Cała prawda o stanie wojennym w Świętokrzyskiem
13 grudnia 1981 roku generał Wojciech Jaruzelski zakomunikował Polakom decyzję o wprowadzeniu stanu wojennego. Był on gruntownie przygotowany. Już 3 listopada wiceminister spraw wewnętrznych generał Bogusław Stachura wydał rozkaz przygotowania akcji „Wrzos” – internowania niespełna 13 tysięcy osób. – Stan wojenny był zaskoczeniem, mimo, że dochodziły do nas informacje o przygotowaniach do jego wprowadzenia – mówi Robert Adamczyk, opozycjonista ze Starachowic.
„Awanturnikom trzeba skrępować ręce, zanim wtrącą ojczyznę w otchłań bratobójczej walki” – mówił w swoim przemówieniu generał Jaruzelski, uzasadniając decyzję o wprowadzeniu stanu wojennego na terenie całego kraju. Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność” i jego decydenci zostali obciążeni winą, za wywołanie „anarchii w kraju” oraz zapaści gospodarczej. W nocy z 12 na 13 grudnia 1981 roku, 100 tysięcy funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa przystąpiło do realizacji operacji „Jodła”, polegającej na zajmowaniu siedzib „Solidarności” i internowaniu jej najważniejszych działaczy. Celowo wybrano tę datę. Wprowadzenie stanu wojennego z soboty (12 grudnia) na niedzielę, miało poważnie ograniczyć możliwości rozpoczęcia strajków w zakładach pracy.
Akcja okazała się skuteczna, bowiem we wczesnych godzinach porannych, meldowano o zatrzymaniu od 90 do 100% ogółu działaczy „wrogich kontrrewolucyjnych ugrupowań”, czyli prawie 3 tysiące osób. W przypadku regionu świętokrzyskiego, około godziny 2 w nocy zatrzymano niecałe 50% osób, które miały zostać internowane. „Bezpieka” uznała to za swój sukces. By zapewnić sobie sukces, decydenci z Warszawy, przygotowali także operacje „Azalia” – zapoczątkowanie blokady informacyjnej poprzez zajęcie ponad 400 obiektów telekomunikacyjnych i radiowo-telewizyjnych oraz „Klon” – przeprowadzenie profilaktyczno-ostrzegawczych rozmów z działaczami opozycji.
Część działaczy świętokrzyskiej „Solidarności”, w tym lokalne kierownictwo, została zatrzymana w Bocheńcu nieopodal Małogoszczy w nocy z 12 na 13 grudnia, gdzie przebywali na inauguracyjnym posiedzeniu Uniwersytetu Robotniczego. – Po godzinie 23 byliśmy gotowi do snu. Jednak nie stało się tak, bowiem za chwilę w drzwiach pokoju pojawiło się kilkunastu uzbrojonych milicjantów. Rozpoczęła się swoista ewakuacja wszystkich mieszkańców między szpalerami umundurowanych funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej oraz Służby Bezpieczeństwa prosto do tak zwanych suk. Po załadowaniu samochody odjechały w nieznanym dla nas kierunku. Byłem w znakomitym towarzystwie między innymi profesora Juliusza Brauna, Marii Went-Przybylskiej, Stasia Pawłowskiego z Radoszyc, Helenki Obary z Końskich, Michała Chałońskiego – pisał w swoich wspomnieniach Waldemar Bartosz, internowany, działacz świętokrzyskiej „Solidarności”. Późną nocą zajęto także siedzibę Zarządu Regionu „Solidarności” w Kielcach.
Niektórych z działaczy zaskoczono w domach. Aresztowania trwały w wielu miejscach Kielecczyzny. Choć większość przewieziono do kieleckiego aresztu śledczego na Piaskach, to jednak zdarzało się, że trafiali oni do innych miejsc odosobnienia – między innymi w Nowym Łupkowie, Uhercach czy Gołdapi, gdzie znajdował się obóz dla internowanych kobiet. Do końca 1981 roku Służba Bezpieczeństwa zatrzymała i umieściła w specjalnych ośrodkach ponad 300 osób z regionu świętokrzyskiego.
„Solidarność walczy”
Wydawało się, że władza komunistyczna osiągnęła swój cel. Jednak nie doceniła możliwości osób pozostających na wolności. Ci ostatni, stanowiący tak zwany drugi garnitur, przeszli do pracy podziemnej. – Choć stan wojenny nas zaskoczył, nie znaczy, że zrezygnowaliśmy ze swojej opozycyjnej pracy. Decyzja z 13 grudnia 1981 roku zastała mnie w Lublinie, gdzie studiowałem i nadal działałem w miejscowym Niezależnym Zrzeszeniu Studentów – wspominał wydarzenia sprzed 35 lat starachowicki opozycjonista i drukarz „bibuły”, Robert Adamczyk.
