Cezary Kulesza, czyli od prokurenta w Jagiellonii Białystok do prezesa PZPN-u
Cezary Kulesza jest ceniony przez kibiców Jagiellonii, bo przez wiele lat z powodzeniem prowadził białostocki klub. Teraz jednak staje przed ogromnym wyzwaniem. Został bowiem szefem Polskiego Związku Piłki Nożnej. Trafił zatem na świecznik i jego działania śledzić będą nie tylko fani futbolu.
Zwycięstwo wyborcze nad Markiem Koźmińskim, kojarzonym z ustępującym prezesem futbolowej centrali Zbigniewem Bońkiem, było miażdżące. Na Kuleszę głosowało 92 delegatów, a na jego konkurenta - 23. To jak bokserski nokaut w pierwszej rundzie. I to taki, po którym rywala trzeba znosić z ringu.
Skąd się wzięła popularność byłego sternika Jagiellonii? Kulesza pracował na nią latami, a miał doświadczenie nie tylko działacza sportowego, ale też byłego zawodnika i biznesmena.
Piłkarzem z najwyższej półki Kulesza nigdy nie był, ale grał w ekstraklasie (czy też raczej ówczesnej pierwszej lidze), a takiego zaszczytu dostępuje niewielu. Po zakończeniu kariery pokazał zmysł do interesów i stał się człowiekiem zamożnym. Wielu kpi i czyni mu zarzuty, że dorobił się na wytwórni płyt disco polo. Trudno się z takimi atakami zgodzić, bo legalne robienie majątku nie jest w Polsce niczym złym i każda branża jest dobra. Fakt, że doświadczenia z boiska i biznesu bardzo mu pomagają jako działaczowi piłkarskiemu, Kulesza podkreślał w wystąpieniu wyborczym:
- Jestem człowiekiem piłki, kocham to. Będąc piłkarzem poznałem zapach szatni - mówił wtedy jeszcze kandydat na szefa PZPN-u. - Skutecznie prowadzę biznes, bo otaczam się fachowcami - dodał.
Po zakończeniu kariery zawodniczej do sportu – już jako działacz – rodowity białostoczanin wchodził powoli, trochę kuchennymi drzwiami. W 2008 roku został w Jagiellonii doradcą do spraw sportowych i prokurentem, a potem członkiem zarządu. Natomiast w styczniu 2010 roku – prezesem.
Pod jego wodzą klub ze stolicy Podlasia święcił największe w swojej historii sukcesy. Już wiosną 2010 roku Jaga wywalczyła Puchar Polski, a wkrótce też Superpuchar. Dwukrotnie była wicemistrzem kraju, raz zajęła trzecie miejsce. Cztery razy Żółto-Czerwoni reprezentowali Polskę w europejskich pucharach. Doprawdy, imponująca lista osiągnięć jak na klub, który nie należy do najbogatszych w kraju.
Wiadomo, że zwycięstwa odnoszą piłkarze na boisku, ale za ojców sukcesów uznawani byli Kulesza i trener Michał Probierz. Ich współpraca naznaczona była iskrzeniem, mówiło się o „szorstkiej przyjaźni”, bo obaj mają bardzo mocne charaktery i lubią, kiedy ich racje biorą górę. Najważniejsze jednak, że efekty były rewelacyjne.
Jagiellonia ściągała piłkarzy mało znanych, często niechcianych w innych klubach, którzy w Białymstoku stawali się nie tylko zawodnikami ekstraklasowymi, ale trafiali do reprezentacji Polski. To właśnie w stolicy Podlasia nabrały rozpędu kariery m.in. Jacka Góralskiego, Thiago Cionka, Karola Świderskiego, Przemysława Frankowskiego i wielu innych. To musiało budzić szacunek.
Probierz dwukrotnie opuszczał Jagę - najpierw latem 2011 roku, a po powrocie w 2014 odszedł trzy lata później (po zakończeniu sezonu 2016/17). Wydawało się, że oznacza to też kres sukcesów zespołu. Nic z tych rzeczy. Kulesza w pierwszoligowym Chrobrym Głogów znalazł Ireneusza Mamrota, pod wodzą którego Jaga została wicemistrzem kraju, a potem zagrała w finale Pucharu Polski.
