Pewnie każdy z nas przynajmniej raz w życiu próbował jakiejś diety, są tacy, którzy żyją na dietach nieustannie. Z różnym zresztą skutkiem. Może dlatego, że najważniejsze to znaleźć dla siebie optymalny sposób żywienia, ruszać się i cieszyć się życiem.
Krystyna Walczyńska, kiedyś nauczycielka fizyki, dzisiaj posiadaczka gospodarstwa agroturystycznego odchudza się od zawsze, czyli od jakichś 40 lat. Niewysoka, z leciutką nadwagą mówi, że kiedyś napisze o tym książkę, która stanie się bestsellerem.
- Miałem chyba 20 lat, kiedy zastosowałam pierwszą dietę. Czy byłam za gruba? Raczej chciałam coś w sobie zmienić - opowiada. Dzisiaj uważa, że miała niską samoocenę. W domu nikt jej nie mówił, że jest ładna i mądra, matka narzekała: że inne dziewczyny smuklejsze, ładniej się ubierają, mają fajniejszych chłopaków. W każdym razie ona była ta gorsza, brzydsza, mniej rozgarnięta.
- To zostaje. Chciałam być chudsza. Patrzyłam na dziewczyny w gazetach i telewizji - były doskonale piękne - śmieje się dzisiaj.
Próbowała chyba wszystkich diet świata. Kapuścianej, kopenhaskiej, doktora Dukana, stosowanej przez cukrzyków, doktora Arthura Agatsona, glikemicznej, oczyszczającej z toksyn, norweskiej - długo by je wszystkie wymieniać. Najlepiej wspomina hollywoodzką. - W miesiąc schudłam ponad 10 kg bardzo dobrze się czułam - zaznacza.
Chociaż to dieta mało urozmaicona, działa szybko - ok. 6 kg mniej w 3 tygodnie. Trzeba dostarczać organizmowi 650 kcal dziennie, w tej diecie tłuszczu właściwie nie ma, węglowodanów jest bardzo mało, przewagę zyskuje spożycie białka. Zabronione jest mleko i jajka oraz sól, zalecane są naturalne jogurty, cebula, drożdże, kiełki i otręby, a z napojów - mineralna woda niegazowana oraz słaba, gorzka herbata. No i świeże owoce: truskawki, grejpfruty, śliwki, jabłka, winogrona, morele, brzoskwinie, awokado, mandarynki, maliny przeznaczone są na pierwszy tydzień „kuracji”. Przez następne dwa tygodnie dozwolone są owoce i warzywa, a nawet chude mięso czy produkty zbożowe. - Do dzisiaj często robię sobie w tygodniu jeden dzień oczyszczania: jem wyłącznie owoce - opowiada Walczyńska. I dodaje, że jej życie z dietami na niewiele się zdało. Chudła, ale po odstawieniu diety wracała do wagi, ba, nawet przybywało jej kilo albo dwa.
- Wtedy znowu zaczynałam się odchudzać i tak w kółko. Po latach zauważyłam, że diety wracają pod innymi nazwami. I tak kiedyś dieta kopenhaska wcale się tak nie nazywała, a stosowałam ją już podczas studiów. Wróciła, ale już nazwana - tłumaczy i pokazuje stos książek o dietach, które zalegają w jej pokoju. Tak, odchudzanie to ważny element jej życia, także towarzyskiego, bo o kaloriach i ich gubieniu rozmawia z koleżankami przy kawie.
Walczyńska to nie jedyna Polka katującą się dietami. Jak wynika z sondażu przeprowadzonego w 2014 roku przez Centrum Badania Opinii Społecznej 26 proc. Polaków stosuje jakąś dietę, a dzisiaj ta liczba jest zapewne większa. Na dietę najczęściej decydują się ludzie najlepiej wykształceni, o miesięcznym dochodzie powyżej 1500 złotych, w wieku 18-24 lat, w związkach nieformalnych. 36 proc. ankietowanych, którzy są na diecie, oświadczyło, że robi to, by schudnąć, 35 proc. - że chce się zdrowo odżywiać i poprawić kondycję, a 34 proc. z powodu choroby. Jak wskazują badania „Polacy na diecie” (SW Research dla kampanii Zarządzanie Kaloriami, 2016 rok), aż 44 procent ankietowanych było na diecie mającej na celu zmniejszenie masy ciała.
Spośród osób, które próbowały przynajmniej jednej diety odchudzającej, najwięcej wykluczyło produkty o wysokiej zawartości cukru (42 proc.) i tłuszczu (40 proc.). 37 proc. ankietowanych próbowało liczyć kalorie i ograniczać produkty wysokokaloryczne, by zmieścić się w dziennym limicie spożywanej energii. Na kolejnych miejscach znalazło się bardziej aktywne spędzanie wolnego czasu i dodatkowa aktywność fizyczna przez co najmniej godzinę, dwa razy w tygodniu. Będąc na diecie, 16 proc. ankietowanych spożywa produkty typu light, tyle samo korzysta z jadłospisu przygotowanego przez dietetyka. 13 proc. ankietowanych przyznało się do przyjmowania preparatów wspomagających odchudzanie. Najmniej, bo tylko proc. badanych spożywa gotowe dania zamówione z cateringu typu „fit”.
