Chcę pomóc Jezusowi zbawić świat. Wiem, że moje cierpienie ma sens
Dorota trafiła do Sióstr Uczennic Krzyża ciężko chora. Cudem uniknęła śmierci. Z rodzinnego domu, w którym uprawiano okultyzm, wykradł ją ksiądz. Bóg był wtedy dla niej zupełnie obcy.
Dorota Bakun urodziła się z niewydolnymi nerkami. – W dzieciństwie, zamiast biegać z dziećmi na podwórku, większość czasu spędzałam w szpitalu. Wtedy buntowałam się, nie mogąc pogodzić się z cierpieniem – wspomina Dorota. - Gdy miałam 18 lat, lekarze powiedzieli mi, że moje nerki przestały pracować i muszę zacząć dializy. Leczenie wiązało się z dużą liczbą ograniczeń. Nie chciałam się z tym pogodzić, jako młoda, pełna życia osoba – mówi.
Jak przyznaje, w tamtym czasie nie wiedziała nawet, kim jest Jezus. Zanim go poznała, przeżyła prawdziwe piekło na ziemi. I nie jest to żadna efektowna metafora. Ze Złym musiała się zmierzyć już w dzieciństwie. – Pochodzę z rodziny niewierzącej, w której uprawiało się magię – mówi. – Chodziliśmy do szamana, odprawialiśmy magiczne obrzędy na podstawie książek z czarami.
Dorota praktycznie od urodzenia była wychowywana w okultyzmie. Co gorsza, rodzice, kierowani przesądami, nie chcieli leczyć niewydolności nerek u córki. Nie ufali lekarzom. Dorocie zabraniali jeździć na dializy. Wysyłali ciężko chorą córkę do bioenergoterapeutów, co oczywiście nie przynosiło żadnych pozytywnych skutków dla jej zdrowia. Gdy w końcu jednak sytuacja była na tyle poważna, że dziewczyna trafiła do szpitala, jej matka i babcia wykradły ją stamtąd. Była w bardzo złym stanie. Było o krok od tragedii. Życie dziewczyny uratowali policjanci. Ze względu na stan zdrowia i niepełnoletność dwunastoletniej wówczas Doroty, siłą odebrali ją rodzicom i z powrotem umieścili w szpitalu. Dziewczyna uniknęła śmierci, ale jej rodzinna gehenna trwała dalej. – Bili mnie, stosowali różnego rodzaju kary – przyznaje. – Była przemoc fizyczna i psychiczna.
Brak szacunku ze strony rodziny powodował, że Dorota nie była też nauczona szacunku do siebie samej. – Miałam, powiedzmy, „szemrane” towarzystwo. Nie wiedziałam, co to miłość... Nie interesowało mnie to, czy kogoś krzywdzę czy nie – przyznaje.
Matka Doroty nienawidziła wszystkiego, co związane jest z Kościołem. – Miała w zwyczaju wydzwaniać do księży tylko po to, żeby ich obrazić – mówi dziewczyna. W nieco lepszej sytuacji była jej młodsza siostra. Jej matka tak bardzo nie kontrolowała.
Siostra Doroty chodziła do kościoła, była wierząca. Dzięki temu cała historia zakończyła się szczęśliwie… – Z rodzinnego domu wykradł mnie ksiądz, znajomy mojej siostry – mówi Dorota. Trafiła do Sióstr Uczennic Krzyża, które zaopiekowały się nią, mając świadomość, że dziewczyna, choć cudem uniknęła śmierci, uciekając z piekła rodzinnego domu, to jednak wcale nie zamierza okazywać za to wdzięczności Bogu. On był dla niej obcy. Przynajmniej na początku. Mimo dotychczasowych cierpień, okultyzm wciąż był mocno zakodowany w jej podświadomości. – Jeszcze mieszkając u sióstr, praktykowałam magię. Czytałam książki: „Magiczna moc czarów” i „Jak osiągnąć sukces”, które zdążyłam zabrać z domu – przyznaje. – Powiem szczerze, że na początku, gdy trafiłam do sióstr i zobaczyłam, co robią, jak się zachowują, to pomyślałam, że to wariatki. Cały czas się modliły, a ja nie miałam pojęcia po co i co to oznacza.
