Dorota Kowalska

Były prezydent na emeryturze, czyli z czegoś trzeba żyć [VIDEO]

Dorota Kowalska

Polityk, a zwłaszcza były prezydent, to człowiek z nazwiskiem, kontaktami, doświadczeniem i wiedzą. Na emeryturze może te atuty wykorzystać i wykorzystuje, bo - jak to stwierdził kiedyś Lech Wałęsa - „z prezydenckiej emerytury trudno wyżyć”.

Byli prezydenci lekko nie mają, chociaż przeciętny Polak pewnie cieszyłby się z emerytury, którą dostają, to jednak prezydenci „w stanie spoczynku” państw Europy Zachodniej są znacznie bardziej finansowo doceniani. Bronisław Komorowski po przegranych w zeszłym roku wyborach dostał 75 proc. kwoty wynagrodzenia zasadniczego urzędującej głowy państwa, czyli około 6,4 tys. na rękę. Ale już Lech Wałęsa w jednym z wywiadów przyznał, że z prezydenckiej emerytury, całe 4,3 tys. zł, „trudno wyżyć”, były prezydent Aleksander Kwaśniewski napomknął wręcz o „niewątpliwym błędzie w systemie”.


Źródło: polskatimes.pl/x-news

Teraz jeszcze Biuro Ochrony Rządu zrezygnowało z chronienia byłych prezydentów poza granicami kraju. Powód? Taka ochrona generowała koszty niewspółmierne do zagrożenia.

„Ciekawostka ze strony małych ludzi: właśnie się dowiedziałem o odebraniu ochrony BORu mojemu ojcu podczas podróży zagranicznych. Nigdy nie przestanie mnie zadziwiać, ile złej woli jest w tych ludziach” - skomentował Jarosław Wałęsa na Facebooku.

Nie on jeden wydaje się zniesmaczony całą sytuacja.

Byli prezydenci, nie tylko Polski zresztą, nie próżnują na emeryturze: jeżdżą z wykładami, prelekcjami, wydają książki - zarabiają

- Przecież to nie są wielkie pieniądze - stwierdził Aleksander Kwaśniewski w Radiu Zet. I szybko obliczył, że 330 tys. zł rocznie w budżecie BOR wynoszącym 199 mln, to 0,17 proc. kosztów - tyle byli prezydenci kosztują państwo podczas swoich podróży.

Tymczasem Lech Wałęsa z takiej ochrony korzystał od dwudziestu jeden lat, on sam - od jedenastu. Ten typ ochrony nie jest zresztą tylko polską specjalnością. Przysługuje większości byłych prezydentów krajów europejskich.

- To jest zerwanie z tradycją, z pewną praktyką, rutyną od dwudziestu jeden czy jedenastu lat - powiedział Kwaśniewski i dodał, że za pozbawieniem byłych prezydentów ochrony BOR za granicą stoi polityka.

A byli prezydenci rzeczywiście sporo podróżują, ale też żyć z czegoś trzeba. Lech Wałęsa zarabia więc głównie na prelekcjach, a miejsca, które z nimi odwiedza, pieczołowicie dokumentuje na swoim blogu, na którym można zobaczyć zdjęcia z Florydy, Dubaju czy Meksyku, z niemal całego świata. Laureat Nagrody Nobla sam zdradził, że za jeden wykład inkasuje od 10 tys. dol. do 100 tys. dol., czyli po przeliczeniu od 38 tys. zł do niemal 380 tys. zł. Ma średnio jeden taki wykład w tygodniu. Jednak większość honorariów zasila konto Fundacji Lecha Wałęsy, a tylko część wpływa na prywatny rachunek byłego prezydenta. Jak czytamy na stronie Fundacji „Instytut Lecha Wałęsy” intencją jej powołania „było przede wszystkim skupianie wielu środowisk społecznych wokół ciągle aktualnych idei i postulatów decentralizacji państwa, upowszechniania zasad moralnych w działalności politycznej i konieczności pielęgnowania tradycji niepodległościowej. Stworzenie zaplecza eksperckiego dla Lecha Wałęsy pozwoliło działać na rzecz Polski, tak w kraju, jak za granicą”.

Bronisław Komorowski na razie założył Instytut Bronisława Komorowskiego, którego misją jest „działanie na rzecz wolności, dialogu i bezpieczeństwa”.