Socjologowie nie mają wątpliwości, nie tylko choroby i chęć zdrowego odżywiania każe nam ograniczać kalorie. Żyjemy w świecie kultu ciała, wszyscy mamy być szczupli, młodzi, zadowoleni z życia. Bycie pulchnym nie uchodzi.
Ewa, dziennikarka, na diecie od dobrych 15 lat. Chociaż, jak wszyscy moi rozmówcy powtarza, że to nie żadna dieta, tylko sposób na życie. Ewa ma jakieś 170 cm wzrostu, waży ok. 60 kg, ciemnowłosa, impulsywna. Odpala papierosa za papierosem.
- Wiedziałam, że nie jestem szczupła, ale lubiłam szerokie swetry i męskie koszule - opowiada. - Tyle, że pewnego dnia młody mężczyzna ustąpił mi miejsca w tramwaju. Podziękowałam i usiadłam, a potem zastanawiałam się, dlaczego to zrobił. Stara nie byłam, dziecka przy sobie nie miałam. Wreszcie zapytałam męża, a on: „No wiesz, w tym szerokim swetrze wyglądasz jakbyś była w ciąży” Szczery do bólu, prawda? - wybucha śmiechem. Kilka dni później poszła na kawę do sąsiadki i oczywiste było, że przed latem trzeba zrzucić tłuszczyku. „To dawaj wagę, zważymy się!” - zaproponowała, bo sama wagi nie miała. 74,5 kilo. Nie wierzyła w to, co widzi. Weszła jeszcze raz - nie chciało być mniej.
- Uświadomiłam sobie, że się zapuściłam - zaciąga się mocno. Nie żeby się obżerała, ale dużo jeździła po kraju, zbierała materiały, spisywała rozmowy godzinami - jadła byle co, byle jak, o każdej porze dnia i nocy. - To było tuż przed Wielkanocą, wiedziałam, że nie ma co zaczynać diety w tym momencie, ale po świętach zafundowałam sobie dietę Cambridge. Zalewałam trzy razy dziennie zawartość saszetki wodą i jadłam, przed i po posiłku wypijałam szklankę wody. W ciągu miesiąca schudłam jakieś 2,5 kilograma, ale byłam już nastawiona na walkę - rzuca ze śmiechem. Wybrała dietę najlepszą dla siebie: je wszystko, na co ma ochotę, ale nie łączy węglowodanów z tłuszczami. Czyli jeśli mięso, to z warzywami, jeśli chleb, to z pomidorem i ogórkiem, ziemniaki same albo z warzywami. W ciągu roku zrzuciła 15 kilogramów.
- Efekt mobilizuje - tłumaczy. Dzisiaj utrzymuje wagę i dalej nie łączy. Zachowuje przy tym zdrowy rozsądek: na przyjęciach zjada to, co przygotowała gospodyni, zdarza jej się jeść po godz. 18 - nie terroryzuje otoczenia.
Jacek Santorski, psycholog tłumaczył mi kiedyś, że do zmiany potrzebne są dwie rzeczy: jedna prosta zasada albo jeden prosty rytuał, jedna prosta czynność, nazywana atraktorem zmiany i tzw. basen przyciągania. Santorski ważył prawie sto kilo i mimo diet nie chudł. „Aż wprowadziłem jedną z zasad, która brzmi dość idiotycznie - ustaliłem sobie na Nowy Rok, że unikam rzeczy białych w diecie. I tak się składa, że większość rzeczy, które nie służą naszemu metabolizmowi jest biała. Biały cukier, biała mąka. Dzisiaj jeżeli biorę, to ciemne pieczywo, a nie bagietkę, jeżeli solę, to ostrożnie. Robię wyjątek, tu się śmieją ze mnie koledzy - bo mocne trunki też są białe, choćby taka wódka, ale ona nie szkodzi (śmiech). Ale, generalnie rzecz biorąc, białe produkty nam nie służą: ziemniaki, ryż, cały nabiał. Z białych rzeczy nabiałowych jadam nabiał kozi. Czuję się lżej i mam lepszy metabolizm, choć żaden lekarz nie powiedział mi, że z wiekiem zanika enzym odpowiedzialny za jego trawienie” - opowiadał. I tłumaczył, na czym polega ten tajemniczy atraktor zmiany i basen przyciągania: „Proszę sobie wyobrazić, że jest zabawa, w której piłka ma wpaść do dołka. Piłka w dołku, to jest…. Siłą woli, siłą tego zdjęcia na lodówce, o którym pani wspomniała, wyrzucę tę piłkę z dołka na Nowy Rok. I skończę podjadać. Rozmontuję Trójkąt Bermudzki: lodówka, telewizor, kanapa. Do Trzech Króli. A potem jestem zbyt zmęczony, by odmówić sobie piwa i orzeszka. Ale jeśli, zamiast mówić, co przestanę robić, wprowadzę nowy rytuał - sytuacja może się zmienić. I tak o godz. 20, mimo że się czuję zmęczony, nie siadam przed telewizorem z alkoholem, tylko wychodzę na zewnątrz. Wychodzę chodzić. I moja sąsiadka też wychodzi chodzić o tej porze. Nie tylko z psem, ale z kijkami. Mamy więc rytuał. I proszę mi wierzyć: mam 67 lat, ważę 83 kilogramów.”
