Budynki z „wkładką mięsną”. Patologia dzikiej reprywatyzacji
Z Janem Śpiewakiem, socjologiem i warszawskim aktywistą rozmawiamy o tym, czy polskie władze wreszcie rozwiążą problem reprywatyzacji.
W sierpniu Sejm przyjął uchwałę reprywatyzacyjną. Polska jest jedynym krajem dawnego bloku wschodniego, która jej nie ma. Można by było więc zawołać - nareszcie, ale ten dokument, jeżeli wejdzie w życie, rozwiąże tylko część problemów.
My to nazywamy małą ustawą reprywatyzacyjną, ponieważ ustawa, która została przyjęta przez Sejm i czeka teraz na procedowanie w Senacie oraz podpis prezydenta, zlikwiduje tylko dziką reprywatyzację w Warszawie. Po jej wprowadzeniu w stolicy nie będzie można reprywatyzować kamienic z lokatorami, dramaty tych ludzi wreszcie się skończą. Poza tym odszkodowania, jakie zasądza ofiarom tej dzikiej reprywatyzacji komisja weryfikacyjna, będą wypłacane z budżetu państwa, a nie z budżetu Warszawy i władze stolicy nie będą mogły tych decyzji skarżyć. Do tej pory miały taką możliwość i dochodziło do sytuacji, jak w przypadku córki zamordowanej Jolanty Brzeskiej, która nie dostała pieniędzy z odszkodowania, ponieważ ratusz zaskarżył decyzję do sądu. Nie jest to, niestety, rozwiązanie kompleksowe, dotyczyć będzie tylko Warszawy, dlatego mówimy o małej ustawie reprywatyzacyjnej. Dużej, obejmującej cały kraj, myślę, że mogę nie doczekać.
Przypomnijmy, kim była Jolanta Brzeska?
Działaczką lokatorską, współzałożycielką Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów. W 2011 r. została najprawdopodobniej porwana ze swojego mieszkania i spalona żywcem w Lesie Kabackim. Jej zabójców nie odnaleziono. Śledztwo niby trwa, ale nic nie ustalono. Jolanta Brzeska była jedną z osób, które informowały prokuraturę o nieprawidłowościach przy reprywatyzacji. Niestety, prokuratura natychmiast te sprawy umarzała. Gdyby prokuratura nie była tak skompromitowana i zdemoralizowana, Jolanta Brzeska by żyła.
Jak działa machina dzikiej reprywatyzacji?
W praktyce wygląda to tak, że przez wiele lat nieruchomości razem z lokatorami oddawano w tzw. naturze. W ręce osób, które miały jakieś roszczenia trafiały m.in. budynki odbudowane po wojnie, a lokatorzy komunalni dowiadywali się o zmianie właściciela dopiero z kartki powieszonej na drzwiach. W ślad za tym przychodziła na ogół decyzja o drastycznej podwyżce czynszu i wypowiedzenie umowy najmu. Często towarzyszyły temu także działania nielegalne - odcinanie wody, ciepła. Na Pradze była taka sytuacja, że właściciele zdjęli dach. Chodziło o to, aby lokatorów jak najszybciej wykurzyć, a nieruchomość sprzedać. W Warszawie w prywatne ręce trafiło około 4 tys. nieruchomości. Audyt, jaki przeprowadziła jeszcze Hanna Gronkiewicz-Waltz wskazał, że przy 60 proc. tych reprywatyzacji dochodziło do nieprawidłowości i łamania prawa. Podkreślę - audyt wykonano na zlecenie osoby, która sporo pod tym względem zawiniła. Szacunki, jakimi my dysponujemy, mówią, że z powodu decyzji reprywatyzacyjnych do wyprowadzki zostało zmuszonych od 40 do 50 tys. osób. Tymczasem reprywatyzacją nadal zagrożonych jest jakieś 8 tys. nieruchomości z kolejnymi kilkudziesięcioma tysiącami ludzi, którzy żyją w strachu, że pewnego razu mogą zostać wyrzuceni na ulicę, ponieważ mieszkania, w których mieszkają często od kilkudziesięciu lat, trafią w prywatne ręce. Jak bardzo ten system jest nieludzki, pokazuje to, że nowi właściciele nazywali mieszkańców wkładką mięsną. Lokatorzy byli praktycznie pozbawieni ochrony. Sądy nie brały pod uwagę ich sytuacji i zdarzało się tak, że ci ludzie nie tylko tracili mieszkania, ale jeszcze zostawali z gigantycznymi długami. Córka Jolanty Brzeskiej po zabójstwie matki musiała jeszcze spłacić jej dług lokatorski! Takie porażające sytuacje miały miejsce w Warszawie, która jest na tle kraju miejscem specyficznym. Tylko tutaj doszło po wojnie do nacjonalizacji nieruchomości. W pozostałych miastach ta ciągłość własności nie została przerwana. Oczywiście mówię tu o miastach, które przed wojną znajdowały się w granicach Polski, na ziemiach poniemieckich sytuacja jest zupełnie inna. Nieruchomości w Warszawie zostały znacjonalizowane ze względu na ogromne zniszczenia oraz to, że stolicę odbudowano w zasadzie za pieniądze publiczne. Na jej odbudowę składał się cały kraj, istniał specjalny fundusz odbudowy stolicy. Po 1989 r. rozpoczęła się reprywatyzacja tego majątku odbudowanego dzięki publicznym pieniądzom.
