Chwila zapomnienia, jeden filmik w Internecie. Wielkie dramaty ofiar hejtu
W tym świecie nie ma prywatności i nie ma bezpieczeństwa. Cokolwiek zrobisz w realu, w wirtualu może być użyte przeciwko tobie. I na ogół jest.
Nad Sarą pastwiło się pół Polski, nad Obi Kingiem - drugie pół. Treścią życia młodego czarnoskórego Brytyjczyka są podróże po Europie (często środkowej i wschodniej), nagabywanie młodych kobiet do spędzenia z nim czasu, także w pokojach hotelowych, filmowanie tych scen smartfonem i umieszczanie tych obrazów na swojej stronie Snapchata i You Tube. Infantylne w treści i formie, ale okazało się, że ma potężną siłę rażenia.
Padło na Sarę na rzeszowskim rynku, dziewczyna może nie do końca trzeźwa była, ale musiała zdawać sobie sprawę z tego, że jest filmowana. Na pewno w pokoju hotelowym, gdzie na filmie przytula się do Obiego i patrzy w obiektyw smartfona. Być może również wtedy, kiedy oko kamery uchwyciło ją nagą w łóżku hotelowym. Kilka minut z Obim w roli głównej wywróciło życie Sary do góry nogami, filmik młodego Brytyjczyka stał się hitem polskich internautów. A Sara - czarnym charakterem tego obrazu. Rozpoznało ją wielu jej znajomych, że rzecz działa się w Rzeszowie, widać było po szyldach i tablicach reklamowych. „Część Polski” zaczęła komentować, że „Miasto innowacji” to tak naprawdę „Miasto ku…stwa”, krajowe centrum seksturystyki, a w ogóle to „sporo osób rozpowiada, jakoby Polska była krajem bardzo łatwych kobiet i polecają oni między innymi Rzeszów, gdzie jest największy odsetek studentów na liczbę mieszkańców w kraju, a co za tym idzie - młodych kobiet” - jak interpretuje autor listu do Nowin. Przy okazji dostało się Polkom w UK, że „prują się ze wszystkim, co się rusza”. Dostało się też Kingowi: od „bambusów”, „zwierząt”, „czarnuchów”, żeby wymienić tylko te najłagodniejsze epitety, ale Obi wyraźnie się nie przejął, bo dla niego popularność w necie to klikalność, a klikalność to zysk.
- Ludzie muszą zrozumieć, że jedyne co jest złe, a propos filmiku, to tylko to, że żyjemy w świecie, gdzie ciągle nas nagrywają - wyznał Wirtualnej Polsce. - Kamera jest ciągle włączona, czy chcemy tego czy nie.
Ubolewał jedynie nad tym, że w wyniku awantury musiał zlikwidować swoje konto na You Tube, nad sytuacją Sary nie ubolewał. Ta zlikwidowała swoje konta w portalach. Co bardziej wyrozumiali tłumaczyli, że dorosła jest i może uprawiać seks z kim chce, ale głupio zrobiła, że dała się sfilmować.
Dwie minuty z życia wzięte
Te dwie minuty zachwiały życiem przeworskiego radnego, przedsiębiorcy i jego rodziny. I w znacznym stopniu sam temu winien, bo sam umieścił w Internecie: trzy posokowce bawarskie „tańczą” wokół postrzelonego dzika, ujadają w niebogłosy, próbują chwycić zwierzę za tylne łapy. Dopiero po dwóch minutach pada strzał myśliwego, który kończy żywot dzika. I wtedy szczekacze rzucają się na martwe zwierzę, wydaje się, że przy aprobacie myśliwego. Co dla większości myśliwych jest częstym zdarzeniem na polowaniach, dla niewtajemniczonej opinii społecznej było przejawem czystego sadyzmu. Myśliwy nie spodziewał się takiego odbioru: „bydle!!! kretyn!!! i do tego ten błazen bez mózgu jest radnym”. Pal sześć wpisy na forach internetowych, oglądania ich można uniknąć, ale nie da się uniknąć reakcji najbliższego otoczenia: dzieci radnego miały w szkole i na podwórku „przerąbane”, żona też nie uniknęła komentarzy życzliwych bliźnich, jego autorytet w radzie miasta podupadł i w mgnieniu oka całe jego życie publiczne sprowadziło się tylko do tych dwóch minut.
- Ten film nigdy nie powinien trafić do opinii publicznej - twierdzi jeden z krośnieńskich myśliwych. - Nie powinien, ale na polowaniach zdarzają się takie sytuacje. Tylko po co to pokazywać?
Tysiące ludzi przeczytało w Internecie, że „ją wytłukło pół Łańcuta”, że „sporo kolesi cię miało, ale że aż tylu, to nie wiedziałem”, że „widać, że jak zwykle w głowie ci tylko dymanko”. Andżelika czytała te posty z przerażeniem, potem z coraz większym przerażeniem. Zaczęli do niej dzwonić znajomi: co się dzieje, o co chodzi? Nic złego nie zrobiła, po prostu na swojej stronie Naszej Klasy opublikowała kilka swoich zdjęć, niewinnych zupełnie, ale wystarczyło, żeby jakiś nienawistnik je sobie wykorzystał. Jego wpisy były coraz odważniejsze. Dostało się też jej siostrze i bratu. Starała się na bieżąco kasować szkalujące ją komentarze, ale w świat już poszło, na ulice Łańcuta wypełzło. Rozstała się z chłopakiem, z którym wiązała plany życiowe, szlag trafił życie towarzyskie i uczuciowe. Co mogła jeszcze zrobić? Miała każdemu w mieście tłumaczyć, że wpisy zamieszczało jakieś kłamliwe bydlę? Urwało się, kiedy sama namierzyła autora komentarzy, podała prokuraturze na tacy, sprawa trafiła do sądu. Życie w bliższej i dalszej okolicy i tak miała już oplute do cna, skasowanie konta na NK nie cofnęło czasu i nie poprawiło jej sytuacji, ale miała nadzieję, że przynajmniej skazanie twórcy tego stanu rzeczy będzie namiastką sprawiedliwości. Proces wspomina jak koszmar, na sali sądowej raz po raz cytowane były szkalujące ją wpisy, wszak to dowody rzeczowe były. Nie dla niej, dla niej to była przyczyna koszmaru, ale po raz kolejny i kolejny musiała tego słuchać. Wszystko psu na budę, sąd nie dopatrzył się winy oskarżonego. On wyszedł z sądu czysty, do niej przylgnęła opinia „zarażonej k…wy”, jak napisał komentator w jednym z postów.
