Byłem świadkiem wzniosłych chwil, kiedy życie ziemskie styka się z wiecznym
- Nie jestem komiwojażerem taniej łaski. Wiara to nie aspiryna, którą kapelan daje, żeby przestało boleć. Rozmowa z o. Jarosławem Mikuczewskim, byłym kapelanem dziecięcego hospicjum w Krakowie.
Był Ojciec kapelanem w Małopolskim Hospicjum dla Dzieci. Jak to się zaczęło?
W tym wszystkim maczała palce Boża Opatrzność. Przyjaciółka skontaktowała mnie z kobietą, której dziecko było podopiecznym hospicjum. Okazało się, że osób, które potrzebują rozmów z księdzem było tam więcej. Dostałem propozycję zostania kapelanem. Wszystko potoczyło się szybko. Pamiętam, był koniec września, miałem zacząć pisać doktorat i nie wiedziałem, czy będę miał czas na taką posługę, ale się zdecydowałem. Wcale nie szukałem takiej pracy. To potwierdzenie , że są rzeczy, których nie szukamy, a jednak Bóg nam je podsuwa, i okazuje się, że to było nam potrzebne.
Dzieci nieuleczalnie chore szybciej dorastają? Są świadome, przygotowane na śmierć?
Historie naszych podopiecznych są różne - jest wiele upośledzonych dzieci, które nie mówią, nie słyszą, nie mają możliwości werbalnego kontaktowania się. Trudno jest nam, osobom z zewnątrz, zgadywać na ile rozumieją swój stan. Jednak te dzieci mają większą powagę w oczach. Nie wiem czy są świadome, ale na pewno słyszą rozmowy rodziców i lekarzy i przechwytują to ich zatroskanie. Wiedzą, że ich życie jest inne niż kolegów - nie mogą chodzić, biegać, stają się coraz słabsi. Są też podopieczni, którzy są świadomi, można z nimi porozmawiać. Wiedzą, że nie ma lekarstwa na ich chorobę, że zbliżają się do jakiegoś momentu. To jak ten „moment” interpretują, zależy od ich rodziców. Jeśli są wychowywani jako katolicy to wierzą, że to nie koniec, a początek, że idą do Boga, przechodzą z życia ziemskiego do wiecznego.
Są też rodzice. Jak rozmawiać z człowiekiem, który wie, że jego dziecka nie da się uratować?
Pamiętam poruszające słowa, które usłyszałem w jednej rodzinie. Synek ciężko choruje, wydaje się, że jego odejście to kwestia miesięcy. A jego mama mówi mi, że nie dopuszcza do siebie myśli, że syn umrze. Cieszy się z każdej poprawy jego zdrowia, nawet najmniejszej. Mówi: „Gdybym cały czas miała w głowie myśl, że on umrze, to bym zwariowała”. Bo my, ludzie, myślimy jednak o życiu a nie o śmierci i mamy ten Boży pęd do życia, który pozwala nam fantastycznie działać, podejmować wysiłki, robić heroiczne rzeczy, opiekować się chorymi - właśnie dlatego, że jesteśmy zorientowani na życie. Śmierć przyjdzie, ale póki żyjemy to warto z tego życia wycisnąć jak najwięcej. Warto mieć coś co można wspominać, kiedy dziecko odejdzie z tego świata.
Czy wiara sprawia, że łatwiej jest przeżywać takie momenty? Wtedy miej boli?
To ważne pytanie. Czy mniej boli, czy jest mniej łez? Nie sądzę. Wierzę natomiast w to, że wiara daje nadzieję na to, że to życie, któremu towarzyszyłam jako matka, ojciec, życie któremu na imię Kuba, Stasiu, Helenka czy Emilka, nie skończy się. Ono po przejściu na drugą stronę będzie kontynuowane i kiedyś znów spotkam się z dzieckiem. Ta nadzieja może pomóc, sprawić, że po odejściu najdroższej osoby, będziemy w stanie dalej żyć, funkcjonować. Choć każda rodzina jest inna, nie zawsze to tak działa. Dlatego nie mówię im: „Uwierzcie i będzie łatwiej”. Nie jestem komiwojażerem taniej łaski. Wiara to nie jest aspiryna, którą kapelan daje żeby przestało boleć. To bardziej otwarcie oczu na inną perspektywę.
My, ludzie, myślimy jednak o życiu a nie o śmierci i mamy ten Boży pęd do życia, który pozwala nam fantastycznie działać, podejmować wysiłki, robić heroiczne rzeczy, opiekować się chorymi
Rodzice, których dziecko choruje zadają Bogu pytanie „Dlaczego ja?”
Nie usłyszałem takiego pytania. To ja je zadałem. Zapytałem: „Pani Magdo, nie pytała pani nigdy dlaczego to panią spotkało?”. Odpowiedziała: „Nie, wiedziałam że Bóg wierzy, że dam radę”. Kobieta dodała: „A kto mógłby przyjąć takie dziecko? Bóg chyba wiedział, że tylko ja będę się mogła nim zająć w taki sposób”. To były poruszające słowa, nie każdy potrafi tak spojrzeć na to doświadczenie. Nie twierdzę, że takich pytań nie zadaje się w ciszy pokoju, płacząc do poduszki. Ale pewnie odpowiedź też przychodzi w ciszy, w wyjątkowy sposób - może przez uśmiech dziecka, który rekompensuje cały trud.