O tym, jak ważna jest walka z nawykami pisze w „Sile Nawyku” Charles Duhigg, dziennikarz śledczy, w wolnych chwilach śledzący dobro. Duhigga męczyło, że między godz. 15 a 16, po lunchu łapała go tzw. chcica. Zjeżdżał z biura, pracuje w „New York Times”, do kantyny na ciastko. Gdyby chciał spalić te ciastkowe kalorie, musiałby godzinę biegać, czego, rzecz jasna, nie robił. Postanowił więc „rozmontować” zły nawyk. A ponieważ jest człowiekiem światłym, więc pomyślał, że po obiedzie następuje wtórna hipoglikemia, organizm wypłukuje cukier, który był w obiedzie i może mógłby ten cukier zastąpić owocem. Nie pomagało: zjadł owoc i dalej go gnało po ciastko. Aż przypadek pomógł mu rozpracować nawyk, bo pewnego razu jego ulubionych ciastek nie dowieźli. Zjechał na dół, pobył z ludźmi, z którymi spotykał się w kantynie, wrócił na górę bez ciastka, usiadł przy biurku i zorientował się, że poczuł ulgę. Ciasto było pozornym inicjatorem. Duhigg znużony zindywidualizowaną pracą pragnął kontaktu z ludźmi. Ciasto było pretekstem, by spotkać się z innymi.
Nawyki mają w odchudzaniu ogromne znaczenie. Odchudzanie ma sens jedynie wtedy, gdy wypracujemy system, który stanie się sposobem na życie. Na całe życie. Bo choć Polacy mocno się odchudzają, tyją w coraz szybszym tempie. Nadwagę ma już 60 proc. Polaków, na otyłość choruje 27 proc. W Internecie pełno jest stron: „Jak schudnąć szybko”, „10 kilo w miesiąc” - ale nie łudźmy się: 10 kg zrzuconych w 30 dni wróci do nas szybciej, niż się tego spodziewamy.
Marta Borkowska, 48 lat, asystentka w dużej firmie od dwóch lat pierwszy posiłek je ok. godz. 13, ostatni - przed 20. Zero węglowodanów, bardzo mało białka - jak najwięcej tłuszczu i warzyw. - Jadłospis ułożyła mi dietetyczka, do której poszłam po 20 latach katowania się. Przez rok schudłam 15 kg, teraz trzymam wagę - opowiada. Zdarza się, że zje loda, jogurt czy kromkę chleba, ale rzadko. - Nie umiałabym już jeść inaczej. Czuję się świetnie, mam więcej energii, przestały boleć mnie stawy - wylicza. Zaczęła tyć w wieku 20 lat. Nie wiedziała, że to hormony. Odchudzała się przez 20 kolejnych lat. Kiedyś przez dwa miesiące jadła jedynie owoce i warzywa. Chudła i wracała do wagi, a raczej nadwagi. Przychodziło zniechęcenie, stany lękowe, depresja.
- Człowiek popada w paranoję. Dlatego dziś mówię, że jem to, co odpowiada mojemu organizmowi - tłumaczy. I bierze głęboki oddech. - To w głowie musimy poprzestawiać klapki - podsumowuje Marta.
Andrzej, pięćdziesięciolatek, postawił na spacery. Odchudzał się dwa lata, zrzucił prawie 20 kg, dzisiaj je 5 niedużych posiłków dziennie, w odstępach trzygodzinnych - jak najwięcej chudego mięsa, warzyw. Na białe pieczywo pozwala sobie rzadko, podobnie jak na słodycze czy pierogi żony.
- Wziąłem psa ze schroniska. Robimy dwa spacery dziennie, w sumie 10 km - opowiada. Kiedyś zamawiał catering fit, który był hitem w jego firmie. Aż poszedł do dietetyka. Schudł, zaczął się ruszać, poczuł, że żyje.
Bo jak mówi Jacek Santorski, zdrowa silna wola to nie jest katowanie siebie. Chodzi przecież o frajdę. A jeżeli silna wola związana jest z frajdą, to wtedy świetnie się bawimy. Tylko, jak to stwierdziła Marta Borkowska, wcześniej trzeba w głowie poprzestawiać klapki.