywatnie nieśmiałą osobą. Dlaczego zdecydowałaś się na studia aktorskie?

Profesor Janusz Gajos powiedział nam na studiach, że aktorzy to gatunek nieśmiały i introwertyczny. A do tego bardzo przesądny (śmiech). I ja też jestem pierońsko przesądna. Kiedy widzę, jak ktoś położy buty na stole, od razu wrzeszczę, aby zdjął (śmiech). Oczywiście nie mówię za wszystkich aktorów, ale ci, których bliżej znam, tacy właśnie są. Aktorstwo to przecież praca z własnymi emocjami i z własnym ciałem. A na scenie nie ma miejsca na nieśmiałość.

Nigdy nie miałaś chwili zwątpienia w swe aktorskie powołanie?

Miałam kryzys, ale dotyczył on nie wyboru zawodu, ale szkoły. Kształcę się w kierunku aktorstwa od 8 roku życia. Najpierw było ognisko teatralne w szkole, potem, profesjonalne kursy. W australijskich szkołach naucza się aktorstwa na anglosaską modłę - czyli bardzo logicznie i technicznie. Są pewne reguły, np. przemieszczania się na scenie czy przygotowania roli, które trzeba opanować. Tymczasem w łódzkiej szkole bardzo się denerwowałam, bo czasami czułam się jak w przedszkolu. Bardziej chodziło o to, aby się przypodobać profesorowi i wywalić na scenie jak najwięcej bebechów. Dla mnie, wychowanej na angielskim teatrze, był to zupełnie inny sposób grania. I to mi przeszkadzało.

Twoją matką chrzestną jest słynna aktorka - Barbara Kwiatkowska-Lass. Wywarła na Ciebie jakiś wpływ?

Ciotka zmarła, kiedy miałam 5 czy 6 lat. Pamiętam ją jednak. Była wariatką, ale w pozytywnym sensie. Tata zawsze tłumaczył, że ciocia Basia jest popularną aktorką i pokazywał mi potem jej filmy. Ogromnie mi się spodobało, jak grała. Jej fizyczność była bardzo ekspresyjna i plastyczna. Byłam więc dumna, że mam taką fajną matkę chrzestną.

Jak się odnalazłaś w polskim światku filmowym po skończeniu studiów? Walczyłaś o etat w teatrze i chodziłaś na castingi?

Jeśli chodzi o castingi, to te na interesujące projekty są na ogół zamknięte. I bardzo rzadko zdarza się, aby ktoś dostał się na nie z zewnątrz. Wiem, że tak jest, bo mam kontakt z koleżankami z zawodu w Polsce.

Czyli polskie środowisko jest zamknięte?

Absolutnie. Nie ma osobistego kontaktu z agentami castingu. Na Zachodzie zawsze najpierw dochodzi do spotkania. I wtedy on widzi jaką aktor ma ekspresję, mimikę, mowę ciała. W Polsce wszystko jest zamknięte w ekranie komputera. Podobnie rzecz się ma w kwestii wskazówek dla aktora. Dostajemy teksty całkowicie wyzute z informacji o postaci.

Mimo to niedawno zagrałaś w „Pokocie” Agnieszki Holland. Jak tam trafiłaś?

Byłam wtedy w Hongkongu i dowiedziałam się od przyjaciółek, że Agnieszka Holland szuka dziewczyny do roli w swym nowym filmie. Nagrałam się - i zadbałam o to, aby filmik dotarł do Agnieszki. Jakiś szósty zmysł mi podpowiedział, że tym razem nie powinnam odpuścić. I udało się.

Jak wspominasz pracę z Agnieszką Holland na planie?

To była świetna szkoła tego, jak się robi dobry film. Cała ekipa była wysoce profesjonalna. Mogłam się więc napatrzeć jak pracują mistrzowie w swoich fachach. Jeśli chodzi o rolę, to tak naprawdę, do końca nie wiedziałam, czy gram to, co powinnam zagrać. Bo moja postać była tak wielowymiarowa, że nie wiedziałam jak ją „ubrać” i jakie nadać jej cechy fizyczne. Tego rodzaju działania były tu kompletnie niewskazane: to była dziewczyna krystaliczna w duchowym sensie. Wszystkie tricki fizyczne tylko by ją zubożały.

Występ w „Pokocie” otworzył przed Tobą nowe możliwości?

Nie mnie to oceniać. Mam jednak taką nadzieję.

Próbujesz pokazać się też we Francji?

Szukam agenta. To też nie jest proste, zwłaszcza, że już nie mieszkam w Paryżu, tylko przy granicy ze Szwajcarią. Myślę, że francuski rynek filmowy jest niewiele większy od polskiego.

Kiedyś powiedziałaś, że „trzeba trochę pożyć, by mieć emocjonalny materiał do pracy aktorskiej”. Czujesz, że już pożyłaś trochę i możesz grać?

Nie wiem. W lutym kończę 30 lat a nadal czuję się jak smarkula. Absolutną nieskromnością byłoby powiedzieć, że już nazbierałam odpowiednią ilość doświadczeń. Na pewno to, co do tej pory przeżyłam nie przeszkadza mi, a raczej pomaga. A wiedza i doświadczenie to moim zdaniem najważniejsze budulce aktorskich narzędzi.

Teraz zdobywasz wiedzę, jak to jest być mamą. To też się przyda w aktorstwie?

Na pewno zmieniło mnie to fizycznie. Bo zamiast świeżutkiej kobitki widzę teraz w lustrze wyczerpaną mamuśkę (śmiech). To oczywiście minie. Bardzo istotne jest to, że dowiedziałam się jak dziecko widzi świat i stałam się przez to bardziej empatyczna. Bo przecież dorosły nigdy nie zada pytania: „Mamo, a co je słońce?”. To działa na wyobraźnię. Mając córkę zaczęłam też inaczej patrzyć na inne matki i inne dzieci. Ale nie czytam o tym, jak powinno się wychowywać dzieci.

Paweł Gzyl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.