O obu byłych prezydentach i ich prywatnej już działalności zrobiło się głośno rok temu, kiedy pojawili się w Chicago na promocji firmy Cinkciarz.pl, która wprowadza na rynek amerykański swoją markę - Conotoxia. Kantor wchodzi na rynek w USA i podpisał siedmioletnią umowę sponsorską z drużyną koszykarską Chicago Bulls. Byli prezydenci pozowali do zdjęć na tle logo kantoru. Nie obyło się bez wpadek. Lech Wałęsa ściskał się z maskotką klubową, a Bronisław Komorowski tak trzymał koszulkę, że ułożyła się w napis „bull”. Słowom krytyki nie było końca. Bo jak to tak? Byłe głowy państwa i Cinkciarz.pl?

- Razi mnie takie zachowanie i nie oceniam go dobrze. Nie jest to dobry pomysł, jeżeli przedstawiciele polskich elit angażują się w reklamę konkretnej firmy. Wszystko byłoby w porządku, gdyby w USA promowali polski biznes - powiedział Agencji Informacyjnej Polska Press Marek Zuber, ekonomista i analityk rynków finansowych. - Trudno to nazwać reklamą. Brali udział w jakimś wydarzeniu. Wszystko jest kwestią smaku - mówił z kolei AIP Andrzej Arendarski, prezes Krajowej Izby Gospodarczej.

Ale Bronisława Komorowskiego zażarcie bronił prof. Tomasz Nałęcz, były minister w Kancelarii Prezydenta, były jego doradca.

- Rozumiem, że prezydent, podobnie jak prezydent Wałęsa, potraktował to jako wspieranie polskiego biznesu za granicą. Zażenowania nie czuję, tak przecież robią byli prezydenci, byli premierzy na całym świecie. Uważam, że jest niekonsekwencja i obłuda w tym całym ataku na prezydenta. Rozumiem odruch zaskoczenia, bo też się wpisuję w naszą starą, długą tradycję szlachecko-inteligencko-romantyczną, kiedy to wspieranie biznesu od pokoleń kojarzyło się nam z czymś podejrzanym i niedobrym. Pięknie to w „Lalce” pokazał Bolesław Prus, jak traktowano Wokulskiego i jego interesy - tłumaczył „Polsce” prof. Nałęcz.

Przypominał też, że prezydent przez pięć lat urzędowania podkreślał, że za element prezydenckiej misji uważa promowanie Polski za granicą, polskiego biznesu za granicą. - W podróże zagraniczne zawsze zabierał biznesmenów, bo tak jest na świecie przyjęte, że wsparcie prezydenta przydaje biznesowi wiarygodności, czyni go poważniejszym. To się robi na całym świecie. Jak do Polski przyjeżdżają inni prezydenci, to im poza doradcami i współpracownikami towarzyszy wielkie grono przedsiębiorców. Nie ciągną się oni w świcie prezydenckiej, tylko spotykają z polskimi kolegami i robią biznesy, wiedząc, że jest życzliwość najwyższych czynników państwowych. To jest norma - opowiadał prof. Nałęcz.

Na promocji w Chicago nie było Aleksandra Kwaśniewskiego, ale on na prezydenckiej emeryturze zajmuje się głównie doradztwem. Było o nim głośno, kiedy ponad rok temu „Der Spiegel” napisał, że Kwaśniewski doradza prezydentowi Kazachstanu. Ponoć prezydent Nursułtan Nazarbajew zabiegał, częściowo z powodzeniem, o pozyskanie europejskich polityków i przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości jako lobbystów mających poprawić wizerunek kraju uważanego za dyktaturę. Na szefa Klubu Przyjaciół Kazachstanu awansował były kanclerz Austrii Alfred Gusenbauer. Dobrał sobie całkiem niezły zespół, wystarczy wspomnieć, że pomysł spodobał się takim politykom, jak Romano Prodi, Aleksander Kwaśniewski właśnie czy były minister spraw zagranicznych Hiszpanii Marcelino Oreja. „Der Spiegel” donosił, że starano się także o przychylność niemieckich polityków, a do grona tych pożądanych zaliczani byli: były kanclerz Gerhard Schröder, były prezydent Niemiec Horst Köhler i były szef MSW Otto Schily, a także posłowie i urzędnicy wymiaru sprawiedliwości.

