Bydgoszcz ma ducha, którego trzeba obudować [rozmowa]
O konstruktywnej rywalizacji między Bydgoszczą i Toruniem, o tym, czym jest współczesny patriotyzm i co festiwal daje Bydgoszczy rozmawiamy z Markiem Żydowiczem, dyrektorem Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Camerimage, który w sobotę zaczyna się nad Brdą.
- Przed nami już 24. edycja Camerimage. Po raz siódmy gościcie z festiwalem w Bydgoszczy. Pamięta pan tę pierwszą bydgoską edycję?
Marek Żydowicz: - Oczywiście. To festiwal, którego nigdy nie zapomnę, przede wszystkim dlatego, że po łódzkiej zawierusze miałem wiele obaw, czy uda się go dobrze przygotować w bardzo krótkim czasie. Przecież decyzja o przeniesieniu imprezy do Bydgoszczy zapadła zaledwie na trzy miesiące przed planowanym terminem festiwalu. Ale się powiodło – przyjechali między innymi David Lynch i Keanu Reeves. Myślę, że to była bardzo udana edycja i dobra decyzja.
A co przez te siedem lat w Bydgoszczy się zmieniło?
- Zmieniło się bardzo dużo nie tylko w Bydgoszczy, ale w całej Polsce. Poważne zmiany zaszły w tym czasie między innymi w gospodarce, a to sprawiło, że pewne rzeczy można zorganizować o wiele łatwiej niż wcześniej. Trzeba jednak pamiętać, że to sprzężenie zwrotne – rosną możliwości organizacyjne, a to powoduje, że z każdym rokiem rosną także wymagania. Mam pełną świadomość tego, że by zadowolić miłośników kina z Bydgoszczy, z Polski i z zagranicy, trzeba być wrażliwym na to, co się dzieje na świecie. Trzeba umieć obserwować i mądrze reagować na pojawiające się tendencje, zjawiska artystyczne i nowinki technologiczne, jakie pojawiają się w kontekście kina. Gdy się to potrafi, wtedy festiwal jest żywy, przyciąga zarówno ludzi z branży, jak i miłośników kina. Odrzucam bylejakość. Łatwo przecież zachwycić ludzi czymś, co jest atrakcyjne zewnętrznie i puste w środku. Staram się wyszukiwać filmy, które są wartościowe z dwóch dla mnie kardynalnych względów. Po pierwsze takie, które są aktualnym komentarzem do rzeczywistości. I obojętnie, czy jest to film o współczesności, czy film historyczny. Tu chodzi o uniwersalne wartości, narażone na różnego rodzaju zagrożenia – zawsze bowiem pojawią się ludzie owładnięci pokusą, by je zawłaszczać do swych celów ekonomicznych bądź politycznych. Druga sprawa to kwestia formy. I tu jest kolejne zagrożenie - język obrazu filmowego jest łakomym kąskiem dla różnego rodzaju hochsztaplerów, manipulatorów, którzy używają go do osiągnięcia najniższego z celów - budowania popularności i poklasku dla mierności, dla miernot. Ale na szczęście powstają też filmy rozbudzające w ludziach poczucie i tęsknotę za pięknem, dobrem, przyjaźnią i innymi mało dziś popularnym wartościami.
- Co Camerimage daje Bydgoszczy? Są tacy, którzy twierdzą, że niewiele…
- Chociażby to, że wiele osób spoza Polski rozpoznaje i poznaje to miasto dzięki festiwalowi. Często słyszę, że to dobre miejsce dla Camerimage. Ludzi ujmuje na przykład topografia miejsc, w których odbywają się wydarzenia festiwalowe - goście są zadowoleni, że tu wszędzie można dotrzeć piechotą. Oczywiście jest jeden wyjątek – CSW w Toruniu, w którym po raz kolejny będzie trwała jedna z wystaw Camerimage. Gości zachwyca też położenie Opery Nova – w pobliżu Starego Miasta, rzeki, Wyspy Młyńskiej. Wielu z nich – niech przykładem będzie chociażby Volker Schlöndorff – bardzo interesuje się historią tego miasta. Nie do przecenienia jest fakt, że ludzie, którzy przyjeżdżają na Camerimage, zostawiają tu cząstkę siebie i trochę swoich pieniędzy, a potem opowiadają w różnych zakątkach świata o naszym mieście i podkreślają, że czuli się tu dobrze. Joel Schumacher, Keanu Reeves, David Lynch i inni chwalą to miasto nad rzeką przez pryzmat atmosfery festiwalowej i gościnności jakiej tu doświadczyli.
