Co wydarzyło się w szczecineckim kościele św. Krzysztofa?

Czytaj dalej
Fot. rajmund wełnic
Rajmund Wełnic

Co wydarzyło się w szczecineckim kościele św. Krzysztofa?

Rajmund Wełnic

Rozmowa z Marko Ivanem Rupnikiem, jezuitą, zakonnikiem i twórcą fresków w kościele pw. św. Krzysztofa w Szczecinku.

Ojcze, jak wielkim wyzwaniem było zaprojektowanie i wykonanie wystroju szczecineckiego kościoła św. Krzysztofa?

To nie było było trudne, ponieważ pracuje się dla przestrzeni, która jest kościołem, dla przestrzeni liturgicznej, i rzeczy wychodzą niejako samoczynnie. Dlatego, że żyje się Kościołem, żyje się liturgią, całe życie się myśli i oddaje refleksjom. Jesteśmy grupą Kościoła, dlatego też z niego wychodzą dzieła dla Kościoła.

Czy przed przystąpieniem do projektowania widział ojciec wnętrze świątyni, czy też opierał się tylko na zdjęciach?

Zawsze muszę przyjechać i zobaczyć miejsce, ale nie tylko je zobaczyć. Chcę także posłuchać, co mówi to miejsce. Miejsce, kościół jako budynek jest wyobrażeniem Kościoła jako ciała Pana Jezusa. Dlatego ważne jest dla mnie, aby ujrzeć, jaki Kościół zamieszkuje ten kościół, w takim znaczeniu, aby spotkać się z ludźmi, którzy go tworzą. Gdy byłem w Szczecinku, ogromne wrażenie zrobił na mnie proboszcz Bogusław Matusik. Gdy zobaczyłem, jakie są jego relacje z wiernymi, wydał mi się po prostu zjednoczony z tymi ludźmi. Jest człowiekiem bardzo dostępnym i potrafi rozmawiać z każdym. Zobaczyłem żywych ludzi i dlatego bardzo pragnąłem zrobić wystrój tej świątyni.

Czy już wtedy pojawił się pomysł wody,jako motywu przewodniego scen uwiecznionych na ścianach kościoła? Czy to, że Szczecinek leży między jeziorami, miało znaczenie?

Nie, położenie Szczecinka nie przesądziło o tym. Kwestia wyboru wody ma związek z patronem parafii. Czyli św. Krzysztofem (zgodnie z tradycją imię Krzysztof oznacza niosący Chrystysa, gdyż święty miał przenieść przez rzekę Dzieciątko Jezus - red.). Woda jest niezwykle ważna. Właściwie, od chwili, gdy istnieje życie na Ziemi, nasza planeta ma jej taką samą ilość. Jej objętość nie zmieniła się nawet o jeden litr. Oczywiście, zmienia się forma, w jakiej woda występuje - raz jest to ciecz, deszcz, innym razem znowu śnieg i lód albo chmury, czyli stan gazowy. Woda ma swoją pamięć. Nasz świat jest naznaczony grzechem, a więc woda może być zarówno wyrazem zła, ale także życia, nowego życia. Złem jest, gdy wody jest zbyt dużo i zamienia się w niszczycielski żywioł. Ale złem jest też, gdy tej wody brakuje. Stąd pozwoliliśmy sobie przenieść na ściany różne sceny biblijne, w których jest zawarta woda. Osobiście nie lubię morza. Urodziłem się w miejscu, gdzie przez sześć miesięcy w roku jest śnieg. A więc wolę malować morze i wodę nie jako coś pięknego, ale jako niebezpieczne zjawisko.

Św. Krzysztof niesie na ramionach Jezusa, który zasłania mu oczy. Jakie jest przesłanie tego gestu?

Krzysztof był ogromnym człowiekiem, prawdziwym gigantem. Nawet agresywnym. Dzięki wierze stał się człowiekiem pokornym, cichym i dobrym. Tworząc taki obraz, chciałem pokazać, że nasza ludzka natura jest dobrze przeżywana, jeżeli ją przeżywamy jako dzieci Boże. On, Krzysztof, nie patrzy już na świat oczami swojej ludzkiej natury, ale patrzy przez oczy Chrystusa. Jest człowiekiem, który przeżywa siebie samego jako dziecko Boże. A Jezus, zasłaniając nam oczy, mówi: nie bój się, nie lękaj się.

Świątynia od wejścia urzeka feerią barw, grą światła i niepowtarzalnym stylem. To połączenie kolorów, kształtów i światła jest stylem ojca?