Jednym z miejsc na Kielecczyźnie, gdzie podjęto skuteczną próbę zorganizowania protestu był Ostrowiec Świętokrzyski. Kilku pracowników miejscowej huty, przedostało się nocą do swojego zakładu, gdzie rozpoczęło strajk okupacyjny. Hutnicy byli w bojowym nastroju, gotowi na konfrontację z uzbrojonymi funkcjonariuszami. Dopiero groźba użycia siły, w tym oddziałów ZOMO oraz wojska przez komisarza wojskowego na województwo kieleckie, pułkownika Stanisława Iwańskiego, spowodowały podjęcie decyzji o zakończeniu strajku. Zatrzymano kilkanaście osób, a 10 z nich zostało skazanych na kary od 4 lat do jednego roku pozbawienia wolności. W proteście brali udział nawet lokalni działacze Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, około 150 z nich zostało ukaranych karami partyjnymi. Było to oznaką słabości komunistów, którzy nie byli w stanie utrzymać się przy władzy, bez użycia rozwiązań siłowych. Niedługo potem, w Ostrowcu, zawiązał się Komitet Ocalenia Związku. Decyzja ta oznaczała przejście pozostających na wolności opozycjonistów do działalności podziemnej.
Wydarzenia w ostrowieckiej hucie, choć stanowiły odosobniony przypadek w naszym regionie, nie oznaczały, że wszystko przebiegało zgodnie z założeniami władz. Szczególnie gorąca atmosfera wytworzyła się w zakładach przemysłowych. Próby strajków organizowano między innymi w odlewni żeliwa w Charsznicy [obecnie w województwie małopolskim – redakcja], Fabryce Samochodów Specjalizowanych „Polmo-SHL” w Kielcach, Kieleckich Zakładach Wyrobów Papierowych, Kieleckim Kombinacie Budowlanym, „Wólczance I” w Ostrowcu Świętokrzyskim i Zakładach Metalowych „Predom-Mesko” w Skarżysku-Kamiennej. Dwa dni po wprowadzeniu stanu wojennego, 15 grudnia, około 70 osób odstąpiło od maszyn w Fabryce Łożysk Tocznych „Iskra” w Kielcach.
Niepokój Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w Kielcach wzbudzało także zachowanie młodzieży, która „wykazywała brak zrozumienia dla potrzeby podporządkowania się zaostrzonym przepisom postępowania”. Cios spadł, więc nie tylko na pracowników zakładów, ale także na pozostające poza kontrolą Niezależne Zrzeszenie Studentów. W ośrodku odosobnienia na kieleckich Piaskach znaleźli się między innymi studenci Politechniki Świętokrzyskiej – Hanna Lipińska-Baranowska, Jarosław Baranowski, Mirosław Czyżewski i Lech Wójcik oraz Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Kielcach [obecnie Uniwersytet Jana Kochanowskiego – redakcja] – Krzysztof Kasprzyk, Janusz Kędracki, Krzysztof Lipiec oraz Tadeusz Pawłowski.
„Orła WRON-a nie pokona”
Władza posługiwała się nie tylko represjami, ale także całą machiną propagandową. Jerzy Urban, rzecznik prasowy rządu, 13 grudnia zakomunikował Polakom, że „w kraju panuje spokój, oczywiście jak na polskie standardy (…). Przejęcie funkcji politycznych przez armię, mimo iż wygląda to na paradoks, ma na celu wzmocnienie demokracji”. Dla komunistów, tym istotniejsze stało się odzyskanie utraconego po powstaniu „Solidarności” monopolu w polityce informacyjnej. Obok internowania tysięcy działaczy opozycji, przystąpiono także do rekwirowania wszelkiego rodzaju urządzeń, które służyły do powielania prasy.
Pierwsze akcje propagandowe, będące w opozycji do władz Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, przeprowadzono się w regionie świętokrzyskim już 13 grudnia 1981 roku. W Skarżysku-Kamiennej, pojawiły się plakaty dyskredytujące generała Jaruzelskiego oraz kierowaną przez niego Wojskową Radę Ocalenia Narodowego (WRON). Niedługo potem podobne „operacje” przeprowadziła młodzież z kieleckiego Technikum Geologicznego. Popularnym zjawiskiem było malowanie napisów na murach. Hasła „Orła WRON-a nie pokona”, „TV kłamie”, „ZOMO bije” i wiele innych pojawiały się regularnie w wielu miejscowościach Kielecczyzny.