Trzeba też podkreślić przychody jakie Camerimage generuje dla Bydgoszczy. Przekraczają one kilkakrotnie to, co Bydgoszcz inwestuje w promocję poprzez nasz festiwal. Zarówno w żywej gotówce jak i wartości PR-owej.
- Co o tym mieście nad rzeką sądzi Marek Żydowicz, który do Bydgoszczy przyjeżdża z Torunia? Również w kontekście animozji, od których, nie wiedzieć czemu, wciąż nie możemy uciec.
- Jestem przeciwny tym animozjom, są one dla mnie niezrozumiałe. Czyjeś osiągnięcia powinniśmy traktować jako inspirację do działania, a nie powód do zazdrości. Przykro to powiedzieć, ale my Polacy niestety tacy już jesteśmy. Wielu z nas żyje i karmi się zawiścią, to nasza cecha narodowa. Zamiast konkurować w sposób kreatywny, konkurujemy destrukcyjnie. Nas jako twórców Camerimage też próbowano skonfliktować z władzami Bydgoszczy. Najpierw, gdy przenosiliśmy się z Łodzi. Wmawiano radnym, że jesteśmy konfliktowi, że z nami nie można pracować, a ostatnio, że jesteśmy nielojalni bo organizujemy w trakcie festiwalu wystawy także w Toruniu. Po siedmiu latach mogę z uśmiechem stwierdzić, że nie było najmniejszego konfliktu z władzami Bydgoszczy bo one są uczciwe w przeciwieństwie do obecnie rządzących Łodzią. Cieszę się też, że prezydent Bruski nie dał się wciągnąć w dyskusję o toruńskich odpryskach Camerimage. Wyjaśniliśmy sobie dlaczego wystawa Bryana Adamsa nie mogła być zorganizowana w którejś z bydgoskich przestrzeni wystawienniczych. Agenci artysty stwierdzili, że żadna nich nie spełniała ich oczekiwań. Trzeba też powiedzieć, że ta wystawa nie wpłynęła negatywnie na wizerunek Bydgoszczy, ponieważ wszyscy i tak wiedzieli, że Camerimage odbywa się w Bydgoszczy. Była to raczej przekorna manifestacja otwartości Bydgoszczy i pozytywna prowokacja. Wracając jednak do pytania – dostrzegam rozwój i postęp Bydgoszczy w zakresie różnego rodzaju inwestycji, poprawy estetyki urbanistycznej. Brakuje mi jednak odważnej inwestycji pokazującej ambicje bydgoszczan, materializującej ich kulturalną wyjątkowość w porównaniu z innymi miastami Polski. Budynku, który byłby świadkiem rozwoju społecznego i intelektualnego, świadectwem nowoczesności i magnesem dla turystów. Być może stąd biorą się te animozje czy konflikty – z kompleksów i ambicji. Uważam, że Bydgoszcz nie powinna się porównywać z Toruniem, bo to są dwa światy o różnych źródłach kulturowego rozwoju – bariera, która się między nimi stworzyła w średniowieczu, cały czas jest podnoszona i wzmacniana przez stadionowych prostaków i niestety polityków. Ale od kiedy staliśmy się narodową wspólnotą powinniśmy ze sobą współpracować i się wspierać.
- Jak się pozbyć tych kompleksów?
- Bydgoszcz potrzebuje czegoś, co sprawiłoby, że ludzie ze świata planujący przyjazd do Polski, chcieliby ją odwiedzić. Żeby mówiono: „hej, jedziesz do Polski, to koniecznie zaplanuj pobyt w Bydgoszczy. Tam jest jedyny w Polsce, unikat architektoniczny... każdy powinien go zobaczyć”. Także ludzie z Polski powinni chcieć tu przyjechać, by zobaczyć to cudo.
