Było ciężko, ale mistrz zostaje w Zielonej Górze
Stelmet BC Zielona Góra pokonał Polski Cukier Toruń, wygrał serię play off 4:1 i został mistrzem Polsi. Łatwo jednak nie było.
Po czwartkowym, ciężko wywalczonym zwycięstwie w Toruniu prowadziliśmy w serii play-off 3:1 i niemal wszyscy wróżyli, że w sobotnie południe (tak dziwna godzina wynikała z faktu iż popołudniu telewizja transmitowała mecz reprezentacji siatkarzy, a wieczorem piłkarzy) nie będziemy mieli najmniejszych problemów z odniesieniem czwartego zwycięstwa. Gospodarze mieli już przygotowane koszulki z napisem ,,Mistrz Polski”, toruński rywal też już chyba nie liczył na wiele, bo miał przygotowane podobne koszule tyle, że z napisem ,,Wicemistrz Polski”. W korytarzu czekał wielki baner, była też firma, która miała zająć się deszczem konfetti w momencie wręczania zielonogórzanom pucharu za mistrzostwo. Mroziły się oczywiście szampany, czekały nożyczki do tradycyjnego obcinania kosza. Czekali też oficjele z medalami.
Jednak było bardzo blisko żeby te wszystkie przygotowania były niepotrzebne, bo Polski Cukier długi czas w tym meczu prowadził, momentami bardzo wysoko i gdyby wygrał, jutro byłby szósty mecz w Toruniu.
Ta groźba była bardzo realna. Przed spotkaniem zaprezentowano zdjęcie Piotra Galanta, koszykarza Zastalu, który zmarł przed kilkoma tygodniami. Znajdzie ono swoje miejsce w hali CRS, a kibice rzęsistymi oklaskami uhonorowali pamięć znakomitego przed laty zawodnika.
To, że wszystkie prognozy i przewidywania mogły się zupełnie nie sprawdzić wynikało nie z jakieś fantastycznej formy Polskiego Cukru, bo torunianie grali swoją solidną koszykówkę, ale zaskakującego spięcia i stresu naszych. W pierwszej kwarcie jeszcze nie było tragedii. Wprawdzie wygrywaliśmy tylko dwukrotnie, przez chwilę po trójkach Thomasa Kelatiego i Armaniego Moore’a, ale rywal by ł blisko i wszyscy liczyli, że nasi zaraz się opanują i zagrają swoje.
Tymczasem przyszła druga kwarta i było jeszcze gorzej. Nasi pudłowali z najprostszych pozycji, fatalnie bronili. Nie było zawodnika, któremu nie drżałyby ręce. W tym układzie goście punktowali i odjeżdżali. Najpierw odskoczyli na dziesięć punktów, potem piętnaście Wreszcie, po rzucie Obiego Trottera w samej końcówce wygrywali już 47:29. Różnica osiemnastu punktów we własnej hali w najważniejszym meczu sezonu była porażająca i nie wróżyła nic dobrego. Fatalnie zbieraliśmy piłki z tablic. Nam się to udało dziewięciokrotnie podczas gdy Polskiemu Cukrowi aż 20 razy, Na bakier byliśmy z celnością i asystami.
Kibice czekali więc na to, że po rozmowie w szatni ekipa szybko odrobi większą część strat i pojawi się szansa na zwycięstwo. Zaczęliśmy trójką Kelatiego, ale rywale odpowiedzieli tym samym w wykonaniu Kyle Weavera. Potem upływały minuty, a przewaga gości jeśli się zmniejszała, to po chwili znów wynosiła 14-17 punktów. Niemal równo z syreną z połowy boiska rzucił Kelati i piłka wpadła do kosza.
Przed czwartą kwartą przegrywaliśmy więc 56:67. Różnica do zniwelowania, ale ciągle jednak spora. Ostatnie dziesięć minut prawie pięciotysięczna widownia oglądała niemal na stojąco (szkoda, że dopiero w ostatnim meczu przyszło tylu kibiców). Nasi grali zdecydowanie lepiej w obronie i skuteczniej w ataku, ale goście ciągle prowadzili, choć jakby już tracili taką pewność siebie jaką mieli przez wiele minut tego meczu. W 33 min Aleksander Perka trafił zza linii 6,75 i Polski Cukier wygrywał 72:67. Jednak już widać było, że Stelmet wrócił na swoje dobre tory, a czasu zostało tyle by odwrócić losy tego spotkania. W 36 min po rzucie Moore’a za trzy punkty był remis 72:72. Goście jeszcze dwukrotnie po rzutach Trottera i Perki po wykonaniu jednego osobistego prowadzili. Kiedy jednak trafił Przemysław Zamojski i było 76:75 kibice nie posiadali się ze szczęścia.
Czekała nas jeszcze jednak bardzo trudna końcówka. Raz jeszcze Polskiemu Cukrowi udało się wyjść na prowadzenie kiedy trójką popisał się Weaver. Było wówczas 79:76 dla gości, do końca niespełna dwie minuty i pojawiła się obawa, że szczęście na finiszu uśmiechnie się do nich. Ale Stelmet już się nie dał. Trójkę trafił Moore, wybroniliśmy akcję rywali, znów trójką poczęstował ich Koszarek i na minutę i 32 sekundy przed końcem wygrywaliśmy 82:79. Potem rywal znów stracił piłkę, trafił Zamojski, sytuacja powtórzyła się i po punktach Koszarka, na 32 sekundy przed końcem było już 86:79. Jednak w koszykówce wszystko może się zmienić. Trafił Trotter, był faulowany, dołożył punkt i zrobiło się tylko 86:82 Wówczas jeden błąd i strata mogły oznaczać wielkie kłopoty, tym bardziej, że do końca pozostawało 25 sekund, a to w baskecie jeszcze dużo czasu. Na szczęście nie pozwolilismy już rywalom na celny rzut, a w odpowiedzi Zamojski po faulu, dobrze wykonując osobiste, zdobył ostatnie punkty w sezonie 2016/17 nie tylko w hali CRS ale i w całej lidze.
Zwycięzców się nie sądzi, tym bardziej, że liczyła się wygrana, a nie jej styl i pewnie za kilka tygodni nikt nie będzie pamiętać jak to było. Trzeba jednak wyrazić zdziwienie, że tak daliśmy się zdominować w pierwszej połowie, ale jak mawiał klasyk ,,nieważne jak się zaczyna, ważne jak się kończy”. Nasz zespół wygrał i obronił tytuł . I to się liczy.
Dodajmy że w tym meczu Polski Cukier prowadził przez 32 minuty i 57 sekund, a Stelmet dwie minuty i 25 sekund. Ale dodajmy, prowadził w tych najważniejszych, decydujących końcowych.
MVP finałów został uznany James Florence, który rzeczywiście to co ma najlepszego, pokazał na koniec. Nagrodę specjalną prezydenta Zielonej Góry w wysokości 50 tysięcy złotych otrzymał Łukasz Koszarek
Potem była wielka feta i medale. Wręczała je minister Rodziny Pracy i Polityki Społecznej Elżbieta Rafalska, którą zresztą kibice wygwizdali i szef PLK Marcin Widomski. Puchar wręczał weteran z Iraku. Potem było obcinanie siatki kosza, wspólne zdjęcia z kibicami i wielka, wielka radość. Stelmet BC Zielona Góra po raz trzeci z rzędu mistrzem Polski w koszykówce! To wielka sprawa!