Mimo wszystko to nie jest sprawiedliwe, aby ludziom, którzy potracili te majątki i to na ogół w dramatycznych okolicznościach, odmawiać zadośćuczynienia. Im bądź ich spadkobiercom.
Jasne, moim zdaniem odszkodowanie im się należy, jednak powinno ono uwzględniać koszty odbudowy. Nie należy zatem oddawać budynków w naturze choćby dlatego, że wartości takich nieruchomości w latach 40. i teraz są nieporównywalne. Poza tym Polska jest dziś celem nacisków międzynarodowych. „Rzeczpospolita” niedawno pisała, że ustawa o dzikiej reprywatyzacji warszawskiej spadła z harmonogramu obrad Sejmu po naciskach ambasadora Wielkiej Brytanii. Naciski są także ze strony amerykańskich organizacji żydowskich i Kongresu amerykańskiego, które zabiegają o to, aby prywatne fundacje czy stowarzyszenia miały udział w reprywatyzacji majątku pożydowskiego, gdzie prawowitych spadkobierców już nie ma. To jest bezprawne!
Ale gra się toczy o majątek wart miliardy złotych. Cel więc uświęca środki. Nawet jeśli prowadzi to do absurdów czy zbrodni. O zbrodniach już mówiliśmy, a absurdy?
W Krakowie działała mafia, która kupowała dowody osobiste, przekupywała sędziów odpowiedzialnych za księgi wieczyste. Nieruchomości przejmowali ludzie, którzy ze spadkobiercami dawnych właścicieli nie mieli nic wspólnego. Gangster o pseudonimie „Łapa” za kradzież kilkudziesięciu kamienic dostał wyrok w zawieszeniu. W Warszawie, pod koniec rządów Hanny Gronkiewicz-Waltz mieliśmy sytuacje, gdy zaczęto oddawać nieruchomości zbudowane po wojnie. Słynnym przykładem jest chociażby reprywatyzacja tunelu Trasy WZ. Była też próba podważenia reformy rolnej. Sąd pierwszej instancji uznał, że można zreprywatyzować podwarszawską wieś Michałowice. Mieszkańcy, którzy pobudowali domy w czasach PRL, nie mogli nic z nimi zrobić, ponieważ nagle okazało się, że te nieruchomości mają nieuregulowany status prawny. Reprywatyzacja ma zresztą wiele obliczy. Mieliśmy przecież aferę przy reprywatyzacji majątku należącego do Kościoła, który otrzymywał nieruchomości znacjonalizowane w XIX w. przez carat! Były też próby podważenia ustawy, która po wojnie doprowadziła do nacjonalizacji przemysłu. W Katowicach przecież roszczenia zgłosili ludzie, którzy skupowali na bazarach przedwojenne akcje spółki Giesche, do której należała jedna trzecia obszaru miasta. W Warszawie zaś Ryszard Krauze reaktywował przedwojenną spółkę ogrodniczą i przejął kilkadziesiąt hektarów na Woli. Część tych gruntów sprzedał później pod budowę centrum handlowego.
Symbolem manowców reprywatyzacji są również ustanawiani przez sądy kuratorzy, reprezentujący ludzi, którzy powinni mieć po 120 - 130 lat.
W ten sposób w Warszawie np. zreprywatyzowano kilkadziesiąt hektarów nad jeziorkiem Gocławskim. Dziś stoi tam ogromne osiedle.
Sejm ustawę przyjął, jednak z otwieraniem szampana nie ma się co spieszyć. Przez 30 lat powstało ponad 20 różnych pomysłów na rozwiązanie problemu reprywatyzacji. Dwa nawet zostały zaakceptowane przez Sejm i Senat, ale nie doczekały się podpisu prezydentów.
Faktycznie, w 2000 r. uchwałę taką przyjął rząd AWS, zawetował ją jednak prezydent Aleksander Kwaśniewski. W ten sposób były prezydent jest odpowiedzialny za wszystkie dramaty do jakich dochodziło nie tylko w Warszawie, ale również Krakowie, Łodzi czy innych miastach. Pod koniec rządów PO przegłosowano małą ustawę reprywatyzacyjną, którą odesłał do Trybunału Konstytucyjnego Bronisław Komorowski, chociaż de facto blokowała ona jedynie reprywatyzację obiektów użyteczności publicznej, które i tak nie powinny podlegać reprywatyzacji. Pokazuje to, jak bardzo klasa polityczna nie brała pod uwagę interesu publicznego. Mam nadzieję, że najnowsza mała ustawa reprywatyzacyjna wejdzie w życie, przy pracach nad nią w Sejmie doszło do dość niezwykłego porozumienia, poparły ją wszystkie siły polityczne poza Konfederacją. W powstanie dużej ustawy, jak już mówiłem, specjalnie nie wierzę.