Cień gangstera Ala Capone na białostockim bruku
Dwudziestego piątego stycznia 1947 r. w wieku 48 lat zmarł najsłynniejszy w dziejach Stanów Zjednoczonych przestępca – Al Capone. Wróg publiczny nr 1, jak nazywali go sędziowie i dziennikarze.
W 1936 r. dostał 12-letni wyrok i siedział m.in. w osławionym więzieniu Alcatraz. W latach 20. , kiedy obowiązywała prohibicja, był królem przemytników alkoholu, domów publicznych i szulerni w Chicago i nie tylko. Na jego zlecenie pracowało setki zatwardziałych bandziorów, ale i skorumpowani politycy i policjanci. Miał wokół tysiące niebezinteresownych sympatyków – kelnerów, przekupniów, gazeciarzy i pucybutów.
Al Capone nie był sycylijskim mafioso. Urodził się w okolicach Rzymu. W jego gangu znajdowało się miejsce nie tylko dla Włochów. Współpracowali z nim Irlandczycy, Polacy, Czesi i Żydzi. Wśród tych ostatnich było wielu emigrantów z zachodnich regionów Imperium Rosyjskiego, uchodzących do Ameryki przed biedą i pogromami.
Pierwsze kroki w gangsterskim fachu stawiał również na ulicach Chicago białostocki chojrak Chaim Sarowski. Al Capone musiał być jego idolem. W 1925 r. Sarowski powrócił do Białegostoku. Nie wiadomo, co stało się tego przyczyną. Może była to ciągła wojna bimbrowników i liczne trupy odnajdywane w chicagowskich zaułkach, a może nostalgia za rodzinnymi stronami. W każdym razie opryszek z Chicago szybko znalazł się w miejscowych kronikach kryminalnych. Z grupką pomagierów zaczął siać terror wśród chanajkowskich paserów, sutenerów i prostytutek. Imponował kamratom amerykańskim obywatelstwem i dolarami. Dorobił się nawet przydomku króla Chanajek. Latem 1926 r. Sarowski z wiernym adiutantem Jankielem Kapickim zajmowali się szantażowaniem sklepikarzy z ul. Sosnowej i Suraskiej.
Ci zanieśli skargę na IV komisariat przy ul. Grunwaldzkiej. Z interwencją pośpieszył przodownik Zadrożny. Naśladowca Al Capone nie pękał jednak przed policją. Nie tylko nawymyślał posterunkowemu, ale też oberwał mu dystynkcję, wyrwał szablę i zaczął formalnie dusić za gardło. Zakapior Kapicki dzielnie sekundował. 22 września odbyła się rozprawa i krewki „Amerykaniec” dostał 2 miesiące bezwzględnego więzienia. Zanim jednak trafił za kratki, wdał się w kolejną bójkę nożową na ul. Krakowskiej. No i zdrowo się naciął. Niejaki Wacław Cieśluk lepiej władał majchrem i Sarowski wylądował w szpitalu, a dopiero później w szarym domu przy Szosie Baranowickiej.
Przed wojną białostockie powroty z emigracji zdarzały się nie tylko ze Stanów Zjednoczonych. Ot choćby przykład Marii Gołdeszczuk. W 1934 r. zjechała ona do rodzinnego miasta prosto z ... Paryża. Do Francji trafiła 10 lat wcześniej i tam, do spółki z mężem, uprawiała wydatnie kradzieże mieszkaniowe. Po odsiedzeniu kilku lat w więzieniu paryskim została wydalona znad Loary. W Białymstoku natychmiast wróciła do złodziejskiej specjalności. Był to tzw. szpryng, czyli okradanie przedpokoi, zwłaszcza z futer i cennych drobiazgów. Gołdeszczuk zmontowała szajkę „skokierów” i ruszyła na podbój białostockich mieszkań.
Obok niej ważne miejsce w bandzie zajmował Zundel Połter, zwany Jaszkie, paser z ul. Św. Rocha, a także siostra Zofia Filauer. Po licznych kradzieżach doszło do wpadki. Wszystko zaczęło się od kłótni Gołdeszczukowej z paserem Połterem na tle podziału łupów. Wkrótce do aresztu trafili kolejni członkowie szajki. Pod koniec 1935 r. odbyła się rozprawa sądowa. „Francuzka” otrzymała rok więzienia i jeszcze 5 lat domu poprawy. Paser Jaszkie dostał to samo. Na początku następnego roku Marii Gołdeszczuk dołożono jeszcze 10 miesięcy za obrazę sądu. Baba miała niewyparzoną gębę.