Już zresztą wcześniej Ryszard Kalisz, wówczas poseł Sojuszu Lewicy Demokratycznej, przyznał w Radiu Zet, że Kwaśniewski doradza w Kazachstanie. - On jest w takiej radzie jeszcze razem z Alfredem Gusenbauerem w Kazachstanie, z kilkoma byłymi premierami różnych krajów zachodnich i tam również doradza - mówił poseł Kalisz. A „Gazeta Wyborcza” pisała, że chodzi o Międzynarodową Niezależną Grupę Doradczą, do której Kwaśniewski należy. Członkowie grupy mieli spotykać się w Kazachstanie cztery razy w roku, a za swoją pracę otrzymywać pieniądze. Jakie? Aleksander Kwaśniewski nie ma obowiązku informować o wysokości swojego wynagrodzenia.

Ale umówmy się, byli prezydenci to niezły potencjał: nazwisko, międzynarodowe kontakty, doświadczenie. I wielu z nich sprawnie to wykorzystuje. O swoje finanse nie musi się martwić małżeństwo Clintonów. Były prezydent i kandydatka na to stanowisko w wyborach w 2016 r. do biednych nie należą. Hillary Clinton wyznała, że w momencie opuszczania Białego Domu w 2001 r. ona i jej mąż Bill Clinton byli bankrutami. Ale od tego momentu zarobili co najmniej grubo ponad 100 mln dol. na samych wystąpieniach publicznych. Tym samym Clintonowie znajdują się wśród jednego procentu najbogatszych Amerykanów. Bill Clinton bierze średnio 250 tys. dol. za przemowę, podczas gdy jego żona - 235 tys. Największą gażą kandydatki na prezydenta było 335 tys. dol. otrzymane podczas wystąpienia w San Diego w firmie Qualcomm zajmującej się technologią mobilną. Hillary Clinton otrzymała także 100 tys. dol. za przemowę w California Medical Association, którą wygłosiła przez satelitę. Aktywniejszy w przemówieniach publicznych Clinton wciąż inkasuje większe honoraria od swojej żony. Największą gażą byłego prezydenta było 500 tys. dol., które zarobił podczas wystąpienia na EAT Stockholm Food Forum w Szwecji.

- Przecież muszę płacić nasze rachunki - stwierdził szczerze w NBC News Bill Clinton. - Pracuję nad przemówieniami naprawdę ciężko, spędzam kilka godzin dziennie na zbadaniu danej sprawy. Ludzie lubią słuchać, jak mówię - dodał.

Na konto Hillary wpłynęło także 5 mln dol. ze sprzedaży jej książki „Hard Choices”. Teraz, kiedy Hillary Clinton jest oficjalną kandydatką Demokratów w wyborach prezydenckich, nie może już wygłaszać płatnych przemówień.

Kontrowersję wzbudzają także zarobki byłego premiera Wielkiej Brytanii Tony’ego Blaira. Były lider Partii Pracy od razu po zakończeniu swojej 10-letniej kariery jako brytyjski szef rządu objął stanowisko międzynarodowego wysłannika ONZ, Unii Europejskiej, Stanów Zjednoczonych i Rosji na Bliski Wschód. Blair przewodzi obecnie procesom pokojowym w regionie, między innymi w Izraelu i Palestynie. „The Sunday Times” wziął pod lupę zarobki byłego szefa rządu Wielkiej Brytanii. Jak podawała brytyjska gazeta, wartość majątku Blaira szacuje się na 20 mln funtów. Za pełnienie funkcji dyplomatycznej na Bliskim Wschodzie Blair może otrzymywać pensję w wysokości nawet od 25 do 35 mln funtów. Były premier, podobnie jak Clintonowie, czerpie największe zyski z wygłaszania przemówień. Są one jednak mniejsze niż wynagrodzenie byłej amerykańskiej pary prezydenckiej. Według „The Sunday Times” w 2007 r. Blair zarobił 327 tys. funtów za 20-minutową mowę skierowaną do 600-osobowej grupy złożonej z członków Komunistycznej Partii Chin, bankierów i biznesmenów. Zleceniodawcą była chińska korporacja deweloperska Dongguan Guangda. Z kolei dwa lata później Blair zainkasował 400 tys. funtów za 30-minutowe wystąpienie podczas swojej wizyty na Filipinach. Jednak w odróżnieniu od Billa Clintona żądania byłego premiera wielkiej Brytanii mają swoje granice. Blair miał wystąpić na forum EAT Stockholm Food Forum w Sztokholmie poświęconym problemowi głodu na świecie, jednak jego organizatorzy zmienili zdanie po usłyszeniu żądań finansowych od agencji menedżerskiej Brytyjczyka. Za 20-minutową przemowę zażądano 330 tys. funtów. To większa gaża od tej, którą rok wcześniej otrzymał na tej samej imprezie Bill Clinton (327 tys. funtów za półgodzinną przemowę).

