joanna bak

Cisza pod Gasherbrumem II. Dwa lata od zaginięcia Olka Ostrowskiego

Cisza pod Gasherbrumem II. Dwa lata od zaginięcia Olka Ostrowskiego
joanna bak

Dwa lata temu, 25 lipca 2015 roku, na zboczu ośmiotysięcznika Gaszerbrum II, zaginął podczas zjazdu na nartach z wysokości 7600 metrów, 27-letni Aleksander Ostrowski, himalaista, skialpinista i ratownik górski GOPR. Jeden ze zdolniejszych polskich wspinaczy, który pochodził z Wetliny, a studiował w Krakowie.

W Wetlinie zmierzch otulał lasy błękitną mgłą. Ciepły lipcowy wiatr przynosił ulgę po kolejnym gorącym dniu. Noc coraz szybciej przeganiała dzień, przynosząc spokój i ciszę. W oknach schroniska prowadzonego przez Ostrowskich zapalały się pierwsze światła.

25 lipca 2015 roku. Telefon

Turyści zeszli już z górskich szlaków. W środku panował radosny gwar. Ale gospodarze poczuli lęk. Wtedy jeszcze niczym nieuzasadniony. Bo przecież nie wiedzieli, że w tym samym czasie w Karakorum, na Gaszerbrumie II, ośmiotysięczniku o charakterystycznym kształcie piramidy, toczyła się walka o życie ich syna.

Tej nocy w domu Ostrowskich zadzwonił telefon. Komunikat był krótki: Olek zaginął zjeżdżając do bazy. Towarzysz wspinaczki Piotr Śnigórski nie jest w stanie dokładnie określić, w którym miejscu został jego przyjaciel. Rano rozpocznie się akcja poszukiwawcza.

Od rana ze wszystkich stron spływają wyrazy wsparcia dla rodziny i przyjaciół Olka.

W telewizji pojawiają się eksperci, którzy oceniają szanse na przeżycie Ostrowskiego. Tymczasem na Gaszerbrumie silny wiatr i gigantyczne opady śniegu uniemożliwiają sprawną akcję poszukiwawczą. 26 lipca grupa Szerpów (tragarze wysokogórscy) stara się odnaleźć Olka. Nie natrafiają na żaden ślad. Warunki pogodowe pogarszają się. Nie ma szans na kolejne poszukiwania.

Ludzie mówili, że był niezniszczalny. Pracował po kilkadziesiąt godzin, bez przerwy. Żył szybko, gnała go adrenalina

Po godzinie 14 polskiego czasu Jerzy Natkański z Fundacji Wspierania Alpinizmu Polskiego im. Jerzego Kukuczki informuje o zakończeniu poszukiwań. Wszyscy, którzy mogli jeszcze pomóc, dostają nakaz opuszczenia bazy. Kończy się sezon, a szanse na poprawę pogody w najbliższych dniach są nikłe. Na stronie fundacji pojawia się suchy komunikat o wyrazach bólu i współczucia dla najbliższych.

Marzenia o Himalajach

Całe życie Olka Ostrowskiego to były narty. Jeździł od trzeciego roku życia. Ścigał się w narciarstwie alpejskim. Sukcesy przychodziły szybko. Był biegaczem i ultramaratończykiem.

Potem nastąpiła pora na kolejne wyzwania i narciarstwo wysokogórskie. Połączył wspinaczkę wysokogórską z narciarstwem wysokogórskim. Na początku trudne trasy w Tatrach, później coraz trudniejsze alpejskie. W końcu zjazdy z siedmiotysięczników.

Świat usłyszał o nim, gdy Olek, jako pierwszy Polak zjechał na nartach południowo-wschodnią ścianą Kazbeku (5047 m). Zjechał także z Piku Lenina (7134 m n.p.m.)

Wszystkie kolejne wyprawy kończyły się sukcesem i kolejnymi rekordami. 29 września 2014 roku Olek Ostrowski stanął na szczycie szóstej co do wysokości góry Ziemi - Czo Oju (8201 m), a następnie zjechał ze szczytu na nartach.

Dokonał tego jako pierwszy Polak w historii, bijąc przy tym polski rekord wysokości zjazdu na nartach. Podczas całej wyprawy działał samotnie i bez użycia dodatkowego tlenu.

Za to samotne wejście na ośmiotysięcznik Czo Oju i zjazd ze szczytu na nartach Aleksander Ostrowski został wyróżniony w marcu 2015 prestiżową nagrodą „Kolosa” za rok 2014 w kategorii Alpinizm oraz w maju 2015 w konkursie „Travelery” miesięcznika „National Geographic” w kategorii Wyczyn Roku.

W lipcu 2015 roku spróbował swoich szans z kolejnym ośmiotysięcznikiem - Gaszerbrumem II (8035 m n.p.m) w Karakorum.
Celem wyprawy było dokonanie pierwszego polskiego zjazdu na nartach z tej góry. Bez wsparcia przewodników wysokogórskich oraz bez dodatkowego tlenu.

