Byłem w Moskwie
Jedyną niestereotypową rzeczą, jaką mogę napisać o Moskwie jest to, że na ulicach nie ma pijanych ludzi. Bo nie ma, w każdym razie przez trzy dni nikogo nie widziałem, co mnie zdziwiło jako krakusa przyzwyczajonego do hord zalanych Anglików.
Jeżeli ktoś myśli, że architektura Nowej Huty jest przykładem sowieckiej myśli monumentalnej, to musi pojechać do stolicy Rosji. Podobnie, jak w gotyckich katedrach zachodniej Europy - monumentalizm zaczyna się tam, gdzie już nie jesteśmy w stanie, bez obracania głowy, objąć wnętrza czy bryły budynku; gdy ona przekracza ludzką skalę, wkraczając jednocześnie w obszar fantazji. No bo jeśli popatrzymy np. na Pałac Ministerstwa Spraw Zagranicznych (jeden z 11 moskiewskich „pałaców kultury”), widzimy tylko jego tę część, którą rejestruje nasz ludzki „szeroki kąt”. Reszta jest już poza zasięgiem i gdy spojrzymy na nią, to to, co było przed chwilą, jest już tylko w pamięci. Musielibyśmy oddalić się o kilometr, ale wtedy nasz obiekt zniknąłby, zasłonięty przez inne budowle.
Podobnie z panoramą Moskwy widzianą z wieży telewizyjnej Ostankino (ponad pół kilometra wysokości) - nie widać zielonego horyzontu, granicy aglomeracji, betonowy tylko bezkres, poprzecinany pięciopasowymi arteriami, a pod ziemią - dwunastoma liniami metra. Chociaż metro działa znakomicie, to w tym mieście nie można się z kimś tak po prostu umówić, bo może się okazać, że wizyta zajmie nam pół dnia.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień