Być alimenciarzem? U nas to nie wstyd
Alimenty i pochodzący od nich alimenciarz mogłyby - i powinny - otwierać listę o ile nie jednych z najbrzydszych słów, to przynajmniej tych określeń, które przynoszą największe powodu do wstydu.
W wielu krajach te listy zresztą otwierają takie zestawienia, ale ciągle nie u nas. W „polskiej republice bananowej” - jak niektórzy rodacy nazywają nasz kraj - alimenciarz to niemal bohater, przynajmniej w niektórych środowiskach. Bohater i wyrocznia dla innych ojców, choć nie dyskryminujmy nikogo, także matek, są też w końcu alimenciarzami. Mamy równouprawnienie i każdemu wolno zaniedbywać własne dzieci, matki też mogą wyrodne. Alimentacyjne wyrocznie służą radą, jak najlepiej i najdłużej nie płacić na swoje dzieci. Od pewnego czasu mają zresztą więcej argumentów dla uspokojenia sumienia, bo rząd sypnął kasą z „500 plus”. Rząd sypnął, ja mam luz.
To coś skrajnie obrzydliwego, gdy matka musi albo prosić instytucje, czyli obcych ludzi o pomoc w utrzymaniu dzieci, albo zarzyna się na kilku etatach, by dzieci miały co jeść i w co się ubrać. Obrzydliwe jest też, gdy prosi o pomoc i jej nie otrzymuje. Tak było z historią, którą opisaliśmy w tym tygodniu. Łodzianka poszła na policję, gdyż były mąż od 10 lat nie pamiętał, że po jego małżeństwie zostali syn i córka. Policja pana znalazła, przesłuchała i okazało się, że pan biedny niczym mysz z wiadomego gmachu i szybko sprawę umorzyła. Nie płaci, bo nie może, musisz sobie radzić sama. Łodzianka miała jednak dość radzenia sobie sama, skorzystała z bezpłatnej pomocy prawnej, a po lekturze zażalenia okazało się, że jednak można, że z pana nie taka myszka, jak się wcześniej wydawało. Akt oskarżenia, proces i nagle myszka znalazła pieniądze. Ba, nawet nie tylko na bieżące wpłaty, ale i na zaległości. Czy policjanci nie mogli tak od razu? Naprawdę niewiele brakowało, by myszka stała się alimentacyjną wyrocznią dla rodziców tylko z nazwy. Podwójny - ojcowski i policyjny - wstyd!