Zrezygnował z ataku szczytowego prowadzonego wraz z Piotrem Śnigórskim ze względu na bardzo trudne warunki pogodowe. Zawsze powtarzał, że jest w stanie zrezygnować, gdy ryzyko jest zbyt duże. Tak zrobił. Zginął podczas odwrotu na nartach z wysokości 7600 metrów.

- Pierwszy zjeżdżał Olek, ja drugi. (...) Po wykonaniu kilku skrętów oberwała się deska śnieżna, która zaczęła zjeżdżać wraz z nim. Po kilku sekundach zniknął mi z oczu, ponieważ stok poniżej wystramia się mocno. Gdy wszystko ustało, zacząłem go wołać, bez rezultatu - wspominał Śnigórski po powrocie do Polski. - Spróbowałem zjechać niżej, lecz ze względu na trudności terenu i uwolnienie kolejnego zsuwu zatrzymałem się - opowiadał Śnigórski.

Ciała Olka Ostrowskiego do dziś nie odnaleziono.

Prawdopodobnie w trakcie zjazdu skialpinista wpadł do jednej z groźnych, bo niewidocznych gołym okiem, szczelin lodowych.

30 lipca 2015, stary, drewniany kościół w Kalnicy

Msza. Z ciemnym, drewnianym kościołem kontrastuje czerwień. Ratownicy przyszli pożegnać swojego kolegę w czerwonych kurtkach ze znakiem GOPR na piersi. Przyjaciele i rodzina żegnają tego dnia człowieka, którego kochali.

Nie ma dyskusji o głupocie i śmiertelnym ryzyku. Nie ma też podziwu dla romantycznej postawy Olka. Jest smutek, że zwykły, fajny chłopak zginął z miłości do gór, z pasji.

Msza pogrzebowa bez trumny wydaje się niepełna.

Przed ołtarzem stoi duże zdjęcie 27-letniego Olka. Patrzy przed siebie tymi wesołymi, świdrującymi oczami. W tle to, co kochał - góry i zarzucone na plecy narty. Na jego twarzy maluje się czysta radość.

Szeroki uśmiech był jego znakiem rozpoznawczym. Wesołe, niebieskie oczy niosły ciepło. Nigdy nie tworzył dystansu wobec siebie.

Olek nie był osobą skorą do pożegnań. Nikt ze zgromadzonych nie chce wierzyć, że to jest naprawdę ostatnie pożegnanie. Jedyne, co zdaje się to sugerować, o tym przypominać, to pierwsze nuty żałobnej pieśni, które powoli rozbrzmiewają w powietrzu.

Wioska leżąca wśród bieszczadzkich połonin wstrzymuje oddech. Łzy szklą się w oczach zgromadzonych, gdy ksiądz rozpoczyna kazanie.

„Znałem Olka od dzieciaka. Rzucał się w oczy. Tym swoim wielkim uśmiechem” - brzmią pierwsze słowa kapłana. Przypomina on chwile, gdy Olek, jako kilkuletni chłopiec, rozpoczynał swoją przygodę z nartami, jak rezolutnie potrafił dowcipkować na lekcjach i jak zawierał swoje pierwsze przyjaźnie. „Z przyjaciela robił każdego, z kim rozmawiał. Był nie-samowicie dobrą osobą” - wspomina duchowny.

Bo Olek Ostrowski żył pomaganiem innym. Jako bieszczadzki ratownik spędził wraz z kolegami, na akcjach, kilka tysięcy godzin.

Sprowadzał z połonin zagubionych i wyziębionych turystów. Dawał im schronienie. Żadna z jego akcji nigdy nie zakończyła się niepowodzeniem.

Ludzie mówili, że był niezniszczalny. Czasem pracował po kilkadziesiąt godzin bez przerwy. W bieszczadzkich lasach, w środku mroźnej zimy. Żył szybko, a adrenalina gnała go dalej i dalej.

Wetlina, lipiec 2017, próba rozmowy z ojcem Olka

Wetlina, jedna z głównych bieszczadzkich baz turystycznych. Dom wypoczynkowy PTTK, schronisko młodzieżowe oraz jeden hotel, wiele pensjonatów i kilka lokali gastronomicznych.

Jest południe. Schronisko należące do Ostrowskich stoi dzisiaj puste. Być może sezon jeszcze nie rozpoczął się na dobre, a może zbliżająca się burza odstraszyła turystów. Ciężkie powietrze odbija się dzisiaj od połonin i kotłuje, przynosząc coraz ciemniejsze chmury. Schronisko wygląda jednak, jakby było puste z zupełnie innego powodu. Jakby straciło duszę.

Krucha postać przemyka z taczkami przez ogród. Gdy zauważa, jak błądzę bez celu, powoli podchodzi w moją stronę. Z każdym krokiem przypomina mi kogoś bardziej i bardziej.

Rysy twarzy, uśmiech, niebieskie oczy... Piotr Ostrowski. Tata Olka jest cieniem samego siebie. To nie jest ten postawny mężczyzna, jakiego pamiętam.

