Chce wypełnić testament swojego ojca - żołnierza, który walczył w bitwie o Monte Cassino
Jest dumny ze swojego ojca. Co chwile łamie mu się głos, gdy opowiada o jego wojennych losach, walkach o Monte Cassino i o tym co go spotkało po powrocie po wojnie do kraju
„Wczoraj minęła 75. rocznica bitwy pod Monte Cassino, w której walczył mój kochany TATO” - napisał 19 maja na swoim profilu na Facebooku Andrzej Kolasa, 72-letni mieszkaniec Oświęcimia. Jest dumny ze swojego ojca. Gdy opowiada o nim, co chwilę łamie mu się głos. Nic dziwnego, gdy słucha się o wojennym szlaku Władysława Kolasy i jego powojennych losach.
Pan Andrzej ma jedno marzenie. - Chciałbym kiedyś pojechać na Monte Cassino i wypełnić testament mojego taty, który przed śmiercią prosił, że gdy kiedyś uda mi się tam dotrzeć, to, żebym uczcił także w jego imieniu pamięć przyjaciół, którzy pozostali tam na zawsze - mówi łamiącym się głosem mężczyzna. Przyznaje, że obecnie nie stać go na to. - Ale nawet gdybym miał się zapożyczyć, to tam pojadę - dodaje.
W czasach, gdy dorastał, mało mówiło się o heroizmie polskich żołnierzy z II Korpusu gen. Władysława Andersa, walczących o ufortyfikowany przez Niemców klasztor na szczycie Monte Cassino. Historycy piszą, że była to jedna z najcięższych i najbardziej krwawych bitew II wojny światowej stoczona przez aliantów. Życie oddało tam ponad 1000 Polaków, a blisko 3 tys. zostało rannych. - Tata wspominał tę bitwę od czasu do czasu, pamiętam, że w domu były różne ważne odznaczenia wojskowe i dokumenty, ale byłem nastolatkiem, gdy poznałem dopiero całe jego losy wojenne - mówi Andrzej Kolasa.
W sowieckiej niewoli
Władysław Kolasa urodził się w Osieku 15 maja 1920 roku. We wrześniu 1939 roku w stopniu szeregowca był żołnierzem batalionu zapasowego w Korczynie nad Wisłą. W połowie kampanii wrześniowej, gdy polskie oddziały wycofywały się przed nacierającymi Niemcami, z drugiej strony zostały zaatakowane przez wojska sowieckie.
19-letni Kolasa trafił do niewoli. Najpierw był więziony we Włodzimierzu Wołyńskim, a potem wraz z innymi jeńcami wywieziony na północny wschód do łagru Niedźwiedzia w Okręgu Archangielskim. Śnieg, mróz, wycinanie lasu od świtu do zmierzchu, potem ciężkie roboty w kamieniołomie od maja do września 1940 roku. Wtedy został aresztowany za sabotaż.
Nigdy nie dowiedział się, na czym miał on polegać. Dostał 5 lat więzienia, a potem jeszcze kilka dodatkowych, gdy powiedział sędziemu, że więzienie lepsze niż łagier. Gdy już po latach opowiadał o tym okresie, trudno nawet jemu było uwierzyć, że to wszystko przeżył.
W armii Andersa
Siedział do sierpnia 1941 r. Trwała już wojna III Rzeszy z ZSRR. Sowieci, licząc na poparcie Zachodu, zgodzili się m.in. na utworzenie na swoim terenie polskiej armii podporządkowanej rządowi RP na emigracji. Ogłoszono amnestię dla obywateli polskich, zesłanych i znajdujących się w więzieniach śledczych NKWD.
I tak 9 września 1941 roku Władysław Kolasa był już żołnierzem 7 dywizji armii gen. Andersa, z którą wyruszył na Bliski Wschód, na swój wojenny szlak. Po szkoleniach wojskowych, już jako żołnierz III dywizji, znalazł się w składzie II Korpus Polskiego, z którym został przerzucony do Włoch. W kwietniu 1944 roku st. szer. Władysław Kolasa wraz ze swoim oddziałem znalazł się pod Monte Cassino.