Realne ofiary wirtuala
Gimnazjalistka Wiktoria z Giżycka była inna: mało towarzyska, zaczytana, prymuska, na umieszczanych w necie swoich zdjęciach - poważna, zamyślona. W realu - znienawidzona przez rówieśników, bo… inna. Koleżanki i koledzy hejtowali ją wpisami, 13-latka wyskoczyła z 3 piętra na beton. Dobę później zmarła w szpitalu. W Chełmży 14-latka chciała sobą zainteresować 22-letniego mężczyznę, sama sobie zrobiła rozbieraną sesję zdjęciową, jej efekty wysłała obiektowi swoich westchnień. Zdjęcia w necie zaczęły żyć własnym życiem, 22-latek wysłał je dwóm kolegom, ci puścili dalej, w telefonach uczniów wszystkich chełmżyńskich szkół można było znaleźć zdjęcia nagiej gimnazjalistki. Wkrótce cały świat mógł ją oglądać do woli. Interweniowały organy ścigania, trójka młodych mężczyzn stanęła przed sądem za rozpowszechnianie zdjęć dziewczynki, przyznali się, zostali skazani, ale ona na lata zostanie już „tą ze zdjęć”.
W Krakowie 14-latka prowadziła w cyberprzestrzeni korespondencję ze swoim rówieśnikiem, coraz bardziej intymną, aż zdołał skłonić ją do tego, by wysłała mu kilka swoich „odważnych” zdjęć. Wysłała. Chłopak zaczął ją szantażować: jak nie zgodzi się na seks, cały świat zobaczy te zdjęcia. Sterroryzowana dziewczyna była na skraju rozpadu psychicznego, aż matka zdołała z niej wydusić tego przyczyny. Po czym skutecznie „napuściła” policję na szantażystę.
Z badań Fundacji Dzieci Niczyje wynika, że 34 proc. nastolatków (15-19 lat) przyznało, że otrzymywało od rówieśników rozbierane zdjęcia, a 11 proc. - że samo je wysyłało. I mimo częstych doniesień o wykorzystywaniu prywatnych zdjęć w ten sposób, seksting wśród młodzieży wciąż jest popularny.
Choć nie tylko nierozsądnie publikowane własne fotografie niczym z Playboya mogą stać się przyczyną problemów w realnym świecie. Koleżanka Marysi z trzeciej gimnazjalnej zasnęła na autokarowym siedzeniu podczas wycieczki szkolnej. Koledzy pstryknęli fotkę, jak strużka śliny cieknie jej z ust. Wrzucili na Fejsa. Dziewczyna nie nadążała kasować komentarzy, miesiącami nie miała życia w szkole.
Koniec prywatności?
Powszechność dostępu do urządzeń rejestrujących sprawia, że każdy może dyskretnie sfilmować każdego w swoim otoczeniu, przecież „żyjemy w świecie, w którym ciągle nas nagrywają”. A potem obraz może stać się wiedzą powszechną. Przygodnie spotkany wakacyjny znajomy wrzuci do sieci fotkę z wojaży, na której i ty będziesz. Zarejestruje cię miejski monitoring, kiedy będziesz wieczorem wyprowadzał psa na spacer. Zapłacisz kartę kredytową w supermarkecie i system dowie się, gdzie, kiedy, ile i czego kupiłeś, ile zapłaciłeś. System rejestruje kiedy i na jakie strony internetowe zaglądasz, jak długo na nich przebywasz. Aplikacja w telefonie pozwala cię w każdej chwili zlokalizować. Dane o tobie zbiera Amazoon, Google, Facebook - każde uderzenie w klawisz klawiatury to dla nich wskazówka. A przecież wszystko to robisz na użytek prywatny.
- Cokolwiek robisz w przestrzeni publicznej, nawet jeśli to robisz prywatnie, musisz liczyć się z tym, że zostanie wykorzystane przeciwko tobie - przestrzega dr Maciej Milczanowski, ekspert ds. bezpieczeństwa, wykładowca Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie.
A Internet nigdy nie był przestrzenią prywatną.
- Żeby uniknąć większości, choć nie wszystkich, zagrożeń związanych z inwigilacją, musielibyśmy zrezygnować z większości zdobyczy cywilizacji - ocenia Maciej Milczanowski. - Trudno sobie wyobrazić, by bez skutków dla naszego komfortu życia można było wyrzucić telefon komórkowy, zrezygnować z Internetu, albo unikać zasięgu kamer.
Stałe utrzymywanie się w świadomości, że jesteśmy nieustająco śledzeni, może wpędzić w paranoję. Ale chcemy czy nie, cyberświat stale nad nami czuwa.