W czasach, które pamiętają już tylko najstarsi górale, do szkoły w Istebnej na kolonie przyjeżdżały dzieci śląskich górników. A ponieważ tuż obok spędzałem wraz z kuzynami swoje wakacje, nie mogło się obyć bez codziennych kontaktów z kolonistkami i kolonistami. Można nawet chyba stwierdzić, że braliśmy czynny udział w życiu paru turnusów. Bywało że także wbrew kolonijnej kadrze wychowawców.
Tak było np. gdy z najstarszymi grupami spotykaliśmy się w centrum Istebnej. Bywało że ulegaliśmy wtedy prośbom rówieśników o kupowanie dla nich towarów, które dla kolonistów były niedostępne. Wychowawcy kontrolowali bowiem w sklepach, na co ich podopieczni wydają pieniądze. Kto był na koloniach w najstarszych grupach, ten wie, że chodziło głównie o zakupy papierosów i piwa. Dzięki tej „uprzejmości” żniwa dla nas nadchodziły po niedzielnych odwiedzinach rodziców. Wtedy to koloniści hojnie się odwdzięczali częstując nas słodyczami.
Z kolonistami spotykaliśmy się również na boisku. W meczach piłki nożnej raczej szans nie mieliśmy, bo śląsko-zagłębiowska młodzież miała futbol we krwi. W odróżnieniu od mieszkańców Istebnej, którzy lepiej radzili sobie w sportach zimowych - zwłaszcza w skokach i biegach narciarskich. Jednak dzięki temu w rywalizacji lekkoatletycznej szło miejscowym już nieco lepiej.
Były jeszcze, o ile tylko dopisywała pogoda, spotkania nad Olzą. Tam z kolei dominowała siatkówka. Jednak rywalizacja była utrudniona, bo zwykle przerywana, jak nam się wydawało, w najciekawszym momencie - w związku z tym, że dla kolonistów nadchodziła pora obiadu.
Drugim fajnym miejscem, w którym spędziłem nieco czasu na koloniach nie będąc kolonistą, był Ośrodek Wczasowo-Kolonijny kop. Rymer w Wiśle. Wybudowany niemal od podstaw (w miejsce uroczego budynku przypominającego nieco hacjendę) w lipcu i sierpniu zapełniał się dziećmi górników - głównie z kopalni Rybni-ckiego Okręgu Węglowego. I tutaj można było z kolonistami pograć w piłkę czy siatkówkę. Czasami udawało mi się też „załapać” na sędziego w meczach kolonistów. Do tego był tam też niezły plac zabaw z huśtawkami oraz miejsce na ognisko, przy którym odbywały się kolonijne spotkania. Najchętniej jednak grupy kolonistów spędzały czas nad rzeką Wisłą, która płynie tuż obok ośrodka.
Niestety, ładny i funkcjonalny niegdyś ośrodek od wielu lat niszczeje. Najpierw przestał przyjmować wczasowiczów w okresie zimowym, a potem, wraz z likwidacją kopalni Rymer, zniknęli też koloniści. Teraz trzy budynki stojące w Nowej Osadzie, które jeszcze na początku XXI wieku tętniły życiem, czekają na nowego właściciela. I remont.