Siostry dużo modliły się za mnie. Ale też opowiadały mi wciąż o Jezusie, jak małemu dziecku, które dopiero coś poznaje, odkrywa jakąś nową tajemnicę. Tłumaczyły, że Jezus jest lepszy od magii – mówi Dorota. – Z czasem zaczęłam Go poznawać. Z Jezusem jest zdecydowanie łatwiej cierpieć. Zaczęłam przyjmować cierpienie i coraz bardziej się zakochiwać w Krzyżu. Teraz nie wyobrażam sobie życia bez Niego.
Dorota dotarła więc do Jezusa poprzez cierpienie, które z powodu nieuleczalnej choroby od dziecka było w pewnym sensie jej krzyżem. O ile jednak kiedyś musiała go nieść samotnie, o tyle wiara w Boga i wiążące się z nią wartości pozwalają tę samotność przezwyciężyć. Dorota już nie cierpi sama. Swoje cierpienie oddaje także za innych. – Każde moje cierpienie, każdy mój ból ofiarowuję w różnych intencjach – mówi. – Prowadzę też zeszyt z intencjami. Modlę się też w intencjach, które przynoszą mi inni ludzie. Proszą o modlitwy w różnych sprawach. W intencji nawrócenia, zdrowia, poczęcia dziecka, powołania…
– Obecność Doroty w naszym domu jest wielkim darem – mówi siostra Redempcja, Uczennica Krzyża. – Oczywiście, obecność w naszym domu mogła pomóc jej w jakiś sposób odnaleźć wiarę, ale dziś także my wiele się od niej uczymy. Przykładem dla nas jest prostota i szczerość jej wiary, zaufanie, jakim obdarza Boga. Bardzo wiele o Dorocie mówi pewien zwyczaj. Przed każdym wyjazdem na dializę przychodzi do kaplicy i modli się przy Krzyżu Jezusa. Modląc się mówi, że „zabiera” ze sobą do szpitala igły z korony cierniowej Chrystusa, żeby choć w ten sposób ulżyć Mu w cierpieniu. Ta niemal dziecięca ufność, otwartość, szczerość jest urzekająca. Nie ma to nic wspólnego z jakimś infantylizmem. To pokazuje, jak głęboko Dorota rozumie sens Męki Pańskiej. Chrystus Ukrzyżowany jest blisko wszystkich, którzy cierpią.
Pragnieniem Doroty jest pomagać Mu w tym cierpieniu za innych. To oczywiście skłania do refleksji. My, jako siostry z definicji ofiarujemy swoje życie Bogu poprzez konsekrację. Życie Doroty skłania nas do głębszej refleksji nad tym, na ile my jesteśmy skoncentrowane na swoich sprawach, swoich cierpieniach, a na ile potrafimy wczuć się w potrzeby drugiego człowieka i mu pomóc? Na ile jesteśmy w stanie wyjść poza siebie i zatroszczyć się o innych, przede wszystkich o ich zbawienie? Dorota przypomina ważną rzecz: Jezus już nie cierpi na krzyżu, ale Jego cierpienie wciąż jest obecne w świecie, i ważne, byśmy starali się wyciągać igły z koron cierniowych innych ludzi, byśmy przeżywając własny ból, nie zapominali o cierpieniach innych.
Ostatnio Dorota zaczęła modlić się o jeszcze więcej cierpienia. – Mam wiele intencji, a zbyt mało cierpienia – mówi. – Wokół nas dzieje się bardzo dużo zła. Dlatego chcę pomóc Jezusowi zbawić świat, chcę cierpieć za nas wszystkich razem z Nim.
Autor: Maciej Pieczyński