Choć Joseph Conrad nigdy nie był na polskim Wybrzeżu, wystawiono mu w Gdyni pomnik. W ten sposób zamieszkał wśród ludzi, którzy od wieków - jak on - wędrują po pustych morskich obszarach.
Był, jak w wierszu Jana Leszczy - „Latarnią czułą na wysokościach zamętu”. Czymże wciąż jest, czymże pozostaje Joseph Conrad, piszący po angielsku polski pisarz Józef Konrad Korzeniowski? W liście do swojego imiennika Józefa Korzeniowskiego pisze: „Nie zdaje mi się, bym krajowi był niewierny dlatego, że Anglikom dowiodłem, iż szlachcic z Ukrainy może być tak dobrym marynarzem jak i oni i mieć coś do powiedzenia im w ich własnym języku. Uznanie, takie, które sobie zdobyłem, właśnie z tego punktu widzenia oceniam i cichym hołdem składam, gdzie to należy”.
Gdzie indziej wyznaje: „...gdybym nie pisał po angielsku, nie byłbym pisał wcale”.
Mają do niego stale żywy żal Francuzi, francuskim przecież w swej wędrówce przez świat i życie władał najsprawniej. Tłumaczą łagodnie, że stało się to par le simple accident de navigation.
***
Wciąż pozostaje Conrad niezłomnym świadkiem, a także uczestnikiem świata i czasu podstawowych wartości. Wrosły one w jego osobowość rodowymi korzeniami, żywionymi polską historią i kulturą z siłą tak przemożną, że żywotne ich soki rozlać się mogły inspirująco na szerokie wody literatury światowej, na twórczość Faulknera, Saint-Exupery’ego, Malraux, Greene’a, Marqueza.
W liście do swojego nowojorskiego wydawcy Tomasz Mann zauważył: „Kiedy słyszę, jak mnie nazywają ,,pierwszym powieściopisarzem tego wieku”, chcę schować głowę. Nonsens! To nie ja; był nim Joseph Conrad i ludzie powinni o tym wiedzieć. Nigdy nie mógłbym napisać Nostromo, ani wspaniałego Lorda Jima, a gdyby on nie mógł napisać Czarodziejskiej góry czy Doktora Faustusa, szala i tak bardzo przechyla się na jego korzyść”.
***
Nie był nigdy na polskim Wybrzeżu. Gęsta przesłona przyszłości nie odkryła mu się przeczuciem tak wielu conradowskich w swej naturze zdarzeń. Zdajemy się jednak trwać we wdzięczności za jego przypomnienie, że „słowa także należą do uspokajającej idei światła i ładu, która jest naszym schronieniem”.
Wybrzeże w najpiękniejszym miejscu Gdyni wystawiło mu pomnik. Zamieszkał więc wśród wspomnianych ludzi, którzy od wieków wędrują po pustych morskich obszarach.
***
Ostatniego miesiąca minionego roku w świat poszła tyleż ciekawa co zaskakująca wiadomość: 2017 Rokiem Conrada. Poruszyła i nas. Będzie w świecie kulturalnym głośno. I w naszym regionie także. Przed 10 laty byliśmy gospodarzami podobnej imprezy jako prawdziwa twierdza polskiej conradystyki. W 1968 roku przy Towarzystwie Przyjaciół Muzeum Morskiego powstała Sekcja Conradowska skupiająca 25 miłośników Conrada. Kontynuacją tego klubu stało się Polskie Towarzystwo Conradowskie (PTC). Statut jego w szóstym paragrafie podkreślił, że siedzibą PTC jest Gdańsk.
Rzeczywistość potoczyła się dynamicznie, a wspomnienia podpowiadają wydłużającą się listę posterunków: nagroda literacka, nagroda żeglarska im. Conrada, pomnik w Gdyni, biblioteka imieniem Conrada, czasopismo, Ośrodek Conradowski, ruch wydawniczy, ciekawe życie klubowe.
Rozwijało się bardzo ciekawie, wielu strumieniami płynąca szeroka płaszczyzna kwitnąca w słowie i w rzeczy.
Niestety, rozwijający się nurt zaczął się z niewiadomych przyczyn zwijać. Wydawcy przeszli na nowe ścieżki, gdyński pomnik izolował się w milczeniu, Ośrodek Conradowski zaczął drętwieć, siedziba PTC została przeniesiona, czasopismo wygasło. Co z tym Conradem? Coś się potknęło? A może zostało potknięte?
Może w Krakowie na gali nowego Roku Conradowskiego zapomniano o Gdyni i Gdańsku?