Zofia, Krystyna i Józef - rodzeństwo, które jak mało kto zna bydgoski teatr i operę od kulis. Garderobiane i brygadier sceny. Spektakle to dla nich zestawy kostiumów, rekwizytów, dekoracji. Nie znają przedstawień takich, jakimi ogląda je widz. Nie mają czasu usiąść na widowni.
Niedzielą jest dla nich poniedziałek. Wtedy mają dzień wolny. Pracują przed południem i po południu do późnego wieczora, póki trwa spektakl. A gdy na dobre zaczną się próby - to od rana do wieczora. Bliźniaczki Zofia Kowalczyk i Krystyna Swietlik są garderobianymi w Operze Nova, Zofia u solistek, Krystyna - w garderobie solistów. Od dawna na emeryturze, ale ciągle w pracy.
Józef Pluciński, ich starszy brat (niedługo skończy 80 lat), kilkadziesiąt lat był brygadierem sceny w Teatrze Polskim. Z teatralnym zapleczem na dobre pożegnał się ponad 10 lat temu. Jakby tego było mało, w teatrze pracowali ich rodzice Teresa i Antoni, a dzieci czasami statystowały.
- W teatrze najpierw zatrudnił się ojciec, potem mama - wspominają siostry Zosia i Krysia. - Ojciec był brygadierem sceny w teatrze, do emerytury i dłużej, rozstać się nie mógł. Mama pracowała w garderobie męskiej baletu.
To były lata, kiedy obie instytucje dzieliły pomieszczenia w budynku obecnego Teatru Polskiego. Opera wszak wyprowadziła się stamtąd nie aż tak dawno temu.
Siedzimy w dyżurce garderobianych w Operze Nova. Rozłożona deska do prasowania, parownica, na półkach stoją kosze z butami, na wieszaku suknie czekają na odświeżenie.
Podobały się dekoracje
Józef Pluciński (- Wszyscy mówili na mnie Józku - wspomina) zaczął pracę w teatrze bodaj w 1959 roku. Pamięć już trochę szwankuje, trudno podać dokładnie, ale na pewno dyrektorem artystycznym był wówczas Hugon Moryciński.
Pan Józef z zawodu jest... - Uśmieje się pani! Jestem piekarzem cukiernikiem!
Od początku wiedział, że to praca nie dla niego. Ciągnął go teatr. - Chciałem pracować w teatrze, bo podobały mi się dekoracje Antoniego Muszyńskiego. Był w tym czasie scenografem. Doprawdy, bardzo lekkie i bardzo efektowne dekoracje umiał robić.
Młodego Józka intrygowało, jak się dekoracje przygotowuje, zmienia. Znani aktorzy - owszem, ale najlepszy kontakt pan Józef miał ze scenografami. Zespół techniczny był wspólny dla teatru i opery.
Po pięciu, może siedmiu latach został szefem sceny.
Zofia zaczynała w teatrze jako goniec, na początku 1963 roku. Krystyna później - w latach 80. Z pracy w biurze trafiła do operowej garderoby. Wcześniej przychodziła tam pomagać. W końcu zostawiła biuro i przeszła do garderoby baletu. Do solistów poszła, gdy jej poprzedniczka odeszła na emeryturę.
Pierwsza z sióstr długo gońcem nie była. Najpierw pracowała w damskiej garderobie baletu, a gdy na emeryturę odeszła garderobiana solistek - poszła na jej miejsce. I tak jest do dziś. Zofia dba o solistki, Krystyna - o solistów.
Jako garderobiane mają w głowie całe zestawy kostiumów do każdego spektaklu. Ich zadaniem jest przypilnowanie, by solista czy solistka wyszli na scenę ubrani, jak powinni. W każdym spektaklu dokładnie tak, jak podczas premiery. By - broń Boże! - nie pomylili butów, skarpetek, nie zapomnieli kapelusza, rękawiczek, by nie zabrakło korali, orderów.
Przed południem przygotowują kostiumy, sprawdzają, czy nie brakuje guzika, nie oberwała się falbana, czy są czyste, odprasowane. Wieczorem, podczas spektaklu w dyżurce są w pogotowiu z igłą, nitką, agrafkami. Mało to razy na scenie puści zamek, ktoś przydepnie spódnicę i oberwie kawałek? Czuwają z rajstopami dla pań.
A przede wszystkim mają przygotowane dla każdej solistki i każdego solisty zestaw na „przebiórkę”, czyli zmianę stroju. Czasami w spektaklu takich „przebiórek” jest kilka.
Gorączkowa zmiana kostiumów odbywa się czasami w kulisie, gdy czasu za mało, by biec do garderoby. Do kulisy panie garderobiane znoszą wtedy wszystko - suknie, halki, buty, rękawiczki - każdy drobiazg.
Wpadki? Oczywiście, że się zdarzają, choć na szczęście, rzadko.
Krystyna Swietlik wspomina, gdy któryś z solistów występował w długich sznurowanych butach. Na próbie ubrał się, jak trzeba, ale na spektakl zasznurował je tylko do połowy.
- Język od butów w połowie wywrócił na wierzch, a tam wybity duży operowy numer! I tak grał!
Zofia Kowalczyk ma zawsze na podorędziu zapasowe pary. Zdarza jej się w try miga zaszywać suwak, który puścił podczas śpiewu, tańca solistki.
Józef Pluciński: - Największe nerwy są na generalnej. Wszystko trzeba pamiętać, kiedy jakie światło, jak i co po kolei. Z dyrektorem się siedzi i ogląda. Wtedy są nerwy. Później już mniej.
Statystował w kilku sztukach. No i kiedyś na głowę spadła mu ciężka, drewniana kula. Miał wstrząśnienie mózgu, ale z pogotowia uciekł do teatru.
Jako brygadier sceny odpowiadał za to, by dekoracje były sprawnie zmienione, nie zostały pomylone, nie zabrakło rekwizytów, widzowie słyszeli wszystkie dźwięki i odgłosy, które przewidział reżyser, były odpowiednie światła.
- Bardzo lubiłem tę pracę moją. Bardzo. Po przejściu na emeryturę pracowałem jeszcze dorywczo. Brygadier sceny to taki człowiek, którego dyrektor musi być pewny. Bo wie, że jak on czegoś nie dopilnuje, to przedstawienie się sypnie.
Józef Pluciński pokazuje ciepłe słowa podziękowań od scenografów, zapisane na programach sztuk. - Mnie szanowali. Tyle podziękowań.