Chciałem za wysokie góry przenosić [rozmowa]
- W ubiegłym roku zapłaciłem za nadmierne ambicje. Chciałem przenosić góry, a spadło na mnie wiele ciosów, w tym kłopoty ze zdrowiem - mówi Michał Kwiatkowski, były mistrz świata z 2014.
Udało się już odpocząć, jakoś zresetować po sezonie?
Bardzo fajnie, że tyle czasu spędziłem w Polsce. Sezon skończyłem bardzo późno, więc mogłem sobie przesunąć czas odpoczynku. W zeszłym roku z wielkimi ambicjami, może nawet zbyt dużymi, podszedłem do sezonu w nowej ekipie i trochę za to później płaciłem. Teraz mam nadzieję, że zachowam zimną krew i zdecyduję, gdzie i kiedy być w najwyższej formie.
No właśnie, gdzie?
Analizuję kalendarz startów, robi to też drużyna Sky. Nie chodzi przecież tylko o moje ambicje, ale o zgranie z ekipą i wyznaczenie wyścigów, w których będę walczył na siebie i tych, w których mam pomagać. Natomiast Ardeny (Amstel Gold Race, Walońska Strzała, Li- red.) to jest to, co uwielbiam i co kocham. Chciałbym wystartować również w Tour de France, co w tym roku nie było mi dane. Natomiast szczegółowy kalendarz startów muszę jeszcze przemyśleć z drużyną, bo jest co analizować. Wyciągnąłem wiele wniosków z tego sezonu i nie chciałbym, żeby pewne sytuacje się powtórzyły.
To jakie są te najważniejsze wnioski z tego pierwszego sezonu w Sky?
Rok temu przed przyjściem do nowej drużyny powtarzałem sobie, że powinienem mniej się ścigać, bo na zmęczeniu nie potrafię jeździć na swoim poziomie. Podpisując kontrakt z nową ekipą oczywiście o tym... zapomniałem. To znaczy mówiąc precyzyjnie: myślałem o tym, ale zarazem chciałem niemal góry przenosić, trenować jak nigdy dotąd.
To był to rok olimpijski, więc miałem ambitne cele. Ale jestem tylko człowiekiem i szybko zapłaciłem za te dystanse, które pokonałem zimą. Nie tylko formą, ale też zdrowiem. Muszę z rozwagą podejść do przygotowań.
Czy te analizy pomiarów mocy i treningów w Sky są inne niż te w Etixx-Quick Step, bardziej naukowe, bardziej skomplikowane?
Nie, są bardzo podobne. Fajnie, że w kolarstwie zbiera się te wszystkie dane. Natomiast one też nie wszystko pokazują. Ważne są odczucia, to, co myślałem ma wyścigu, jak mentalnie byłem do niego przygotowany. A tego się nie da zmierzyć ani wydedukować z pomiarów.
No właśnie: mentalność. Selekcjoner naszych piłkarzy, którzy wreszcie zaczęli odnosić sukcesy, jak mantrę powtarza zdania o przygotowaniu mentalnym. Jak się buduje taką mentalność zwycięzcy, mentalność, która pozwala wygrywać?
Na pewno nie można się poddawać. Miałem wiele trudnych chwil w tym sezonie i mam nadzieję, że myślenie cały czas do przodu, myślenie o tym, co jeszcze można osiągnąć, a nie roztrząsanie sukcesów i porażek, sprawia, że idę do przodu.
Rozważa Pan jakiś profesjonalny trening mentalny? Pomoc kogoś z zewnątrz do radzenia sobie ze stresem, z relaksacją?
Może to jest jakaś rezerwa. Do tej pory pomagali mi najbliżsi, moja dziewczyna i ogólnie ludzie, którzy mnie otaczają. To oni są najlepszym wsparciem mentalnym. Zawsze w trudnych chwilach, ale i w tych dobrych, miałem ich przy sobie. To nie byli tzw. „dobrzy wujkowie”, którzy poklepują po plecach tylko wtedy, gdy idzie dobrze. Nawet w tych gorszych momentach mam wsparcie ludzi, którzy we mnie wierzą.
Radość ze ścigania ucieka gdzieś podczas takich trudnych chwil, jakie były Pana udziałem w tym sezonie?
