Camerimage: toruńska fabryka snów i potężny debet na koncie
Marek Żydowicz, pomysłodawca festiwalu Camerimage, spełni wreszcie swoje marzenie. Państwo i miasto wybudują mu w Toruniu centrum festiwalowe za 600 milionów złotych. To nic, że w prywatnych rozmowach z radnymi pojawia się słowo „szaleństwo”. Gdy przyszło do głosowania - wszyscy jednogłośnie podnieśli ręce.
Europejskie Centrum Filmowe Camerimage będzie „promowało sztukę filmową w skali całego kontynentu” - tryumfalnie ogłoszono na stronach Fundacji. Problem w tym, że źródło finansowania pochodzić ma kasy jednego z najbardziej zadłużonych miast w Polsce. Miasto ma wydać na budowę 200 milionów złotych.
Według danych opublikowanych w ubiegłym roku, Toruń znajduje się w ścisłej czołówce polskich gmin dłużników. Na głowę mieszkańca przypada tu 4 400 zł długu. Dwukrotnie więcej, jeśli weźmiemy pod uwagę wyłącznie osoby czynne zawodowo. Zaangażowanie miasta w projekt Marka Żydowicza oznacza zwiększenie tego długu o dodatkowe 1 100 zł na mieszkańca. Na wyobraźnię podziałać musi zestawienie Centrum Camerimage z największą dotąd w Kujawsko-Pomorskiem inwestycją w dziedzinę zdrowia - opracowaną z wielkim rozmachem rozbudową Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Toruniu, której koszt ma zamknąć się w 560 milionach (w tym 200 milionów na wyposażenie).
Z Torunia do Torunia
Epopeja Camerimage zaczyna się w 1993 roku w Toruniu. W tle pojawiają się pieniądze rodziny Stajszczaków, przez lata wspierających festiwal. Pierwsze edycje Camerimage Żydowicz organizuje w przaśnej auli uniwersyteckiej. Już wówczas jednak planuje bardziej spektakularną oprawę dla swojej imprezy. Obiecuje budowę multikina, ale chce, żeby miasto bezpłatnie przekazało ziemię na ten cel. Ostatecznie do porozumienia nie dochodzi i po długich kłótniach i przepychankach Żydowicz przenosi w 2000 roku imprezę do Łodzi.
Kiedy i tam upada ostatecznie projekt budowy Centrum Camerimage (tym razem chodzi już nie tylko o sale kinowe, ale i spektakularny gmach według projektu Franka Gehry’ego), festiwal przenosi się Bydgoszczy. Epizod bydgoski, tak jak gdzie indziej, kończy się połajanką i wzajemnymi oskarżeniami. Ostatecznie Żydowicz wraca do Torunia.
I to z wielkim przytupem. Bo wraca już nie tylko jako nieco podstrzelony pasjonat od branżowego festiwalu, a jako wpływowa persona. Będzie miał festiwal filmowy o najwyższym budżecie w kraju i siedzibę, o której inne instytucje kulturalne (a zwłaszcza niepubliczne!) mogą jedynie pomarzyć.
Dywan dla rzemieślnika
W jaki sposób Żydowicz osiągnął taką pozycję? Pomysł na festiwal autorów zdjęć filmowych nie był oryginalny, wcześniej istniała już podobna impreza Francji. Sukces Camerimage był składową kilku czynników, z czego zapewne najważniejszą było rozdmuchane do granic ego twórcy i odporność na porażki (pierwsze edycje festiwalu były pełne żenujących wpadek). Jeśli dodamy do tego pieniądze Weltinexu (firma znana z importu spirytusu marki Royal podczas „dziury” akcyzowej w latach 90.) i dużą dawkę holywoodzkiego blichtru, zaczyn toruński szybko urósł do rangi wydarzenia.
Aby lepiej zrozumieć fenomen Camerimage, trzeba zrozumieć jaki jest status operatora filmowego w Hollywood. A jest on w hierarchii filmowego show businessu bardzo odległy od pozycji, którą cieszą aktorzy i reżyserzy. Dobry operator, jakkolwiek nie byłby ceniony i wynagradzany, ma status rzemieślnika, a nie artysty. To właśnie w ten czuły punkt uderzył Żydowicz swoim festiwalem. Przylatujący na polską imprezę autorzy zdjęć nagle mogli poczuć się jak w innej rzeczywistości, na tydzień stać się gwiazdami pierwszego formatu, spacerując po czerwonych dywanach pomiędzy tłumem studentów i dziennikarzy. Camerimage było dla nich często pierwszą możliwością do poznania kolegów z branży, co w gonitwie holywoodzkiego życia było nierealne.
Z Hollywood do Hollyłódź
Oprócz podziękowań i wzruszeń, operatorzy mogli odwdzięczyć się Żydowiczowi czymś niezwykle cennym. W ich notesach i komórkach zapisane były numery telefonów najbardziej znanych aktorów i reżyserów. Mogli zarekomendować festiwal i samego Żydowicza. To była furtka na salony. Z czasem więc „Marek” stał się już nie tylko anonimowym pasjonatem z egzotycznej Wschodniej Europy, ale również postacią rozpoznawalną w branży filmowej. Nie tylko filmowej zresztą.