Walkę propagandową z komunistycznym reżimem prowadzono nawet w więzieniach oraz ośrodkach odosobnienia. Na kieleckich Piaskach, gdzie mieścił się jeden z nich, redagowano i drukowano pismo „Krata” („Nasza Krata”). Pozostający na wolności działacze opozycji mieli znaczne większe możliwości, by rozpocząć swobodne drukowanie, nie tylko ulotek i plakatów, ale także regularnie ukazujących się gazet. Ich nakład nie był wysoki, wynosił zazwyczaj jedynie kilkanaście egzemplarzy. Na Kielecczyźnie drukowano od połowy 1982 roku „Biuletyn Wojenny”, „Hutniczą Solidarność” oraz „Zew”, które ukazywały się w Ostrowcu Świętokrzyskim, „Konflikty” w Skarżysku-Kamiennej, a w Starachowicach –„Biuletyn Solidarność Starachowice”.
„Zima wasza, wiosna nasza”
Polska Zjednoczona Partia Robotnicza znajdowała się w wyraźnym kryzysie. Nie inaczej było na Kielecczyźnie, gdzie komuniści szybko przeszli do defensywy, a działacze Solidarności przyjmowali pozycje ofensywne. Oznaką tych słabości stała się Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego, której powołanie było sprzeczne z konstytucją Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej.
Komitet Miejski Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w Ostrowcu Świętokrzyskim, w lutym 1982 roku zaznaczył, że „Niestety siła przekonywania aktywu [partyjnego – redakcja] okazała się zbyt słaba, a co gorsza świadomość polityczna i dyscyplina pewnej części aktywu partii jest zbyt niska”. Zdawano sobie sprawę, że erozja w komunistycznych szeregach postępowała, a decydenci nie potrafią jej już zatrzymać. Oczywiste stało się, że już jedynie kwestią czasu jest, kiedy „Solidarność” przejdzie do ataku.
Liczba „wystąpień przeciwko władzy” wzrastała od wiosny 1982 roku. 31 sierpnia 1982 roku doszło w Kielcach do manifestacji, w której wzięło udział kilka tysięcy osób. Największa liczba protestujących znalazła się pod Bazyliką Katedralną, gdzie zgromadzonych zaatakowała milicja. Wielu osobom zafundowano „ścieżki zdrowia”. Wśród poszkodowanych i pobitych był między innymi Stanisław Rak, który zmarł kilka dni później. Tego samego dnia odbyła się manifestacja w Starachowicach, w której wzięło udział około 2 tysięcy osób, jednak tam nie doszło do starć z milicją.
Stan wojenny był dla wielu osób, szczególnie internowanych opozycjonistów, traumatycznym przeżyciem. Szczególnie zatrzymania, prowadzone późną nocą, bez wyjaśnień, musiały budzić najgorsze skojarzenia i lęk. – Nie wiedzieliśmy, gdzie jedziemy. Domysły były różne. A to, że wywiozą w pola i zostawią, a to, że czeka nas „rozwałka”, a to, że na Komendę Milicji odwiozą – wspominał po latach Waldemar Bartosz. Internowania dotknęły nie tylko osoby bezpośrednio zaangażowane w działalność opozycyjną, ale ich najbliższych. – Pamiętam sam moment zatrzymania mojej matki. Milicjant uderzył mnie w twarz, krzycząc: czego ryczysz gówniarzu – przypominał syn działaczki opozycji – Marii Durlej, mający wówczas 7 lat. Rodziny ukrywających się w stanie wojennym działaczy, były nękane przez „bezpiekę”. Skutki tych działań były niekiedy tragiczne. Zdarzały się nawet próby samobójcze, wśród internowanych, którzy nie wytrzymywali psychologicznej presji jakiej byli poddawani.
Bierny opór
Popularną formą walki z systemem oraz utrzymującą go za wszelką cenę władzą, było stosowanie biernego oporu. Należało do niego bojkotowanie oficjalnych gazet, czy spacery w czasie nadawania dziennika telewizyjnego. Jednym z posunięć było także solidaryzowanie się z osadzonymi w obozach odosobnienia, poprzez zapalanie świec w oknach w godzinach 19.30 – 20.00, czyli w czasie emisji dziennika telewizyjnego. Pozostające na wolności grupy działaczy „Solidarności” wzywały do zaprzestania zakupu napojów alkoholowych. Stanowiły one bardzo ważny element w budżecie Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, a spadek sprzedaży byłby dla władzy bardzo odczuwalny. Tak zaoszczędzone pieniądze namawiano, by przeznaczyć na pomoc dla znajdujących się w izolacji działaczy opozycji .