Ojciec się nie zastanawiał dlaczego małe, niewinne dzieci chorują i muszą cierpieć?
To jest wyzwanie dla człowieka, który wybrał drogę oddania się całkowicie Panu Bogu, o którym wie, że jest miłością. Zadawałem sobie takie pytania. Pytałem też skąd takie rzeczy są na świecie. Czy Bóg tego chce, czy jest źródłem tego cierpienia? Nie, Bóg tego nie chce. Pewne choroby są wynikiem błędów, które popełniliśmy, zaniedbań lekarzy. Jedna z mam mówi, że stan jej synka jest wynikiem jej pracy w trudnych warunkach, pracodawca o to nie zadbał. Winić za to Boga jest nie fair. On mówi: „Zbiłeś szybę, tej szyby już nie skleimy, ale możemy wprawić witraż w to okno, który będzie cudowny. Nie jest moją winą, że je zepsuliście, powiedziałem wam co jest dobre a co złe”.
Nie wszystkie choroby się z tego biorą.
Zgadza się. Są choroby, które są elementem tego niedoskonałego świata. Jednak on nie był taki od początku, Bóg go takim nie stworzył. To dokonało się w rajskim ogrodzie, gdy diabeł wszedł do niego i namieszał ludziom w głowach. Szatan był tak wkurzony, że świat został tak pięknie dla nas stworzony, że chciał go zepsuć. Nie mógł zaszkodzić Bogu, więc zaszkodził nam. To jest ten początek grzechu pierworodnego: diabeł chciał nas przekonać, że poradzimy sobie sami. To pęknięcie, które cały czas w nas jest. Bóg tego nie chce, ale postanowił w swojej miłości do nas, że daje nam wolność. Jej skutkiem mogą być właśnie choroby.
Czy rodzice dzieci nieuleczalnie chorych wierzą w cuda? Ksiądz wierzy?
Muszę się odwołać do tego, jak Jezus działał będąc na Ziemi. Tak, słyszeliśmy o uzdrowieniach. Jednak Jezus cud rozumiał jako uzdrowienie relacji z Bogiem, z drugim człowiekiem, odpuszczenie grzechów. Dla wiary najważniejsze jest to duchowe uzdrowienie, które otwiera nas na Boga - źródło życia. Byłem świadkiem wielu takich uzdrowień. Przygotowywałem pięcioro podopiecznych hospicjum do komunii świętej. To były dzieci w różnym stanie. Moment przyjęcia przez nich Pana Jezusa był dla mnie cudem uzdrowienia. Rodzice mówili: „Proszę ojca, on nigdy nie był taki spokojny”. Oczywiście, miałem refleksję, żeby dziecko wstało z wózka. Modlę się o to. Jeśli dzieci cierpią, to modlę się by Bóg odjął im to cierpienie. Te uroczystości były przepiękne. Żadne z tych dzieci nie przyjęło komunii, żeby dostać komputer, telefon; nie przystąpiło, bo trzeba. Czwórka z nich miała problemy z połykaniem i przyjęła komunię pod postacią wina - krwi Pana Jezusa. Krew łączymy z cierpieniem i męką. Oni przyjmując tą krew połączyli się z Jezusem w swoim cierpieniu.
Płacze ksiądz nad dziećmi, które odchodzą?
To są wyjątkowe momenty, nie chciałbym, żeby śmierć była kojarzona tylko ze smutkiem. Nie, to nie był nigdy płacz rozpaczy. Miałem szczęście towarzyszyć dwóm rodzinom w ostatnich pożegnaniach z dziećmi. To były dwie dziewczynki, które bardzo cierpiały. Odejście było ulgą. Był też smutek, ale i świadomość, że dziecko zazna spokoju i jest w rękach Jezusa. Pamiętam, jak rodzice jednej zaczęli się przepraszać za pewne pomyłki, dziękować córce. Aż wreszcie pozwolili jej odejść. Powiedzieli: „Możesz umrzeć”.
Dzieci czekają na takie pozwolenie od rodziców. Wtedy czują się spokojnie, to serce które jeszcze chwilę temu kołatało, wreszcie się uspakaja. To wzniosłe momenty gdzie spotyka się życie ziemskie z wiecznym. Gdybyśmy założyli takie okulary to widzielibyśmy wtedy otwartą bramę, Boga, anioły. Przez rok mojej pracy w hospicjum zmarło ośmioro dzieci. Będę te momenty pamiętał do końca życia. Uwolniło mnie to z lęków, zobaczyłem, że można pięknie przejść do wieczności.
Gdy dziecko zada pytanie „Jak wygląda niebo?” to co ojciec odpowiada?
Pytam co najbardziej lubi, co kocha. Właśnie to będzie w niebie. Jeśli odpowie, że kocha swojego misia - on tam będzie. Jeśli kocha watę cukrową - ona tam będzie. Myślę, że niebo jest miejscem, które bardzo nas zaskoczy. Znajdziemy tam to, co naprawdę kochamy. Nie będzie tego co nas rani, poniża.
Wszystkie dzieci trafiają do nieba?
Tak. Wiem, że patrzą na nas z nieba i mówią po cichu: „Spróbujcie to zrozumieć bardziej, nie poddawajcie się i nie traćcie nadziei. Przyjmujcie życie z wdzięcznością”.