Od Soboru Nicejskiego II, a więc od VIII wieku, Kościół zrozumiał, że obraz i kolor mogą w prawidłowy sposób tłumaczyć Słowo Boże. Lecz trzeba być uważnym na jedną rzecz - kolor jest świadkiem światła. Bez światła nie ma żadnej barwy. Ale skąd pochodzi światło? Ewangelia św. Jana mówi, że życie jest światłem. Jeżeli my, jak tu siedzimy, jesteśmy żywi, oznacza, że mamy w sobie życie. Jeżeli nie ma światła, jesteśmy martwi. Weźmy za przykład lampkę. Ma w środku źródło światła, nie ma żadnego cienia. Jej kolor jest czysty. Jeżeli jednak umieszczę światło na zewnątrz, ta sama lampka jest z jednej strony oświetlona, a z drugiej tonie w cieniu. I tak, gdzie jest cień, kolor nie jest czysty. My, tworząc malowidła, chcemy pokazać obrazy, które są czyste, które mają światło w środku. Stąd barwy tutaj są świetliste i jasne, bez cienia.

Ksiądz proboszcz zdradził, że zagraliście też światłem zewnętrznym, przesłaniając okna kolorowymi zasłonami.

Tak, ponieważ okno nad prezbiterium jest bardzo duże. Będąc w kościele, nie możemy patrzeć na świat zewnętrzny, tu musimy widzieć nowy świat, nowe stworzenie. Jak my jako chrześcijanie wchodzimy do kościoła? Poprzez naszą śmierć na chrzcie świętym. Mam porównanie: z martwych kwiatów robi się kadziło, które, płonąc, pachnie. Nie widzę kwiatów, ale je czuję. Tak samo jest ze światłem, które przechodzi przez swego rodzaju filtr. Umiera i zmartwychwstaje w innej formie.

Ojca wspomagała w tym dziele grupa kilkunastu osób, kim są ci ludzie? Jak idea was łączy?

Są słuchaczami szkoły, w której nauka trwa cztery lata. Przez ten okres trzeba żyć razem, w tym samym domu. Prawdziwa szkoła, jak nauczał już Platon, a później i Chrystus, to jest życie. Jezus powołał uczniów, aby z nim byli. Dlatego dla nas tak ważne jest to wspólne życie, wspólne przeżywanie. Nasza sztuka wyraża życie. Ale jakie życie? Co jest w nim ważne? Jako wierzący, ale bardzo różni ludzie, bo pochodzimy z różnych nacji, z różnych tradycji Kościoła łacińskiego czy wschodniego, aby pracować i studiować razem, musimy być jak przyjaciele. Zjednoczeni. I to jest jedna z największych łask, jakie mamy. Niektórzy z nich są prawdziwymi geniuszami, ale nikt nie czuje się lepszy od drugiego. To ogromny dar. Nasz sposób malowania jest zbliżony do pisania ikon w kościołach wschodnich w dwóch rzeczywistościach. W kościele czasów romańskich pracowało się jako wspólnota, nie było jednego artysty-indywidualisty. Tak samo, jak w tradycji bizantyjskiej czy koptyjskiej. Mogło być tak, że tu w Szczecinku przyjdzie jakiś wielki artysta i zamknie się na rok, tworząc swoje dzieło. Ale przybyła nasza wspólnota eklezjalna i w ten sposób wyraziła wiarę Kościoła. Nie jest tak, że to ja czuję, że tak ma wyglądać wystrój.

Na ile to, co ojciec tworzy, jest jego autorską wizją, a na ile zgodne z dogmatami wiary?

Muszę patrzeć, czy to koresponduje z wiarą Kościoła i jego życiem, a nie z moim upodobaniem. Smak wiary może ci na początku nie odpowiadać, ale idąc ścieżką wiary, spotykam się z nią. Jako młoda osoba byłem bardzo rewolucyjny. Kończąc akademię sztuk pięknych w Rzymie, czułem się wręcz rewolucjonistą, ale mój ojciec duchowy powiedział mi: zejdź do katakumb. Poszedłem i stwierdziłem: nie, oni nie potrafili malować. Jednak po roku marzyłem o tym, aby malować tak jak oni, tak esencjalnie. Mój profesor mówił: nie malujcie z otwartymi oczami, ale z oczami przymkniętymi. Dziś jesteście młodzi i oczy macie szeroko otwarte, kłócicie się o nieistotne detale. Ale gdy jesteś blisko śmieci, to oczy masz już lekko przymknięte i widzisz to, co jest najważniejsze, co jest esencją. Reszta cię już nie interesuje.

W historii bywało, że artyści dzieł sakralnych w wizerunkach świętych i postaci biblijnych przemycali oblicza swoje, władców czy możnych darczyńców. Czy tu w Szczecinku znajdziemy jakieś ukryte podobieństwa?

O ile mam świadomość, to nie. Ale podświadomie... może.

Rajmund Wełnic

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.