Bydgoszczanka ma tylko jedno marzenie: - żyć w świętym (s)pokoju
- Od 20 lat pomagam córce i zięciowi ze względu na ich dzieci. Dłużej nie dam rady - przyznaje pani Teresa. Sama potrzebuje wsparcia.
Dwupokojowe mieszkanie na bydgoskich Bartodziejach. Na 42 metrach żyje pięć osób: babcia, mama i tata oraz dwie wnuczki.
- Dzieciaków mi żal, gdyby nie one, nie miałabym oporów - myśli głośno 71-latka.
Ona z wnuczkami zajmuje jeden pokój, a rodzice dziewczynek - drugi. - Moja córka pije, zięć też - opowiada pani Teresa. - Córka od lat nie pracuje. Zięć nigdzie nie robił przez kilkanaście lat. Teraz akurat znalazł jakieś zajęcie. Nie wiem, jakie.
- Malarzem jest - odpowiada córka pani Teresy. I przyznaje: - Tak, piję, ale leczę się. Mąż też.
Babcia dodaje: - Wszystko na mojej głowie. Dostaję 1100 złotych renty. Za czynsz powinnam płacić 660. Zadłużenie wynosi około 4 tysięcy złotych. Wzięłam kredyt, nieduży, taki, żeby spłacić zaległy czynsz. Nie pomogło. Zaległość utrzymuje się na tym samym poziomie. Dobrze, że za prąd płacę na bieżąco.
Ostatnio pani Teresa zachorowała. - W ciągu dwóch miesięcy byłam trzy razy w szpitalu na zapalenie płuc - wspomina. - Jak wyszłam, miałam wybór: albo spłacić chociaż trochę długi, albo kupić leki.
Lekarstw nie kupiła. To dlatego wracała do szpitala. Zdrowiem się nie martwi, ale długami - bardzo. - Córka i zięć do niczego się nie dokładają - zaznacza seniorka. - Jak wybili szybę w drzwiach do pokoju, to kilka lat czekam, aż wstawią. Gdy się popsuła spłuczka w ubikacji, to od lat tylko na skobelek działa.
Kobieta nie wytrzymuje. - Marzy mi się jedno: zostać z wnuczkami. One mają tylko mnie, a ja mam je. Dorośli, jak sobie stąd pójdą, może oprzytomnieją, przestaną drinkować.
Pani Teresa wymienia, gdzie prosiła o pomoc. - W ośrodku pomocy społecznej, w spółdzielni mieszkaniowej, u dzielnicowego, w urzędzie miasta.
I co? - I nic - kobieta jest zrezygnowana. - Setki razy rozmawiałam z córką i zięciem. Obiecali poprawę. Na obietnicach się kończyło.
- Kiedyś pewnie się wyprowadzimy - zapowiada córka pani Teresy. - Ale nie wiem, kiedy. Może poszukam pracy jako sprzedawca, bo taki mam zawód wyuczony. Zobaczę.
- Ty do pracy?! Od kilkunastu lat niby szukasz i jakoś znaleźć nie możesz - wtrąca starsza pani.
W opiece społecznej temat znają. - Rodzina korzysta ze wsparcia naszego asystenta - informuje Renata Olżyńska, kierownik Rejonowego Ośrodka Pomocy Społecznej Bartodzieje. - Wystąpiliśmy też do sądu o wgląd w sytuację rodziny. Chodzi nam o przyjrzenie się głównie pod kątem sprawowania opieki nad dziećmi.
Blok, w którym mieszka pani Teresa, należy do Spółdzielni Mieszkaniowej „Zjednoczeni”. - Jako spółdzielnia nie możemy nic zaproponować - podkreśla Teresa Orzechowska, wiceprezes „Zjednoczonych”. - Jedyne, co ta pani mogłaby zrobić, to wystąpić ze swojego powództwa do sądu o eksmisję współlokatorów.
Po naszej interwencji ośrodek pomocy społecznej zorganizował spotkanie pani Teresy z prawnikiem. Załatwimy jej jeszcze bezpłatne porady u innego eksperta.
- Może da się załatwić ośrodek dla córki i zięcia? Co z tego, że próbują się leczyć, skoro piją?
Kilka godzin po rozmowie z panią Teresą dzwoni do mnie jej 4-letnia wnuczka. - Mama poszła, to wzięłam telefon, no i dzwonię - mówi mała.
A babcia dodaje: - No tak, córka poszła do monopola.