Rozmowa „Gazety Pomorskiej“ z Leszkiem Osieczką z organizacji Open Doors o największych prześladowaniach chrześcijan w dziejach.
- Od początku XX wieku zginęło w wyniku prześladowań więcej chrześcijan niż w pozostałych 19 stuleciach. Szokujące dane.
- Co gorsza, skala zbrodni ciągle się zwiększa. Moja organizacja od 14 lat monitoruje prześladowania chrześcijan na całym świecie i z roku na rok odnotowujemy gwałtowny wzrost.
- Gdy mowa o prześladowaniu chrześcijan, nadal przychodzą nam na myśl raczej czasy Nerona i krwawe spektakle w Koloseum niż współczesne wydarzenia.
- Schemat tych wydarzeń od tamtych czasów niemal się nie zmienił. Jednym z motywów często była paranoja dyktatorów i tak dzieje się również dzisiaj w Korei Północnej, która otwiera indeks państw prześladujących chrześcijan. Na Bliskim Wschodzie mamy dziś do czynienia z bardziej złożoną sytuacją. Świat muzułmański jest bardzo podzielony, a chrześcijanie na swoje nieszczęście znajdują się w miejscach, które stały się epicentrum islamskich sporów. Radykalizacja różnych odłamów islamu odbija się na chrześcijanach zarówno w państwach szyickich, jak i sunnickich.
- Chrześcijanie żyli na terenach rządzonych przez muzułmanów przez wieki. Co się zmieniło, że przestali być tolerowani?
- To jest proces, w którym mają, niestety, swój udział dzisiejsze mocarstwa. Obalenie kilku rządów w krajach Bliskiego Wschodu i próba wprowadzenia demokratycznych standardów w społeczeństwach, które nie były do tego przygotowane, podsyciło ruchy związane z radykalnym islamem. Momentem kulminacyjnym była tzw. arabska wiosna, z której Zachód był dumny.
- Bliskowschodni chrześcijanie zostali uznani za sprzymierzeńców chrześcijan?
- To wielki paradoks. Europa została zbudowana na wartościach chrześcijańskich, ale niewiele osób w Europie przyznaje się dziś do tych wartości, a wielu wręcz się tych korzeni wstydzi. Mimo to radykalny islam postawił znak równości pomiędzy bliskowschodnimi chrześcijanami a Wielkim Diabłem z Zachodu. Na to nakłada się jeszcze inne zjawisko - życie ludzi jest dziś bardzo mało warte. Mocarstwa robią wielką politykę i wielkie interesy, nie przejmując się życiem kilku czy kilkudziesięciu tysięcy ludzi.
- W XXI wieku zdążyliśmy przywyknąć do codziennych newsów o egzekucjach przez ścięcie głowy...
- W kulturze arabskiej obcinanie głów czy krzyżowanie nie jest rzeczą nową. Tam zawsze w ten sposób wykonywało się egzekucje. Zadziwia mnie natomiast, jak szybko zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić. O ile krwawe egzekucje u części Europejczyków wywołują jeszcze sprzeciw, to dramat Kenii, gdzie muzułmańscy napastnicy zastrzelili 150 chrześcijańskich studentów, przeszedł niemal bez echa.
- Do Europy przybywają dziś zarówno muzułmanie, jak i chrześcijanie. Przeniosą ten konflikt?
- Ta masowa migracja nie jest przypadkiem, ale pokłosiem nauczania w radykalnych środowiskach muzułmańskich. Najważniejszym celem dla nas jest zrobić wszystko, aby chrześcijanie, którzy pozostali w Iraku, Libii, Syrii, Erytrei czy Jemenie, byli w stanie tam funkcjonować. Tym, którzy nie są już w stanie tam żyć, staramy się zapewnić bezpieczne schronienie w Europie. Tymczasem mamy do czynienia z karygodną sytuacją - gdy zaczynamy zwracać uwagę na sytuację chrześcijan, w wielu społeczeństwach stykamy się z głosami, że przecież nie powinno się różnicować ludzi ze względu na wyznanie. Efekt jest taki, że ta równość jest fikcją i wygrywają muzułmanie, bo wielu chrześcijan nie jest w stanie przeprawić się do Europy. Dla tych chrześcijan, którzy trafili do ośrodków dla uchodźców, życie z większością muzułmańską jest związane z codzienną dyskryminacją, ale tego nikt dziś nie zauważa. Za poprawność polityczną w Europie chrześcijanie z Bliskiego Wschodu płacą często życiem.