Chaos urbanistyczny w Rzeszowie. Architekci chcą nad nim zapanować i uratować to, co jeszcze jest do uratowania
Właśnie teraz decyduje się to, jak Rzeszów będzie wyglądał za lat 30 i 50. Niekontrolowany rozwój urbanistyczny miasta w przyszłości może spowodować spadek komfortu życia mieszkańców - alarmują architekci z Miejskiej Komisji Urbanistyczno-Architektonicznej w Rzeszowie. I podpowiadają, że nad chaosem urbanistycznym w Rzeszowie koniecznie trzeba zapanować.
Przed dwoma laty zbuntowali się lokatorzy domków na rzeszowskim Zalesiu, którym władze miasta chciały wcisnąć w wolnym terenie blokowisko.
„Nie chcemy Manhattanu“ - zaprotestowało w lutym 2020 r. Nowe Miasto na wieść o tym, że w ciasnym już terenie ma stanąć 180-metrowy wieżowiec. W tym samym czasie trwał już protest przeciwko budowie drogi przy Wisłoku łączącej ulice Podwisłocze i Wierzbową.
Wcześniej protestowano przeciwko budowie bloków przy Żwirowni, masowo podpisywano się pod sprzeciwem na budowę kolejnego bloku przy ul. Sportowej, a sprzeciw mieszkańców dzielnic Biała i Budziwój przyczynił się do tego, że wciąż nie powstała obwodnica południowa miasta.
A co starsi górale z Drabinianki pamiętają, że gdzie dziś Park Papieski, tam niegdyś miał stanąć kolejny hipermarket z parkingiem. Ku skutecznemu oburzeniu wielu rzeszowian.
Ci coraz odważniej domagają się wpływu na to kto, w co i z jakim skutkiem inwestuje w przestrzeń publiczną w ich otoczeniu.
Protesty są punktowe, tych z Pobitna nie interesują problemy Drabinianki, mieszkańcom Budziwoja obojętne są zastrzeżenia wobec inwestycji na Krakowskiej Południe, a Baranówka obojętna jest na ład przestrzenny na osiedlu Biała.
Tymczasem - przekonują architekci z Miejskiej Komisji Urbanistyczno-Architektonicznej - miasto to jeden organizm. I to, co dzieje się na Baranówce, nie musi pozostawać bez wpływu na komfort życia mieszkańców Budziwoja.
Przestrzenią miejską Rzeszowa rządzą „wuzetki”
Priorytety inwestycyjne władz nie muszą też iść w parze z priorytetami mieszkańców, a niekiedy obrazują zupełną rozbieżność interesów. Gdzie pierwsi widzą dowody na rozwój miasta, tam drudzy dostrzegają zagrożenie, pogarszające ich komfort ich życia.
Tymczasem władze lokalne unikają formułowania miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego (zaledwie 17 proc. powierzchni Rzeszowa jest nim objętych), bo z jednej strony - jego przygotowanie jest kosztowne, a z drugiej i ważniejszej - taki akt prawa lokalnego jest zobowiązujący i ograniczający kompetencje władz.
I dlatego przestrzenią miejską rządzą „wuzetki”. Ratusz wydaje inwestorowi dokument o „warunkach zabudowy”, który nie jest w konflikcie z MPZP, który nie istnieje.
Władze mogą pokusić się jeszcze o stworzenie studium uwarunkowań, czyli zespołu wytycznych, co i gdzie w przestrzeni miejskiej można zrobić, ale są to tylko wytyczne, a nie obowiązujące prawo. Toteż studium uwarunkowań podlega nieustannym modyfikacjom, bo urzędy miejskie i gminne co rusz zmieniają przestrzeń za pomocą „wuzetek”. I wszystko jest zgodnie z prawem, choć niekoniecznie z pożytkiem dla rozwoju przestrzeni miejskiej.
W dalszej części tekstu przeczytasz m.in.:
„Obcy” inwestują w Rzeszowie, bo relatywnie wciąż jeszcze są tanie działki i niskie koszty robocizny, więc i „koszt produkcji” metra kwadratowego powierzchni niewygórowany, a zysk netto kuszący. Niebagatelne znaczenie ma i łatwość otrzymania „wuzetki”. To, o co występuje inwestor, byłoby nie do pomyślenia w szanującym swoją przestrzeń Krakowie, ale w Rzeszowie takich problemów raczej miał nie będzie.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień