Central to ich drugi dom. Pracują w nim od 45 lat
Dla pięciu osób Central jest pierwszym i zarazem ostatnim miejscem pracy. Od 1972 roku pracują tu prezes, dwie sprzedawczynie, księgowa i przedstawiciel brygady remontowej. I dla nich jest to najlepsza praca na świecie...
Pierwszy dzień był wręcz makabryczny - wspomina Lucyna Błaszczyk, księgowa z Centralu. - Były setki młodych dziewczyn i kierownicy z doświadczeniem i nagle wdarł się tłum ludzi. To był dla nas szok.
Tak zapamiętała swój pierwszy dzień w Centralu, w swojej pierwszej i zarazem ostatniej pracy. Ze szturmem klientów po raz pierwszy spotkała się 29 sierpnia 1972 roku, w dniu otwarcia. Do gmachu przy ul. Piotrkowskiej przychodzi od 45 lat i nie jest jedyną osobą, która zaczęła tu pracę w 1972 roku i jest tu obecna do dziś. To grono uzupełniają sama prezes firmy, sprzedawczyni z supersamu, sprzedawczyni z działu odzieży oraz przedstawiciel brygady remontowej. Ta piątka widziała i słyszała wszystko, co wydarzyło się w Centralu przez te 45 lat: autokarowe pielgrzymki klientów z całej Polski, huk pękających szyb, artystów kupujących skarpetki w trakcie występu w sklepie i całonocne kolejki przed wejściem do sklepu.
- Gdy przeszłam już ze stoiska z odzieżą męską do działu ekonomicznego, do budynku obok, nie musiałam patrzeć na zegarek, by wiedzieć, że jest godzina ósma - wspomina Wiesława Kołek, prezes Centralu. - Oznajmiał ją huk tłuczącej się szyby, która pękała pod naporem klientów. Zdarzało się to tak często, że mieliśmy szklarza na etacie, który regularnie wymieniał szyby.
Klienci szturmem brali telewizory i inny sprzęt rtv oraz agd, rajstopy, firanki, koce, mongolskie dywany. Wzięciem cieszyły się także rumuńskie płytki ceramiczne, czeskie piwo, radzieckie szampany. Z półek znikało wszystko, co tylko udało się handlowcom sprowadzić, a napierający klienci stwarzali zagrożenie nie tylko dla szyb, ale i sprzedawczyń.
- Pod ich naporem naprawdę ciężkie lady przesuwały się w naszą stronę, a my chowałyśmy się w półki na ścianie - wspomina Lucyna Błaszczyk. - Dobrze, że byłyśmy szczupłe, to nic nam się nie stało.
A jeszcze w czerwcu 1972 roku nic takich zdarzeń nie zapowiadało. Teresa Bil, sprzedawczyni w dziale z odzieżą pamięta tylko biurko, krzesło i siedzącego na nim mężczyznę.
- To był kierownik, który przyjmował mnie do pracy, a byłam wówczas zaraz po szkole zawodowej - mówi Teresa Bil. - Stoiska były dopiero przygotowywane, trwały jeszcze prace. O Centralu wówczas było głośno, był co prawda Uniwersal, ale my zawsze byliśmy lepsi.
Pani Teresa zaczynała od sprzedawania porcelany, szkła i kryształów, by następnie przejść na stoisko pończosznicze. W trakcie pracy skończyła liceum ekonomiczne, ale Centralu nie porzuciła, m.in. dzięki rodzinnej atmosferze. Do szkoły trafiła przypadkiem, namówiła ją koleżanka. Nie sądziła, że sprawdzi się w roli sprzedawcy, ale przekonała się, że ta praca jej bardzo odpowiada.
W Centralu można było kupić wszystko i kupowali tu wszyscy, nawet jeśli przyszli tu w innym celu. Kazimierz Kowalski, śpiewak operowy z Teatru Wielkiego został zapamiętany przez pracowników, gdy w trakcie przerwy w występie w sklepie kupował... skarpetki. Do dziś w Centralu krążą opowieści o stałej klientce Krystynie Giżowskiej, która na zakupy zabierała małe dziecko w niebieskim kombinezonie.
Niektórzy trafili tu przypadkiem. Tak było z Markiem Żyłą, który dziś pracuje w dziale administracji, a konkretnie w brygadzie remontowej. Miał być tokarzem, ale jedna wizyta w fabryce utwierdziła go w przekonaniu, że to może być najnudniejsza praca na świecie. Nie wahał się więc, gdy kolega zaproponował, by wraz z nim zgłosił się do Centralu. Kolegi dawno już tu nie ma...
- Zostałem, gdyż to jest naprawdę ciekawa praca, a nie lubię zmian - mówi Marek Żyła. - Moja żona ma cały stosik świadectw pracy i czasem nie może się w tym odnaleźć, a ja będę miał tylko jedno i to mi odpowiada.
Marek Żyła miał niespełna 18 lat, gdy zaczął tu pracę. Pamięta, że został przyjęty bez dowodu osobistego, już w trakcie pracy wyrobił dokument. Przez 45 lat pracy w Centralu był kuszony przez innych pracodawców, mógł więcej zarabiać. Z oferty nie skorzystał, podobało mu się tutaj i nadal się podoba. I tak zapewne będzie jeszcze przez półtora roku, gdyż tyle pozostało mu do emerytury. I będą to zapewne najbardziej pracowite lata w jego życiu.
- Gdy Central zaczynał działalność, w tym dziale było 20 osób, a że wszystko było nowe, to pracy było niewiele - mówi Marek Żyła. - Dziś zostało nas osiem osób, a pracy ciągle przybywa.
I choć Central wielu kojarzy się z minioną epoką, to można w nim było zrobić karierę w iście amerykańskim stylu, tak jak zrobiła ją Wiesława Kołek. Po początkach pracy na dziale konfekcji męskiej, a następnie w dziale ekonomicznym, przyszła kolej na dział zatrudnienia i płac. Gdy Wiesława Kołek przestała już być referentem od płac, została zastępcą kierownika działu księgowości. Stamtąd prosta droga prowadziła już do stanowiska wiceprezesa do spraw ekonomicznych, a kolejny szczebel kariery okazał się zarazem najwyższym - od 2000 roku była sprzedawczyni jest prezesem.
Teoretycznie taką możliwość mieli wszyscy, ale nie wszyscy z niej skorzystali. Pierwszego września 1972 roku Teresa Balcerzak została ekspedientką w tzw. supersamie, czyli dziale spożywczym. Pierwszego września 2017 roku przyjdzie do pracy tak jak w ciągu tych wszystkich lat. Założy służbowy uniform i będzie obsługiwać klientów supersamu, tak jak robi to od 45 lat. Będzie robić to, co po prostu kocha.
- Od dziecka uwielbiałam sprzedawać, bawiłam się w sklep, uwielbiam handel, kocham mieć do czynienia z ludźmi - mówi Teresa Balcerzak. - Sama wybrałam ten dział i nigdy nie chciałam go opuścić, nie żałowałam wyboru nawet przez minutę. Uwielbiam atmosferę w naszej pracy, wszyscy jesteśmy tu bardzo zżyci, jesteśmy jak rodzina i ze wszystkimi bardzo dobrze mi się pracuje.
Choć miejsce pracy pani Teresy się nie zmieniło, to wiele zmieniło się wokół. Nie ma już problemu z zaopatrzeniem, wraz z nim zniknęli także koczujący przed Centralem klienci.
- Gdy o godz. 21 kończyliśmy pracę i wychodziliśmy do domu, widzieliśmy ludzi, którzy stali przed Centralem w kolejce - wspomina Teresa Balcerzak. - Sklep otwieraliśmy wówczas o ósmej, mieli więc przed sobą jedenaście godzin czekania. Takich mieliśmy klientów i choć handel się zmienił, to nadal mamy wiele osób, które u nas kupują. Z niektórymi jesteśmy wręcz zaprzyjaźnieni.
Za rok, półtora roku pracowników z najdłuższym stażem w Centralu może już nie być. Inni na pytanie o termin odejścia na emeryturę, dyplomatycznie odpowiadają, że na pewno nie przepracują tutaj kolejnych 45 lat. Wszyscy są jednak przekonani o jednym:
- Central będzie dalej istniał, pracownicy są tak dobrze przygotowani, że nie mam co do tego żadnych wątpliwości - mówi prezes firmy. - Nie wyobrażam sobie, żeby Central mógł nie przetrwać.
Wtórują jej inni. - Będzie następnych 45 lat, został tylko Central, bo Uniwersal upadł, a my działamy nadal - Teresa Balcerzak nie ma żadnych wątpliwości...
Zresztą za Centralem już wiele zakrętów. Najgorzej - jak wspominają ci, którzy są tu od początku, było w okresie transformacji.
- Brakowało towaru, zaczęły się różne trudności, niektórzy myśleli o odejściu - wspomina Lucyna Błaszczyk.
Dziś czasy są inne: na początku działalności trudno było zdobyć towar, o klientów nikt się nie martwił. Dziś towaru jest w bród, walka trwa o to, by deficyt nie dotyczył kupujących.
Ale jedno przekonanie pozostało: Central to ludzie i to nie tylko ci, którzy tu zostali, ale także ci, którzy cieszą się emeryturą.
- Utrzymuję konktakt z wieloma byłymi pracownikami Centralu, jesteśmy blisko - mówi Lucyna Błaszczyk. - Jesteśmy rodziną.
Rodziną coraz mniej liczną. W latach 70. ubiegłego wieku do rodziny należało nawet 1600 osób. Byli to pracownicy Centralu, Duetu na Piotrkowskiej, Trzech Koron w Pabianicach, magazynów przy ul. Demokratycznej, Naftowej i Tuwima. Dziś to 120 osób, wśród których jest pięcioro związanych z tym miejscem od samego początku. I do swojego zawodowego końca...