Uciekała radość, uciekała też ta chęć ścigania się na szosie. Otrzymałem kilka poważnych ciosów, ale sądzę, że potrafię się podnosić po niepowodzeniach. Odpocząłem teraz w domu, zresetowałem się i mam nadzieję, że zapomniałem o tym, co było.
Jestem gotowy do walki w następnym sezonie.
Który moment tego sezonu był dla Pana najtrudniejszy?
Myślę, że wycofanie się z Vuelty. Przerwanie wielkiego touru jest zawsze bardzo trudne. Wiem o tym, że jeśli trafi się jakaś przypadłość w dzień wolny, to można ją przetrwać. Ale tutaj tak nie było. Myślałem, że już pokonałem wszystkie problemy, a po igrzyskach olimpijskich formę mam pod kontrolą. Ale nie byłem w stanie przewidzieć nagłej kontuzji.
Ta Vuelta była trochę słodko-gorzka, bo z jednej strony wycofał się Pan z wyścigu, a z drugiej zdobył pierwszą w historii polskiego kolarstwa koszulkę lidera.
Fajnie, że były te chwile, gdy mogłem się uśmiechać. Koszulka lidera Vuelty, igrzyska olimpijskie czy wygrana w E3 Harelbeke, to były te momenty, które dawały mi promyczek nadziei, że mimo trudnych momentów potrafię być na poziomie, który prezentowałem w poprzednich latach i jaki chcę prezentować w następnych startach.
3 byłych kolarzy Pacificu Toruń znalazło się w Sky: Kwiatkowski, Michał Gołaś i teraz jeszcze Łukasz Wiśniowski
Do Sky dołączył kolejny Polak, Łukasz Wiśniowski. To będzie duże wsparcie?
Z Łukaszem często trenowaliśmy w poprzednich latach, jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, trening-partnerami. W tym sezonie wspólnych treningów nie było tak wiele, bo mieliśmy inne kalendarze startowe. Ale z Michałem Gołasiem i Łukaszem Wiśniowskim stanowimy świetną paczkę i myślę, że wzajemnie się uzupełniamy i motywujemy. Łukasz jest młodszy ode mnie i myślę, że kariera dopiero przed nim. Jest fajnym człowiekiem, utalentowanym kolarzem. Mam nadzieję, że w drużynie Sky będzie mógł rozwinąć skrzydła.
W Sky jest już w sumie pięciu Polaków: trzech kolarzy i dwóch masażystów. Brexit może jakoś wpłynąć na Waszą sytuację?
Jak widać nie. Jacek Walczak (masażysta w teamie Sky od 2014 r. - red.) otworzył drzwi w tej ekipie dla Polaków i myślę, że świetnie się zaaklimatyzowaliśmy, również dzięki niemu, Oprócz niego jest jeszcze Marek Sawicki (masażysta - red.) i myślę, że nie tylko dobrą atmosferą, ale też wynikami będziemy mogli pokazać, że jesteśmy ważną częścią tej drużyny.
Kiedy planuje Pan pierwsze starty w 2017?
Jeszcze nie zdecydowaliśmy. To są trudne decyzje, bo w 2017 rozszerzono listę wyścigów kategorii World Tour. To jest trochę zagadka dla samej drużyny, jak ułożyć listę startów i gdzie lecieć, bo np. na Bliskim Wschodzie jest tak dużo wyścigów, że można tam pojechać na miesiąc. Styczeń i luty to miesiące, które często rzutują na wyniki w całym sezonie. Skoro są takie zmiany w kalendarzu wprowadzone przez Międzynarodową Unię Kolarską (UCI - red.), to trzeba się do nich zaadaptować. Wiadomo, że analiza zmian w kalendarzu startów jest kluczowa.
Opuścił Pan w tym roku mistrzostwa świata, przyszłoroczna trasa w norweskim Bergen bardziej Panu odpowiada?
To będzie wyścig dla kolarzy, którzy lubią ścigać się w klasykach ardeńsch. Będzie można zaatakować, nie tylko na wiatrach przy 70 km/h jak w Katarze, jest długi dystans, prawie 280 km. Przy tych warunkach, temperaturze między 5 a 20 stopni, to może być bardzo ciężki wyścig. A ja takie lubię.
Autor: Arlena Sokalska