To właśnie hollywoodzkie nazwiska z pierwszych stron gazet, którymi udawało się Żydowiczowi ukwiecać kolejne festiwale sprawiły, że i w świecie polskiej kultury zyskał szczególną pozycję. Doszło do paradoksalnej sytuacji - branżowa impreza operatorów stała się najlepiej opłacanym festiwalem filmowym w kraju.
W Łodzi Żydowicz nie jest już tylko człowiekiem od festiwalu o nieco wybujałych ambicjach, na którego megalomanię przymyka się z pobłażaniem oko, ale postacią światowego formatu, przyjacielem samego Davida Lyncha!
Magia Lyncha działa na wszystkich. Amerykański reżyser miał zakochać się w Łodzi i tu pragnął zainwestować. Do pełni szczęścia brakowało godnej siedziby dla Fundacji Sztuka Świata, którą Żydowicz założył z Davidem Lynchem i Andrzejem Walczakiem (współwłaścicielem firmy Atlas), czyli prawie 90-hektarowego terenu w centrum Łodzi. Centrum Festiwalowo-Kongresowe miało zostać uzupełnione o dodatkowy kompleks - Strefę Sztuki oraz studio Davida Lyncha.
Łódzki kompleks budować miała spółka celowa fundacji i miasta (w której miasto miało pakiet mniejszościowy). Projekt wykonać miał zaprzyjaźniony z Lynchem i Żydowiczem światowej sławy architekt Frank Gehry’ego. Za koncepcję i koszty firma Gehry’ego skasowała 5 milionów. Co ciekawe, okazało się, że Łódź, która wyłożyła pieniądze, nie ma do projektu żadnych praw.
Zegar chodzi w dwie strony
Powrót do Torunia to nie pierwszy zwrot akcji w relacjach prezydent (miasta) Zaleski - prezydent (fundacji) Żydowicz. Obaj panowie zapałali do siebie sympatią w 2003 roku, kiedy Zaleski powołał Żydowicza do swojej rady prezydenckiej. Oczkiem w głowie tego ostatniego były już wówczas toruńskie Jordanki (w praktyce wielki pusty plac w samym centrum miasta), gdzie miało powstać wielkie centrum sztuki współczesnej. Żydowicz był pewny, że powołane przez niego Stowarzyszenie Znaki Czasu przejmie kontrolę nad budynkiem, ale pomylił się. Zaleski nie zgodził się na to, a Żydowicz odpłacił mu w swoim stylu. Na budynku siedziby swojej Fundacji (dawny kościół ewangelicki), w samym centrum Torunia, wywiesił banery z zarzutami oszustwa wobec prezydenta. Jako symboliczny gest sprzeciwu, zmienił ruch wskazówek zegara wieżowego (w przeciwnym kierunku). Tak miało pozostać dopóki Zaleski pozostaje prezydentem.
Czkawka na Nowomiejskim
Historia siedziby Tumultu to również ciekawy wątek. Fundacja Żydowicza przejęła zabytkowy budynek w 1990 roku za symboliczną opłatę. W zamian obiecała zorganizować tutaj salę koncertową, galerię sztuki, miejsca kongresów, sympozjów i festiwali. Zabytek został wyremontowany (z dużym udziałem środków publicznych). Na dole urządzono salę kinowo-wystawienniczą, na piętrze powstały biura, magazyn sprzętu filmowego oraz dwa mieszkania.
Uruchomienie kina okazało się niewypałem, wystawy są sporadyczne, można odnieść wrażenie, że organizowane głównie po to, by nikt nie mógł zarzucić Tumultowi, że nie spełnił wymogów miasta. Obiecanego cudu zatem nie było, a decyzja o przekazaniu Fundacji budynku do dziś odbija się miastu czkawką. Kolejne próby rewitalizacji Rynku Nowomiejskiego z martwym monumentem pośrodku spełzają na niczym.
Kości kultury
Wróćmy jednak do Znaków Czasu. Wskazówki zegara na Tumulcie znalazły w końcu właściwą drogę, a Żydowiczowi oddano fotel głównego kuratora programowego. Jak zwykle nie obyło się bez konfliktów - kilka osób zniechęconych polityką Żydowicza odeszło z CSW. Pojawili się za to, jako producenci wystaw, ludzie z obu fundacji Żydowicza, a toruńska publiczność dowiedziała się, co znani reżyserzy w wolnych chwilach robią z pędzlem (w tym oczywiście David Lynch).
Jakim cudem teraz udało się prezesowi Tumultu namówić prezydenta Torunia na budowę giganta na Jordankach? Przecież Michał Zaleski ma świadomość, że miasto tonie w długach, a na pożegnanie z prezydenturą marzy mu się budową nowego mostu. Zdobycie dodatkowych 200 milionów w tej sytuacji graniczy z cudem. Żydowicz postawił jednak Zaleskiego pod ścianą, przywożąc z Warszawy obietnicę zarezerwowania 400 mln przez ministra Glińskiego. Michał Zaleski postawił więc wszystko na jedną kartę, tnąc do kości magistrackie wydatki. W efekcie w toruńskiej kulturze aż kipi - dotacje i granty idą pod nóż, o podwyżkach żałosnych pensji pracowników kultury nie ma mowy.