- Na przykład centrum kongresowe zaprojektowane prze Franka Gehry’ego…
- Tak działa Muzeum w Bilbao i Walt Disney Center w Los Angeles, zaprojektowane przez Franka. Ale może to być też coś innego. Dlaczego bydgoszczanie nie chcą pomarzyć i zobaczyć wielkości swego miasta? Gdy budowano wieżę Eiffla wiele osób też pukało się w głowę – po co? Jakaś stalowa konstrukcja, która niczemu nie służy, poza tym, że można wjechać na górę i podziwiać panoramę Paryża. Ale ktoś była tam odważnym wizjonerem. Tu też właśnie o to chodzi. Może tak trzeba rywalizować z Toruniem? Tworząc symbol miasta, ikonę! Warto zaryzykować. Toruń też podejmuje próby stworzenia nowej tożsamości architektonicznej. Tam zrozumiano, że nie można całe życie opierać się na starej architekturze i myśleć, że to wystarczy. Oczywiście mury są tylko murami, więc dopiero gdy tchnie się w nie ducha, nabierają znaczenia. Najlepiej jednak, gdy ma się ducha, któremu stworzy się mury. Bydgoszcz go ma, zaproponowaliśmy więc, że obudujemy go i zamkniemy w murach fantastycznego centrum festiwalowo-kongresowego, o którym będzie głośno na całym świecie. Przecież to miałoby kolosalny wpływ na rozwój ekonomiczny tego miasta. Bo potencjał jest tu wielki, ale gdy ktoś chce zrobić np. konferencję naukową albo branżową i chce na nią zaprosić 3 tysiące osób, to nie zorganizuje jej w Bydgoszczy, bo nie ma gdzie. Pojedzie do Warszawy, Trójmiasta czy jeszcze gdzieś indziej. Świat się rozwija, nie można stać w miejscu.
Nie widzę jednak sensu w półśrodkach, w budowaniu np. sali na 800 osób. Kogo stać na to, by w dzisiejszych czasach marnotrawić pieniądze na tworzenie obiektów dedykowanych jednej lub dwóm funkcjom? Przy dzisiejszych możliwościach architektonicznych można stworzyć coś, co będzie bardzo funkcjonalne i wyjątkowe. Frank Gehry chciał właśnie coś takiego zaprojektować. Coś, co mogłyby służyć organizacji wystaw, koncertów, spektakli, seansów filmowych, kongresów, widowisk różnego rodzaju. Budynek, który z łatwością można by podzielić na kilka mniejszych przestrzeni i organizować trzy, cztery, pięć różnych wydarzeń jednocześnie, albo znieść podziały i realizować jedno wielkie wydarzenie. Dlatego sala na Jordankach w Toruniu budzi poważne zastrzeżenia. Ma wiele wad – wśród nich złą akustykę i niefunkcjonalną przestrzeń. Nie mówiąc już o tym, że gdy w niej siedzę, mam poczucie klaustrofobii. Architektura musi być przyjazna, musi być humanistyczna. A ja po chwili w Jordankach mam dość. Architekt myślał o sobie a nie o widzach!
- Wiemy jednak, że – przynajmniej na razie – na spektakularne centrum kongresowe w Bydgoszczy nie ma szans. Jest za to dosyć duża na czwarty krąg opery.
- Czwarty krąg jest ważny, bo pomoże nie tylko nam, ale przede wszystkim operze. Poprawi warunki pracy zespołu artystycznego i będzie można dzięki niemu zarabiać. Dla Camerimage istotna będzie duża przestrzeń wystawiennicza, która pozwoli, by ze swoim sprzętem wystawiło się podczas festiwalu więcej firm. A za tym idzie więcej pieniędzy. Sala prób na 400 widzów i projekcyjna na 300-400 osób też są dla nas nie do przecenienia. Będę się bardzo cieszył, jeśli ten czwarty krąg powstanie.