Nic dziwnego, że kiedy wiosną tego roku Kulesza ogłosił, że w związku ze startem w wyborach na szefa PZPN-u odchodzi z funkcji prezesa klubu, białostoccy kibice zorganizowali mu królewskie pożegnanie. Wielu dziwiło się, że zdecydował się na walkę o kierowanie futbolową centralą, ale wkrótce okazało się, że jego przewaga nad Koźmińskim jest druzgocąca, a wygrana w wyborach - praktycznie przesądzona.
Dlaczego tak się stało? Przecież Koźmiński był o niebo lepszym piłkarzem (45 występów w reprezentacji Polski, wicemistrzostwo olimpijskie w Barcelonie w 1992 roku, ponad 200 spotkań we włoskiej Serie A). Przy Bońku obracał się też na europejskich salonach piłkarskich i wydawało się, że ma wszelkie szanse by pokonać w wyborach Kuleszę.
Tyle że prezesa PZPN-u nie wybierają europejscy prominenci piłkarscy, a polscy delegaci. Były szef Jagiellonii od lat pracował na swoją pozycję. Już przed poprzednimi wyborami mówiło się, że chce zdetronizować Bońka, ale wtedy miał za mało szabel. Teraz jeździł po kraju, spotykał się z działaczami, przekonywał, namawiał i wyrobił sobie mocne poparcie nie tylko w klubach ekstraklasy i pierwszej ligi, ale i w wojewódzkich związkach piłkarskich.
Koźmiński tego zaniedbał, a kiedy ukazały się pierwsze sondaże, obudził się z ręką w nocniku. Okazało się bowiem, że gonić konkurenta nie ma jak, bo sam został w blokach na starcie, a rywal jest już prawie na mecie.
Kulesza mądrze rozegrał kampanię wyborczą. Wiedząc, że nie jest dobrym mówcą po prostu nie udzielał się publicznie. Nawet na zjeździe wyborczym jego wystąpienie trwało tylko dwie minuty, podczas gdy jego kontrkandydata - 20.
W wykonaniu Koźmińskiego był to jednak bardziej krzyk rozpaczy niż próba przeciągnięcia niezdecydowanych na swoją stronę. Wspominanie w przemowie o tym, że niektórzy wyrzucali mu, iż nie chce się z nimi „napić wódeczki” było strzałem w stopę. Tyle że nawet najbardziej kwiecista przemowa niewiele by zmieniła, bo karty dawno już zostały rozdane. Nawet jeśli na sali był jeszcze ktoś niezdecydowany, nie mogło to i tak zmienić miażdżącego dla Koźmińskiego wyniku wyborczego.
- Dziękuję za ogromny kredyt zaufania, jaki od was otrzymałem. Piłka nożna to sport, który łączy miliony Polaków, dlatego wszystkich, którym leży na sercu dobro polskiej piłki, zapraszam do współpracy - mówił po wyborze Kulesza. - Obiecuję ciężką pracę, proszę was o wsparcie, bo łączy nas piłka - dodał.
Kulesza wygrał i tym samym znalazł się na bardzo eksponowanym stanowisku, co powoduje, że jego działania będą śledzone i oceniane w podobnym stopniu, jak posunięcia czołowych polityków czy gwiazd show-biznesu.
Boniek zostawia PZPN w dobrej kondycji finansowej i organizacyjnej, ale nie oznacza to, że Kulesza nie będzie miał nic do zrobienia. Fachowcy zwracają uwagę na potrzebę podniesienia poziomu szkolenia młodych adeptów futbolowych. Z punktu widzenia kibiców zaś najbardziej rzuca się w oczy słabość polskiej piłki klubowej. W europejskich pucharach nie tylko nie jesteśmy już w stanie zagrozić najmocniejszym ligom Europy, ale uciekają nam nawet Chorwaci, Czesi czy Szwajcarzy. Nawet wylosowanie klubu z Kazachstanu lub Azerbejdżanu wprawia w popłoch trenerów i działaczy znad Wisły.
Przed Kuleszą więc ogrom zadań, a przyszłość pokaże, czy nowy szef PZPN jest w stanie im sprostać z tak dobrym skutkiem, jak robił to wcześniej w Jagiellonii.