Charlize Theron: Tylko centymetry dzieliły mnie od paraliżu. To uczy
Aktorka opowiada nam o kreowaniu kolejnej kultowej bohaterki kina akcji, a także o tym, że wpisana w „Atomic Blonde” stylistyka retro jest dzisiaj bardziej aktualna niż kiedykolwiek
W „Atomic Blonde” mamy brutalną sekwencję walki, która trwa dobrych kilka minut. Ile w tej scenie jest Ciebie, a ile pracy kaskaderskiej?
No cóż, wychodzę zawsze z założenia, że należy zapewnić siedzącemu w kinie widzowi jak najprawdziwsze doświadczenie, ale mimo że przez większość czasu to mnie widać na ekranie, nie mogłabym tego dokonać bez pracy wielu innych ludzi. Wykonałam około 95 proc. tego, co dzieje się w tej scenie, wliczając w to upadki z wysokości, miałam jednak za sobą dwa miesiące przygotowań ze wspaniałą ekipą. Nic mi się nie stało, co świadczy o tym, że tego typu praca nie idzie nigdy na marne. Tak przy okazji, mężczyźni, z którymi walczę na ekranie, byli moimi nauczycielami - to oni mnie przygotowywali. Nauczyli mnie muay thai, kick boxingu… Przez bite dwa miesiące, bez żadnych przerw, ćwiczyliśmy w pocie czoła po pięć godzin dziennie, a później miałam to szczęście, że na planie dalej z nimi pracowałam, więc nie było niespodzianek.
W 2005 r. doznałaś poważnej kontuzji na planie filmu akcji „Æon Flux”. Czy wspomnienie tamtego upadku sprawia, że czujesz się bardziej spięta w trakcie pracy przy nowych scenach kaskaderskich?
Na planie „Æon Flux” doszło do bardzo nieszczęśliwego wypadku, który okazał się bardzo poważny w skutkach. Centymetry dzieliły mnie od kompletnego paraliżu do końca życia. Tamten incydent z pewnością uświadomił mi pewne rzeczy, między innymi potrzebę perfekcyjnego przygotowania do scen akcji. Nie była to niczyja wina, po prostu na skutek zrządzenia losu wylądowałam na karku. Przez osiem lat uczyłam się radzić sobie z bólem, nie potrafiłam pozbyć się spazmów wynikających z uszkodzenia nerwów. Aż wreszcie cztery lata temu postanowiłam poddać się operacji kręgów szyjnych - i muszę przyznać, że była to najlepsza decyzja w moim życiu. Moje ciało znów doskonale funkcjonuje, nie muszę więc chyba dodawać, że nie chciałam po raz kolejny tego zaburzyć. A uwielbiam opowiadanie historii poprzez fizyczność - to chyba odzywa się we mnie balerina, którą kiedyś byłam, gdy zaczynałam karierę jako tancerka. Nie interesuje mnie robienie głupich rzeczy, ale bardzo chętnie podejmuję się nowych rzeczy, nowych wyzwań. W przypadku scen kaskaderskich to nie jest tak, jak z wsiadaniem na motocykl i wyczynianiem głupot - nie, to bardzo precyzyjna praca.
Opowiedz o Lorraine Broughton, głównej bohaterce „Atomic Blonde”. Wydaje się kimś w rodzaju żeńskiego Jamesa Bonda.
Trochę tak, ale w znacznie podkręconej wersji! Jest bardzo wygadana. I jest świetna w tym, co robi, w pewnym sensie jest po prostu kobietą umiejącą radzić sobie w tym brutalnym świecie. Wykonuje zlecenie dla MI6, ale musi walczyć również w podwójnymi i potrójnymi agentami. Obserwowanie kobiety w takich sytuacjach było niezmiernie interesujące.
Czujesz na sobie odpowiedzialność za przyjmowanie ról twardych bohaterek kina akcji? Mamy ich ciągle w kinie zbyt mało.
Przyjmuję role, które autentycznie mnie interesują, ponieważ uwielbiam opowiadać różne historie. Nie jestem przekonana, że swoimi wyborami dokonuję czegoś więcej, że reprezentuję kobiety w branży filmowej. Za bardzo kocham swoją pracę, by uczynić z niej coś tak machinalnego. Bardzo cieszą mnie natomiast ciekawe historie z kobietami w rolach głównych, historie, które są autentyczne i poruszające, a ich bohaterki przypominają prawdziwe kobiety.
Akcja „Atomic Blonde” rozgrywa się w 1989 r. w Berlinie, tuż przed upadkiem muru berlińskiego. Mamy 2017 r. i sytuacja jest niewesoła - być może obecny amerykański prezydent postawi kolejny mur…
No tak, ale to nie jest ani coś nowego, ani przypisanego konkretnym czasom. Mury w Berlinie i Meksyku nie są pierwszymi takimi murami w historii ludzkości. Bardzo mnie smuci fakt, że nie potrafimy uczyć się z lekcji oferowanych nam przez naszą własną historię, żeby nie powtarzać tych samych błędów, które popełniali w przeszłości inni. Zawsze mnie to frustruje. Ludzie powinni uczyć się o przeszłości, lepiej znać historię, żeby potrafić zapobiegać powracaniu tych samych błędów. Niestety, nie zawsze tak to działa.
Mogłabyś służyć jako doskonały przykład imigrantki, której udało się spełnić amerykański sen (Theron urodziła się w Afryce Południowej i przeprowadziła do Ameryki jako nastolatka). Czym różni się dzisiejsza Ameryka od kraju, do którego przyjechałaś?
Dzisiejsza Ameryka nie przypomina tamtej Ameryki, którą pierwszy raz poznałam… Bardzo mnie to smuci. Zdaję sobie sprawę, że w gruncie rzeczy jestem taka sama jak ludzie, których traktuje się obecnie jak kryminalistów czy handlarzy narkotyków i odsyła z powrotem do rodzinnego kraju. Sposób, w jaki ci ludzie są dzisiaj postrzegani, bardzo mnie niepokoi, choćby dlatego, że ja się od nich naprawdę niczym nie różnię.
Jesteś aktorką już od ponad dwudziestu lat. Czy istnieją obszary tego zawodu, których jeszcze nie odkryłaś?
Nie zrobiłam jeszcze nawet połowy rzeczy, które zawsze chciałam zrobić. Interesuje mnie opowiadanie historii z ciekawymi postaciami, ale znacznie bardziej kręci mnie praca z różnego rodzaju ludźmi. Nowi filmowcy i scenarzyści przekraczają kolejne granice i zmuszają ludzi do myślenia - zawsze będzie mnie to ekscytowało i będę chciała brać w tym udział.