- Mam zatem rozumieć, że przyszłoroczne Camerimage nie będzie ostatnim nad Brdą? Tylko że ten krąg nie powstanie w rok…
- Nie powstanie, ale jeśli coś się zacznie budować, będzie perspektywa poprawy warunków, to można zacisnąć pasa i przetrwać. To jest pocieszające i daje poczucie, że coś zmieni się na lepsze. Podchodzę do tego jednak z umiarkowanym entuzjazmem, ponieważ boję się, że za chwilę i tak to wszystko będzie za małe. Ludzie będą potrzebowali więcej i warto, by ktoś wziął to pod uwagę. Dziwi mnie i trochę boli, że na przykład nikt nie marudzi, gdy chce się za setki milionów budować kolejny stadion. A gdy ja marzę o centrum festiwalowo-kongresowym, które będzie służyć wielu wydarzeniom i zbuduje tożsamość miasta, to słyszę „Żydowicz ma fanaberię, chce pałacu”. Ludzie nie rozumieją, że tak jak w sporcie ważnych zawodów nie można organizować w miejscu, które nie jest do tego dostosowane, nie spełnia określonych wymogów i parametrów, tak samo w kulturze – wielkich festiwali, głośnych wystaw nie da się zrobić tam, gdzie nie ma odpowiedniej infrastruktury. Kultura jest ciągle tą sferą życia, która jest marginalizowanym dodatkiem. A przecież to niezwykle ważny aspekt naszej codzienności. Na bazie kultury buduje się - nie boję się użyć tych słów - patriotyzm i poczucie dumy narodowej, ale nie rozumianych nacjonalistycznie tylko jako walor odmienności duchowej i intelektualnej. Patriotyzm nie może być patriotyzmem pałki czy racy kibicowskiej, ale budowaniem określonych, uniwersalnych wartości, które są jednak swoiste bo związane z miejscem. Te wartości nie mogą się sprowadzać - choć to oczywiście również ważne – tylko do tradycyjnego rżnięcia gęsiny czy kręcenia regionalnych serów. Co zostawimy młodemu pokoleniu? Czego go nauczymy?
- Pozostaje jeszcze kwestia pieniędzy...
- Przecież taką inwestycję można rozłożyć na kilka lat. Myślę, że są małe szanse, by zniszczyła budżet miasta. Mówi się, że trzeba się spieszyć, bo za chwilę nie będzie już pieniędzy unijnych na kulturę. Nie można jednak usiąść i powiedzieć, że teraz nie będzie już inwestycji związanych z kulturą, bo skończyło się unijne rozdanie na ten cel. Ale zaczęło się na inny. Można więc poprzesuwać te pieniądze. Na tym polega mądre konstruowanie budżetu. Wiem, że władze miasta i regionu potrafią to robić. Wierzę więc, że jeśli na czwarty krąg opery pieniądze z unii się nie znajdą, to i tak uda się tę inwestycję zrealizować, tyle że ze środków własnych.
- W tym przypadku mówi się o 40-50 milionach złotych.
- To nie są duże pieniądze. Dla porównania - Motoarena kosztowała 100 milionów, Jordanki 280 mln. Nie znajdzie się więc 50 milionów na czwarty krąg opery? Skoro Toruń stać, to Bydgoszczy nie stać? To jest właśnie konstruktywna rywalizacja. Powiem więcej – wybudujmy coś takiego jak Jordanki, ale bez tych błędów, które tam są. Jeśli nie potrafimy współpracować, to chociaż kreatywnie wykorzystajmy tę rywalizację tak, by miała wymierne korzyści. Zdrowa konkurencja bardzo dobrze napędza.
- Przez wiele lat było dużo wątpliwości związanych z tym, czego Żydowicz chce od Bydgoszczy...
- Chyba już wygasły. Bydgoszcz widzi, że ten festiwal przynosi jej wymierne korzyści. Oczywiście, jeśli ktoś zrobi coś ciekawszego i wyciągnie ręce po pieniądze, które teraz dostajemy od miasta my, nie będę miał pretensji. Jeśli prezydent zdecyduje się postawić na coś innego, co może być dla miasta bardziej korzystne, ja to zrozumiem. Tylko to nie może być tak, że rękę po kasę wyciągnie ktoś, kto niczego wartościowego nie robi, ale uważa, że mu się ona należy. W kulturze polskiej wciąż obowiązuje takie socmiłosierdzie, które polega na tym, że ludziom kultury zdaje się, że im się wszystko należy z góry. Skoro jestem artystą to trzeba mi dawać pieniądze. Tak nie jest. Trzeba mieć dobry pomysł i samodzielnie szukać środków na jego realizację. I tylko nieliczni mają to szczęście, że potrafią znaleźć złoty środek między kreowaniem wartościowych rzeczy i zarabianiem na tym pieniędzy. Nam się chyba udaje, choć nie jest to łatwe.