Przyjaznym gestem i uśmiechem zaprasza na herbatę. Wchodzę do domu. W oczy rzuca się niesamowicie ciepłe wnętrze. Zieleń, mahoniowe drewno, piękne obrazy połonin i wielkie rodzinne zdjęcie. Każdy z szerokim uśmiechem. Najpiękniej uśmiecha się mama. Wpatruje się w Olka.

Siadam przy okrągłym stole.

Pan Piotr po dłuższej nieobecności powoli wchodzi do pokoju i lekko roztrzęsioną ręką stawia filiżankę herbaty.

- Jeszcze takie nasze wypieki. Na spróbowanie - mówi i stawia miseczkę kruchych ciastek.

Powoli siada na krześle i krzyżuje ręce na piersi. Jego palce podrygują na klatce piersiowej. Oczy wpatrują się we mnie intensywnie.

- A skąd ty, kochana, znałaś Ola? - pyta po dłuższej przerwie.

Zaczynam opowieść o tym, jak poprosiłam Olka o wywiad do studenckiego radia, jak potem wiele razy rozmawialiśmy o górach i jak Olek o tych górach pięknie i zajmująco potrafił opowiadać.

Cisza pod Gasherbrumem II. Dwa lata od zaginięcia Olka Ostrowskiego

Każde kolejne słowo zadaje mu cios. Tęsknota maluje się na pomarszczonej twarzy.

Olek. Nie jest w stanie powiedzieć ani słowa więcej. Mężczyzna skulił się lekko. Lewą dłoń zacisnął na kolanie, prawą rytmicznie uderza o lewe przedramię. Mocno. Coraz mocniej. Zapatrzył się na poczerwieniałą od bólu skórę.

Nagle gwałtownym ruchem odsuwa krzesło i szybkim krokiem opuszcza pokój.

- Przepraszam cię, duszyczko - słyszę z oddali. Nie wiem, co robić. Ale widzę, jak pan Piotr wraca.

- W tej chwili to niemożliwe. To jest niemożliwe - wyrzuca z trudem kolejne słowa i przybiera wcześniejszą pozycję. Znów rytmicznie uderza prawą dłonią w lewą rękę. - My chcielibyśmy, ale to za wcześnie - wyrzuca z siebie w końcu. Bierze głęboki oddech i patrzy w pustą przestrzeń.

- Nie damy rady. Olo... Olo … - wbija wzrok w podłogę. Wargi zaczynają mu drgać. Jego twarz spina się, by zatrzymać napływające łzy.

Głęboki wydech i znów rytmiczne uderzenie dłonią. Mocniej zacisnął palce na kolanie. Zamglone oczy popatrzyły w moją stronę.

- Olo, Olo dla nas jest. Nie był. On jest - wydusił przez zaciśnięte usta. Szybkim ruchem otarł łzę. - Nie damy rady mówić o tym, jaki był, gdy dla nas on ciągle jest - wstaje i znów wychodzi. Słyszę, jak ciężko wzdycha.

Oparł się o krzesło. Zacisnął dłoń na jego framudze i oddychał ciężko.

Chciał powiedzieć coś więcej. Może potrzebował tej rozmowy, ale wspomnienia są jeszcze, mimo upływu dwóch lat, zbyt bolesne. Chciał porozmawiać ze mną spokojnie. Ale może, gdy umawiał się na rozmowę, nie wiedział, że po dwóch latach wciąż nie jest w stanie wymówić imienia syna w kontekście przeszłym.

- On tam… Byłem tam i... widziałem tę górę - wyrzucał z siebie słowa jak kolejne naboje, by nie płakać.

Prośba

Poszliście tam? Byliście pod Gaszerbrumem? - zapytałam.

- Poszliśmy. Ja i brat Olka, Tomek. Na rocznicę. Ale to jest zbyt dużo. Nie wiem, czy kiedyś będę potrafił o tym mówić. A wybierasz się? Mam prośbę - westchnął i połknął powietrze. - Sprawdź, proszę. Obiecaj. Sprawdź mi, czy tablica stoi. Bo myśmy ją tam mocowali tyle czasu, a nie wiem, czy tablica wciąż tam jest - pan Piotr odsunął krzesło.

To był koniec wywiadu. Ojciec Olka popatrzył na mnie dłużej. Miałam wrażenie, że zaraz krzyknie z bólu. Ale nie krzyknął. Dusił emocje w sobie. Jak pewnie każdego dnia od dwóch lat.

Wydawało mi się, że nawet nie chciał pozbyć się tego bólu. Bo on mu wciąż przypomina o synu.

Pan Piotr od dawna kochał góry. Nauczył swoje dzieci miłości i szacunku do każdej połoniny. Mówili o sobie: „my Ostrowscy - ludzie gór”.

Marzenia Olka były jego marzeniami. Sukcesy szybko stały się jego sukcesami. Kibicował. Był dumny z pasji syna. Teraz na myśl o górach na jego twarzy maluje się ból. Bo zabrały mu syna.

Wbrew obiegowym mądrościom, czas nie leczy ran.

W każdym razie nie tak szybko.

Joanna Zajchowska

joanna bak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.