- Blair to nie Clinton, a jego sława gaśnie. Menedżerowie przeceniają jego wartość - stwierdził anonimowo jeden z organizatorów forum w Szwecji.

Były laburzysta czerpie także zyski z pełnienia funkcji doradcy i konsultanta. Blair podpisał między innymi dwuletni kontrakt o wartości 16 mln funtów z rządem Kazachstanu oraz umowę z Kuwejtem opiewającą na 27 mln funtów: Brytyjczyk udzielał rządzącym rad dotyczących politycznych i ekonomicznych reform. Współpraca z krajami oskarżanymi o łamanie praw człowieka wywołała kontrowersje m.in. brytyjskiej opinii publicznej.

- Moim celem nie jest zarabianie pieniędzy, ale zmienianie świata - odpowiadał Blair w wywiadzie dla „The Financial Times” w 2012 r.

Innym politykiem, który mimo ustąpienia ze stanowiska państwowego dorobił się fortuny, jest Gerhard Schröder, kanclerz Niemiec w latach 1998-2005. Ten ponad 72-letni były polityk, a obecnie biznesmen, pod koniec swojej kadencji podpisał opiewający na 2,7 mld dol. kontrakt z Rosją w sprawie budowy Gazociągu Północnego pod dnem Morza Bałtyckiego. Współpraca polityka z Rosją wzbudziła kontrowersje, podobnie jak objęcie przez Schrödera stanowiska prezesa w radzie nadzorczej Nord Stream, konsorcjum niemieckich firm oraz rosyjskiego koncernu Gazprom prowadzącego budowę. Pojawiły się między innymi głosy potępiające to, że gazociąg o długości 1,2 tys. km omija terytoria Polski i Ukrainy. Zachodnią opinię publiczną zaniepokoiła też bliska zażyłość Schrödera z Władimirem Putinem, którą krytykowała między innymi obecna niemiecka kanclerz Angela Merkel. Z kolei, jak relacjonowało Associated Press, Tom Lantos, były przewodniczący komisji spraw zagranicznych Izby Reprezentantów, nazwał niemieckiego kanclerza polityczną prostytutką. Według gazety „The Financial Times” za nadzorowanie budowy Gazociągu Północnego Schröder inkasuje nawet od 1 do 1,2 mln dol. rocznie. Kontrowersje dotyczące intratnej posady polityka komentowali przedstawiciele konsorcjum, twierdząc, że „jego pensja nie będzie różnić się od zarobków w banku czy korporacji”. Schröder uznawany jest jednak za bardzo obrotnego biznesmena. W latach 90. zasiadał między innymi w radzie nadzorczej samochodowego koncernu Volkswagen. Obecnie Niemiec od kilku lat jest także doradcą w banku inwestycyjnym Rothschild, utrzymuje także stosunki dyplomatyczne z Turcją, Chinami czy krajami Zatoki Perskiej.

Aleksander Kwaśniewski nie jest więc wyjątkiem w świecie polityki. Też musi coś dorzucić do domowego budżetu. Już kilka lat temu „Gazeta Wyborcza” pisała, że Kwaśniewski zasiada w międzynarodowej radzie doradców firmy Kulczyk Investments, jest zresztą w świetnym towarzystwie, bo wraz z nim Kulczykowi doradzać mieli były prezydent Niemiec Horst Köhler i emerytowany generał James L. Jones, swego czasu doradca samego prezydenta Obamy. Ponoć członkom tego typu ciał doradczych wypłacane jest około 200 tys. dol. rocznie.

Ale to nie koniec zajęć Aleksandra Kwaśniewskiego. Dokładnie dwa lata temu, kiedy na Ukrainie wciąż toczyła się wojna, amerykański serwis internetowy Buzzfeed podał, że syn wiceprezydenta USA Hunter Biden i Aleksander Kwaśniewski są członkami rady nadzorczej spółki Burisma Holdings, firmy gazowej powiązanej z ministrem energii z czasów prezydenta Janukowycza. Za tym newsem stał Max Seddon, amerykański dziennikarz serwisu Buzzfeed, wcześniej związany między innymi z agencją Associated Press i gazetą „The Moscow Times”. Aleksandra Kwaśniewskiego, oczywiście, wywołano do tablicy. Nie widział nic złego w tym, że - z jednej strony - krytykował politykę Janukowycza, a z drugiej - doradzał spółce, której właścicielem był były minister z jego ekipy. W rozmowie z „Gazetą Wyborczą” Kwaśniewski mówił, że zasiada w niezależnej radzie dyrektorów, która pełni funkcję doradczą, nie jest związana z działalnością operacyjną spółki, a on zajmuje się tam prognozami politycznymi.