Trafił do 13 kompanii transportowej III dywizji. - Tata opowiadał, że byli pod nieustannym niemieckim ostrzałem. Na serpentynach prowadzących na szczyt co chwilę padały pociski. Jego zadaniem było usuwanie specjalnym dźwigiem rozbitych pojazdów, aby nie blokowały drogi kolejnym - mówi Andrzej Kolasa.
Wojnę zakończył w Bolonii. We Włoszech poznał Giovannę Bartolomeo, z którą w 1946 roku wziął ślub. - Po wojnie rodzice mieli dwie możliwości. Mogli wyjechać do Argentyny, jak zrobiło wielu Polaków albo wrócić do Polski. W czerwcu 1947 roku wybrali drugie rozwiązanie, chociaż tata nie wiedział, co czeka go w kraju - mówi Andrzej Kolasa.
Lata prześladowań
- Rodzice najpierw wrócili do Łazów koło Grojca, a potem tata znalazł zatrudnienie w transporcie samochodowym Zakładów Chemicznych „Oświęcim” - dodaje. Dla tzw. ludzi z Zachodu, z przeszłością w armii Andersa, powojenne czasy w komunistycznej Polsce to była prawdziwa gehenna. Nieustannie był dręczony przez Urząd Bezpieczeństwa. Areszty, przesłuchania, prewencyjne zatrzymania przed świętami kościelnymi czy państwowymi.
Bywało, że wracał pobity. - Wtedy kazali mu mówić w pracy, że przewrócił się na rowerze - wspomina pan Andrzej. - Było mu bardzo ciężko, tym bardziej, że był cichym i skromnym człowiekiem. Na utrzymaniu miał też przecież rodzinę, żonę i pięcioro dzieci - dodaje. W swoich wspomnieniach Władysław Kolasa często wracał do ludzi mu życzliwych, jak Franciszek Hurkowski, Piotr Czyż, Leopold Jarosz, Józef Dziędziel, Józef Piotrowski, Stanisław Wrona, Bronisław Stachura, mjr Jan Działak, którzy także walczyli na Zachodzie, czy Ludwik Wieczorek, kierownik w ówczesnym zakładowym transporcie, który wiele razy chronił go przed ubekami.
Władysław Kolasa zmarł 7 września 2001 roku. Był odznaczony: Krzyżem Pamiątkowym Monte Cassino, Krzyżem Zasługi z Mieczami, Medalem za udział w Wojnie Obronnej 1939, Krzyżem Czynu Bojowego Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie oraz brytyjskimi odznaczeniami: War Medal 1939-1945, The 1939-1945 Star, Defence Medal, Italy Star i Africa Star.
Nie doczekał zwycięstwa
Wśród żołnierzy walczących pod Monte Cassino był także Edmund Wilkosz, ur. 30 listopada 1912 w Oświęcimiu. Mieszkał w Babicach koło Oświęcimia. Po ukończeniu szkoły powszechnej naukę kontynuował w Prywatnym Gimnazjum Koedukacyjnym im. ks. Stanisława Konarskiego w Oświęcimiu, które ukończył w 1931 r. Od najmłodszych lat był związany z harcerstwem. Po maturze rozpoczął studia na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Po ukończeniu studiów podjął pracę w Starostwie Powiatowym w Stryju, gdzie pracował do września 1939 r. Po ewakuacji do Rumunii przedostał się na Węgry, a następnie przez Jugosławię i Turcję do Palestyny. Tam w sierpniu 1940 r. został w stopniu podporucznika wcielony do utworzonej 12 kwietnia 1940 drugiej kompanii Brygady Strzelców Karpackich. Walczył o Tobruk. Zginął 18 maja 1944 r. w ostatnim dniu walk o Monte Cassino.
Bohaterski kapelan
Uczestnikiem walk o Monte Cassino związanym z Oświęcimiem był również ks. Józef Joniec, powojenny proboszcz w parafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Jego kazania podnosiły na duchu żołnierzy pod Tobrukiem, a potem pod Monte Cassino. W tej bitwie był nie tylko kapelanem, ale także wspierał sanitariuszy, wynosząc rannych żołnierzy na plecach spod ognia. Zmarł w 1956 roku. Podczas uroczystości pogrzebowych wojenne odznaczenia księdza Jońca niósł Władysław Kolasa.