Mamy, bo pożyczymy
Skąd miasto weźmie pieniądze? Pani skarbnik miasta Magdalena Flisykowskiej-Kacprowicz widzi to tak: „Po podsumowaniu kosztów pojedynczych zadań z Planu Inwestycyjnego, miasto posiada jeszcze rezerwę na nowe przedsięwzięcia - nieujęte w Planie Inwestycyjnym. Ta rezerwa na nowe zadania w latach 2020-2025 wynosi 360 mln zł. Budowa obiektu ECFC za 200 mln zł mieści się zatem w możliwościach finansowych miasta i w limitach określonych Prognozą Finansową”.
To były dobre wiadomości. A teraz złe: „Realizację tej inwestycji planujemy sfinansować emisją obligacji. Obligacje mają tę zaletę, że okres ich spłaty można ustalić na 25-30 lat, a w przypadku kredytu - maksymalnie na lat 15. Wydłużenie okresu spłaty istotnie zmniejsza roczne wydatki na obsługę długu”. Przekładając to z języka urzędniczego na potoczny - za ostatni pomnik, który pozostawi po sobie prezydent Zaleski, zapłacą kolejne pokolenia.
Transcententalny Gliński
O ile układ z Michałem Zaleskim wydaje się czytelny, to niektórych zdumiewa łatwość, z jaką Żydowicz porusza się w kręgach zbliżonych do PiS. Wszak chodzi o współorganizatora oprotestowanej niedawno retrospektywy Mariny Abramović i człowieka, który czynnie wspiera Davida Lyncha w propagowaniu medytacji transcendentalnej metodą Maharishiego. Osoby bliskie Żydowiczowi twierdzą, że drzwi do prawicowych gabinetów otworzył prezesowi Tumultu były prezydent Łodzi Jerzy Kropiwnicki. Otworzył na tyle szeroko, że gigantycznej inwestycji w Toruniu nie oprotestowało środowisko związane z o. Rydzykiem. Z punktu widzenia ministra Glińskiego, skłóconego z polskim światkiem filmowym, kontrakt z Żydowiczem jest korzystny - pozwala skutecznie obalać mit PiS-owskiego zaścianka.
Gehry - recykling?
Trzeba przyznać, że Michał Zaleski zabezpieczył się lepiej niż jego koledzy z Łodzi. W radzie nowej instytucji kultury - Europejskiego Centrum Filmowe Camerimage fundacja Żydowicza nie będzie miała większości. Miasto przekazuje ECFC grunt o wartości 30 mln. Fundacja wnosi znak towarowy Camerimage (jego wartość oszacowała na 4 mln), a wartość praw do znaku oszacowano na prawie 20 mln zł.
ECFC ma zająć praktycznie całą wolną przestrzeń na Jordankach (1,8 ha), co okolicznych mieszkańców wprowadziło w konsternację. Do tej pory miasto obiecywało oddać ten teren mieszkańcom w formie parku.
Co ciekawe, założenie wkomponowanego w Jordanki budynku zakłada powierzchnię niemal identyczną, jak łódzka koncepcja Franka Gehry’ego (38 tys. m kw.). Czy Żydowicz będzie chciał udobruchać znajomego architekta po niepowodzeniu w Łodzi, przepychając w Toruniu koncepcję Gehry’ego? Tego się nie dowiemy, ponieważ szef Tumultu uznał rozmowę na ten temat za „niepotrzebną”.
Karty na glinianych nogach
Nie ma wątpliwości, że dawno już nie było na stole tak łakomego kąska dla biur projektowych. Całkowity koszt koncepcji i projektu ma wynieść 60 mln złotych.
Umowa przewiduje zakończenie prac na 2025 rok i organizację festiwalu w Toruniu co najmniej przez 20 lat. W tym czasie miasto i ministerstwo będą dokładać po 4 miliony rocznie (na festiwal i działalność fundacji).
Ciekawym wątkiem jest działalność komercyjna w obiekcie (umowa milczy w tej kwestii). Już dziś sąsiednie Centrum Kulturalno Kongresowe Jordanki boryka się z długami i nie może spiąć budżetu. Co będzie, gdy obok wyrośnie konkurent? Marek Żydowicz wie, gdzie w branży filmowej są konfitury - producenci specjalistycznego sprzętu filmowego mogą liczyć na ogromne przychody, więc nie oszczędzają na wykupowaniu stoisk na Camerimage, ale czy są to dochody pozwalające na utrzymanie kompleksu niemal dwukrotnie większego od CKK Jordanki? Historia siedziby Tumultu przy Rynku Nowomiejskim każe w to powątpiewać.
Umowa została podpisana przed wyborami. Najważniejszy komunikat nadejdzie w przyszłym roku, kiedy nowa Rada Ministrów uchwalać będzie plan wieloletni. Jeśli ministrowie nie przyklepią pomysłu Glińskiego, mis terna konstrukcja Żydowicza runie jak domek z kart.