- Gdybym dziś kandydował, był aktywnym politykiem, to byłoby uzasadnione pytanie, czy można działać na dwóch płaszczyznach: realnej polityki i doradztwa. Ale jestem byłym politykiem, który to, co ma, to jego wiedza i doświadczenie. I jeżeli ktoś jest tym zainteresowany, a są to ludzie poważni, to nie widzę powodów, by nie dzielić się tym doświadczeniem czy wiedzą. I jeżeli jeszcze są to pieniądze, które mogę zarobić, to też nie widzę w tym żadnego problemu - tłumaczył były prezydent.

Nie chciał zdradzić, ile pieniędzy zarabia u Ukraińców

- To tajemnica handlowa. Ale chcę powiedzieć, że wszystkie pieniądze trafiają do Polski, gdzie płacę 100 proc. podatku, a pieniądze są w państwowym banku, zatem transparentność jest całkowita - skwitował.

Majątek państwa Kwaśniewskich zawsze rozpalał wyobraźnię. Tabloidy próbowały zajrzeć do kieszeni zwłaszcza Jolancie Kwaśniewskiej, bo była pierwsza dama też całkiem nieźle sobie radzi w biznesie. Nie tylko media zajmuje majątek Kwaśniewskich, politycy też próbują go zliczyć. Józef Oleksy podczas osławionej już rozmowy z Aleksandrem Gudzowatym opowiadał: „Tych zegarków miał od cholery i nosił je, kur..., nie wiadomo po co. (…) Wszyscy się dziwią, że chodzą tam wycieczki i oglądają to jego mieszkanie. To jest 400 metrów kwadratowych. (…) Dom w Kazimierzu - nie umiem tego wycenić, ale na pewno jest to droga sprawa. Jazgarzew: 6 ha działki z asfaltową drogą zrobioną do samego domu przez pola. I to nie jest wszystko. Ma tego majątku trochę. Jak zderzysz jego wynagrodzenia prezydenckie, a nawet Joli dochody, no to co z tego, że ona ma 100 tys. za ten program w telewizji [TVN Style - red.], by się wstydziła tam występować. Teraz on [Kwaśniewski - red.] ma dołączyć jeszcze na kolejne 10 tys., ale nie uzbiera, żeby nie wiem jak się naharował, to nie uzbiera tyle, ile potrzebuje na wylegitymizowanie tego (…)”.

Domem w Kazimierzu, o którym wspomina Józef Oleksy, zainteresowało się nawet Centralne Biuro Antykorupcyjne za czasów, kiedy szefował mu Mariusz Kamiński. Sprawą legalności majątku państwa Kwaśniewskich zajmowała się także prokuratura, ale w 2010 r. postępowanie zostało umorzone. I jak tłumaczył potem ówczesny prokurator generalny Andrzej Seremet, nie było najmniejszych podstaw, aby do sprawy wracać.

Byli prezydenci żyją też z pisania. Lech Wałęsa w 1984 r. wydał wielokrotnie wznawianą i tłumaczoną autobiografię „Droga nadziei”. W 2007 r. ukazała się jego książka „Lech Wałęsa. Moja III RP. Straciłem cierpliwość”, a w 2008 r. nowa obszerna „Droga do prawdy. Autobiografia”. U Aleksandra Kwaśniewskiego pisze głównie żona - była pierwsza dama Jolanta Kwaśniewska wydała przynajmniej kilka książek. On sam udzielił dwóch wywiadów rzek, które ukazały się pod tytułami: „Nie lubię tracić czasu” i „Pójdźmy dalej”. Bronisław Komorowski porozmawiał z Janem Skórzyńskim, jego wywiad rzeka ukazał się w książce „Zwykły polski los”.

Cóż, pieniądze zawsze rozpalają wyobraźnię, a byli prezydenci, jeśli potrafią wykorzystać swoje talenty, doświadczenie i znajomości, zazwyczaj je mają.

Współpraca: Aleksandra Gersz

Dorota Kowalska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.